Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom trzeci/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom trzeci
Część druga
Rozdział XVII
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.

— Sama! — powtórzyła Małgorzata która bardzo zbladła.
— Tak, pani...
— Czy do niej nie przychodziło żadne dziecko?
Klaudyusz potrząsnął głową.
— Do pani Urszuli nikt nie przychodził... — odpowiedział. — Żyła zupełnie samotnie, ale dosyć często wyjeżdżała...
— Czy nie wiecie dokąd jeździła?
— Nie, pani... Ona nic nie mówiła i nikt jej nie pytał... Gdy pan Robert Vallerand po powrocie z zagranicy osiadł w tej okolicy, w której mieszkała i pani Urszula, to natychmiast przyjęła u niego obowiązki i w ośm dni później, ponieważ bardzo lubiła moją żonę, kazała nas wezwać do zamku, gdzieśmy osiedli i nigdzie się ztąd niewydalali...
— I nigdy nie widzieliście tutaj młodego dziewczęcia?
— Nigdy, nie... Pan Robert, kiedy był w zamku, przyjmował samych tylko mężczyzn, a bywał w nim rzadko, s bo obowiązki deputowanego zatrzymywały go często w Paryżu...
— Czy pani Urszula mu nie towarzyszyła?
— O! nie pani... Zostawała ona dla prowadzenia domu i wyjeżdżała co lato.
— Czy na długo?
— Na miesiąc lub sześć tygodni prawie...
Małgorzata oparła głowę o poręcz fotelu, na którym siedziała i na chwilę zamknęła oczy.
Rozmyślała.
— Czy pani zmęczona? — zapytał Jovelet.
— Wcale nie... — odparła. — Owszem, czuję się bardzo silną.
Poczem zwracając się do Klaudyusza mówiła dalej.
— Czy pani Urszula była tutaj w czasie przyłożenia pieczęci?
— Była, proszę pani.
— Jakże się to stało, że nie ona została mianowaną dozorczynią, skoro wiedziano że posiada całkowite zaufanie nieboszczyka pana Vallerand?
— Oświadczyła sędziemu pokoju, że ma zamiar natychmiast wyjechać do familii.
— To kłamstwo — pomyślała wdowa; potem dodała głośno: — Więc pani Urszulą ma rodzinę?
— Zdaje się.
— Czy nie wiecie zkąd ona pochodzi?
— Nie pani.
— Kiedyż wyjechała?
— Tego samego wieczora gdy przyłożono pieczęcie... Odwieziono ją powozem do Romilly, na kolej żelazną...
— I nie otrzymaliście od niej żadnego listu?
— Żadnego... Nawet nas to trochę zadziwia.
— Czy tłomoki są zamknięte?
— Naturalnie, proszę pani.
— Czy na nich nie ma nazwiska? adresu?
— Nic, prócz starych sygnaturek z kolei, które są na nich przyklejone, gdyż używała tych tłomoków gdy się udawała w podróż... o, tych kartek tam jest mnóstwo....
Małgorzata zadrżała.
Może tam znajdzie jaką wskazówkę.
— Gdzież są te tłomoki? — żywo zapytała.
— W pokoju zajmowanym przez panią Urszulę...
— Bardzo bym pragnęła je widzieć...
Klaudyusz i jego żona zamienili się spojrzeniami.
Widocznie żądanie przyjezdnej wprawiało ich w silne zadziwienie i zdawało im się trochę podejrzaLnem.
Pani Bertin odgadła co się działo w ich umyśle i śpiesznię dodała:
— Rozumie się że idzie tylko o obejrzenie kartek, w nadziei że mi dostarczą jakiegoś pożytecznego objaśnienia, gdyż mi nadzwyczaj, idzie o odszukanie pani Urszuli.
— Jeżeli idzie tylko o proste obejrzenie po wierzchu tłomoków, to zdaje mi się, że to nic nie szkodzi... szepnęła Franciszka. — Zdaje mi się Klaudyuszu, że możesz pokazać pani tłomoki, ponieważ ją to tak interesuje.
Klaudyusz myślał:
— Co to wszystko może znaczyć? A to mi tajemnice! No, ale za to będzie na piwo.
Służący wziął pęk kluczy więżący w kącie kuchni i rzekł:
— Jeżeli się pani zechce pofatygować na górę, to panią zaprowadzę...
Małgorzata podniosła się i wsparła z jednej strony na Jovelecie, a drugą na Franciszce.
Wyszli z kuchni, weszli na schody i Klaudyusz na pierwszem piętrze otworzył drzwi małego mieszkanka zajmowanego przez Urszulę Sollier.
W pierwszym pokoju stały dwa kufry podróżne zamknięte na mocne zamki i kłódki i upstrzone kartkami kolejowemi i adresami naklejonemi przez hotele, które się tym sposobem reklamują.
Pani Bertin znowu zadrżała.
— Zapewne odnajdę ślad... — pomyślała.
I pochyliwszy się nad kuframi, starannie przejrzała kartki i adresa.
Jeden z tych ostatnich zwrócił szczególniej jej uwagę, tem więcej że się powtarzał niejednokrotni©, będąc widocznie naklejanym w różnych epokach i nosząc wypisane czerwone mi literami te wyrazy:.

„Hotel Prefektury
„w Troyes.“

Małgorzata zapisała ten adres w książeczce. — Myślała sobie:
— Ten mi się przyda, nie ma wątpliwości. Oto są sygnaturki z Romilly do Troyes... Pani Urszula jeździła przedewszystkiem do Troyes i tam się zatrzymała przed udaniem się w inne miejsca, których nazwiska tutaj widzę... Musiała ona z Troyes zabierać moją córkę w podróż... Zatrzymała się w Hotelu Prefektury... Od tego to hotelu ja zacznę swoje poszukiwania, a jeżeli się okażą bezowocnemi, wszędzie pojadę za śladem...
Pani Bertin zapisała sobie liczne nazwiska.
Zamknęła książeczkę.
— Widzisz — rzekła do Klaudyusza — że oględziny nie trwały długo i nie mogą was narazić na żadną nieprzyjemność.. Skończyłam, lecz mam was jeszcze o coś zapytać.
— Jesteśmy na rozkazy pani.
— Czyście wy niesłyszeli kiedy, żeby wasz pan, pan Vallerand, miał córkę?
Na to pytanie, które im się wydało dziwniejszem od innych, oboje służący nieboszczyka odpowiedzieli ruchem nagłego zaprzeczenia.
— Nigdy, przenigdy! — zawołał Kląudyusz. — Pan był człowiekiem dobrego życia i obyczajów, a że nie był żonatym, więc nie miał dzieci... Nawet jak się zdawało, dzieci nienawidził... Niktby sobie nie śmiał puszczać niegodziwych plotek na jego rachunek.
Małgorzata spuściła oczy i postąpiła ku drzwiom.
Wszyscy wyszli na ganek.
— Pozostaje mi tylko podziękować za waszą grzeczność... — rzekła biedna matka wsuwając stufrankowy bilet w rękę Klaudyusza, który zaczął się wynurzać z zapewnieniami wdzięczności i chęci znalezienia sposobności stania się tej pani użytecznym lub przyjemnym.
— Sposobność ta się znajdzie... — rzekła Małgorzata...
— A jak?
— Jak tylko odbierzecie list od pani Sollier, donieście mi dokąd wyślecie jej tłomoki.
— Doniosę bez straty czasu, lecz pod jakim adresem?
Wdowa zastanawiała się przez parę sekund.
— Ta Urszula musi znać moje nazwisko... — myślała. — Jeżeli się dowie o mojem poszukiwaniu; a otrzymała od Roberta Vallerand wyraźne rozporządzenia, mogłaby znowu zatrzeć ślady... Trzeba z nią walczyć przebiegłością...
Małgorzata zapisała nazwisko na kartce książeczki, wydarła tę kartkę i podała ją Klaudyuszowi, który wziął i przeczytali:

Pan Javolet, ulica de Varennes N°.“
— Dobrze, pani. Schowam to w bezpieczne miejsce...
Pani Bertin usiadła do powozu, a Jovelet znowu zajął swe miejsce, obok stangreta.
Za przyjazdem do Romilly, do hotelu Marynarki, zsiadł, otworzył drzwiczki i zapytał:
— Co pani teraz zamierza?
— Wyjeżdżamy z Romilly pierwszym pociągiem.
— Do?
— Do Troyes, do Hotelu Prefektury...
— Przygotowania do odjazdu zabrały nader mało czasu.
W dwie godziny później pani Bertin przybyła da Troyes i zatrzymała się w znanym nam już hotelu, w którym widzieliśmy zbiegłego więźnia Leopolda Lantier, szpiegującego Urszulę Sollier i córkę Małgorzaty.
Przypadkiem, wcale nie zadziwiającym, biedna matka została pomieszczona w tym właśnie pokoju, który zajmowała Renata.
W pół godziny po przyjeździe podróżnej, Jovelet zeszedł na dół prosić, gospodyni, aby poszła na górę do jego pani, która się z nią chciała rozmówić.
Grzeczna kobieta pobiegła.
— Czem pani mogę służyć? — rzekła wchodząc.
— Pozwalając prosić się o niektóre wiadomości i nie przypisując swych pytań niedyskretnej ciekawości, gdyż są one mi podyktowane przez nader ważny interes.....
— Objaśnię panią jak będę mogła najlepiej będąc pewną, że panią kierują uczciwe powody.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.