Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom szósty/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XXIV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXIV.

— Leopold Lantier!... — szepnął po upływie jednej czy dwóch sekund.
— Pan znasz to nazwisko? — zapytał nadzorca zdziwiony wzruszeniem młodzieńca.
Ten ostatni pojął całą ważność odpowiedzi jaką miał udzielić.
Kto to był ów Leopold Lantier, o którego istnieniu on nie wiedział? Ten krewny, o którym ojciec jego nigdy nie wspominał?
Domyślił się jakiejś hańbiącej tajemnicy, przywołał na pomoc całą energię woli i odparł.
— Tak jest, panie... znam to nazwisko, albo przynajmniej sądzę że je znam. I pan mówisz, że ten więzień był siostrzeńcem pana Roberta Vallerand niedawno zmarłego?
— Tak, i bratem stryjecznym pana Paskala Lantier, zamieszkałego w Paryżu, którego ojciec pochodził z Troyes.
— Czy ów Leopold odsiadywał tutaj więzienie?
— Nie... Skazany na całe życie przed dziewiętnastu lub dwudziestu laty, siedział w Clairvaux, w więzieniu głównem i został tu sprowadzony jako świadek w sprawie kryminalnej... Skorzystał z tęgo ażeby uciec...
— Zdawało mi się, że pan Vallerand umarł nazajutrz po ucieczce swego siostrzeńca.
— I zdawało się panu dobrze...
— Wszystko to jest bardzo dziwne! — pomyślał student.
Nadzorca mówił dalej:
— Ponieważ pomiędzy więźniami nie było żadnego, któryby nosił nazwisko Pawła Pelissiera, więc trzebaby przypuścić że Leopold Lantier przybrał to nazwisko po ucieczce, co jest trudnem do przypuszczenia, skoro jest pewność... że zbieg zginął w Sekwanie...
Syn Paskala Lantier nie chciał więcej wypytywać.
— Dziękuję panu za objaśnienia, których mi raczyłeś dostarczyć... — rzekł wstając z krzesła.
— Żałuję, że nie mogą być dla pana użyteczne.
Poczem nadzorca odprowadził swego gościa do drzwi więzienia, otworzył je i zamknął za nim.
— Mój Boże! — rzekł Paweł do siebie z przerażeniem, jak tylko się ujrzał za obrębem więzienia — jakież straszliwe odkrycia czyni mi to nazwisko którem usłyszał... Leopold Lantier, morderca Renaty... Leopold Lantier, wspólnik nędznika, w którego rękach znalazłem Pamiętniki hrabiego de Terrys... A mój ojciec był winien milion hrabiemu... i nagle się mu wypłacił... Jaka przepaść!... To byłoby potwornem...
Przygniatany okropną nie spokojnością która go dręczyła, student szedł chwiejąc się jak człowiek pijany.
Naglę uczuł czyjąś rękę na ramieniu, zwrócił wzrok na tego co go tak zaczepiał w mieście, gdzie nie miał nikogo znajomego i wydał głuchy wykrzyk poznając Wiktora Beralle.
— Ty! ty tutaj, Wiktorze! — zawołał z przestrachem. — I sam! Renata? gdzie jest Renata?
— Uspokój się panie Pawle — odparł żywo podmajstrzy. — Panna Renata jest zupełnie bezpieczna... Za jej zdrowie ja odpowiadam...
— A jednak ją opuściłeś...
— Bez najmniejszej niespokojności, bo osoba która mnie zastępuje w Nogent-sur-Seine, — gdzie wypadało się zatrzymać do jutra rana do powrotu notaryusza, będzie czuwała tak samo dobrze, a nawet lepiej niż ja bym mógł to uczynić.
— W czyich że ją zostawiłeś rękach?
— W rękach jej matki...
Paweł stanął osłupiały z zadziwienia.
— Jej matki! — odrzekł zaledwie zrozumiałym głosem. — Renata odnalazła swoją matkę?
— Tak jest, panie Pawle... i pan ją znasz...
— Ja ją znam, ja?
— Ty kochasz ją z całej duszy, — a ona ci odpłaca takiém samem przywiązaniem.
— Któż to? któż więc to jest?
— Czy nie zgadujesz?
— Nie, stokroć nie!
— A jednak to uderza w oczy... To pańska ciotka.
— Mojâ ciotka?... Małgorzata Bertin... matką Renaty?
— Tak jest; panie Pawle.
— Ależ temu niepodobna uwierzyć...
— A jednak jest to najzupełniejsza prawda... To cała historya, którą panu pani Izabella z zadowoleniem opowie...
— Ziràâ jest W Troyes? — zapytał Paweł na nowo zdziwiony.
— Tak, i mój brat także...
Student obydwoma rękami pochwycił się za główę.
Nic już nie rozumiał i zapytywał się siebie na seryo, czy nie traci rozumu.
— Cóż się więc dzieje?... — szepnął po upływie jednej lub d óch sękund.
— Dzieją się rzeczy niesłychane!
— Jakie?
— Za kilka godzin morderca panny Renaty, morderca pani Urszuli, złodziej „Pamiętników“ hrabiego de Terrys, Paweł Pelissier, będzie w naszych rękach...
— Paweł Pelissier... — powtórzył syn Paskala z przestrachem... — Paweł Pelissier w twojej mocy?...
— Tak... — odpowiedział Wiktor. — Pójdź pan jeżeli chcesz... w drodze objaśnię to, co się panu wydaje ciemnem...
Dwaj młodzieńcy skierowali się do sklepiku, w którym podmajstrzy zostawił swego brata.
Przez drogę Wiktor w krótkości opowiedział rzeczy znane już czytelnikom, dodając do tego opis otrucia Zirzy w Port-Creteil i sceny, jakie miały miejsce w hotelu pod Łabędziem krzyżowym w Nogent-sur-Seine.
Student słuchając tęgo opowiadania czuł, że szaleństwo znowu jego umysł ogarnia.
Pawłem Pelissier był Leopold Lantier, o tem nie było wątpliwości... Leopold Lantier, brat stryjeczny jego ojca!
— Jego wspólnik!... — dodał ze drżeniem.
Nagle opanowany nieprzepartą siłą, zawołał chwytając podmajstrzego za ramię.
— Wiktorze, jestem przeklęty!
— Pan, panie Pawle! — odparł poczciwy robotnik, patrząc z osłupieniem na studenta, którego nagle zbladła twarz przybrała przestraszający wyraz. — Pan! pan!...
— Tak, ja... Ach! ty nie rozumiesz... nie możesz rozumieć... Wszystko się zbyt wcześnie wyjaśni... Po widzeniu się z Zirzą wszystko ci wyjaśnię.
Doszli do sklepiku, w którym czekał Ryszard.
Paweł wyciągnął do młodzieńca rękę.
— Pani Izabella? — zapytał Wiktor.
— Przed chwilą tu była, aby ze mną porozmawiać, gdyż spać nie mogła. Tylko co weszła na górę.
— Pójdźmy do niej...
Jasnowłosa Zirza uściskawszy Pawła z wylaniem została uderzona ponurym wyrazem jego twarzy.
— Co tobie jest? — zawołała. — Zkądże ta mina pogrzebowa, kiedy cię czeka dobra nowina?
Paweł uśmiechnął się boleśnie.
— A raczej pół tuzina dobrych nowin!... — mówiła dalej młoda kobieta. Osądź sam...
I chciała rozpocząć opowiadanie tego, co mu już Wiktor objaśnił.
— Wiem o tem wszystkiem, droga Zirzo... — przerwał Paweł. — Wszystko co dotyczę ciebie, dotycze i Renaty... Ale jest rzecz której nie wiem, a którą chciałbym wiedzieć...
— Czy ja ci mogę tej wiadomości udzielić?
— Być może... Kto jest ojcem Renaty?... Czy przy tobie wymieniono jego nazwisko?
— Tak jest, i dziwnym zbiegiem okoliczności, ojciec Renaty jest twoim ciotecznym dziadkiem...
Z bladego jakim był Paweł stał się zielonym.
— Robert Vallerand, czy tak? — szepnął.
— Tak jest, Robert Vallerand zmarły nazajutrz po dniu, w którym twoja ciotka Małgorzata została wdową.
Student spuścił głowę.
Nerwowe drżenie wstrząsało jego ciałem.
— Więc nie omyliłem się... — rzekł nagle głuchym głosem. — Wszystko się z sobą wiąże... Nie ma już powątpiewania!... rzeczywistość bije w oczy!... Ach! dobrze mówiłem przed chwilą, że jestem przeklęty!...
Zirza przystąpiła do młodzieńca i ujęła go za ręce.
— Słowo honoru, ja sobie zadaję pytanie, czy jestem przebudzona, czy śnię! — rzekła. — Co znaczą te wyrazy, ta posępna mina, te zrozpaczone wejrzenia? Co się dzieje?
— Co się, dzieje? — zapytał Paweł, którego mózg zaczął się mięszać — dzieje się to, że żyłem szczęśliwy, idąc prostą drogą, miłując pracę, gotów wszystko dla honoru poświęcić, widząc przed sobą przyszłość pełną miłości i uciech... i że to wszystko się wali i mnie przygniata.
— Przygniata cię! gdy mamy w ręku mordercę pani Urszuli, gdy masz pomścić Renatę i zostać jej szczęśliwym mężem... Ależ to jest szaleństwo!...
— Ach! — odparł gwałtownie student — dałby to Bóg, aby mnie ogarnęło szaleństwo i dało mi zapomnieć o rzeczywistości! Zirzo, Renata jest dla mnie stracona i tylko śmierć mi pozostaje!
— Śmierć! tobie... — zawołali wszyscy z przerażeniem...
— Tak, śmierć...
— I dla czego?
— Prawda, wy nie wiecie... — mówił dalej Paweł dusząc się łkaniem i z łez wybuchem — wy nie wiecie co się dzieje!...
— Wiemy, że wkrótce Paweł Pelissier będzie w naszych rękach...
— Paweł Pelissier! — powtórzył syn Paskala; nie ma Pawła Pelissier!... Nędznik który przybrał to nazwisko, nazywa się w istocie Leopold Lantier.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.