Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom szósty/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział XV
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XV.

Ten niespodziany odgłos wstrząsnął młodą kobietą.
Postąpiła zwolna ku promykowi światła, który dostrzegła. Ręce jej dotknęły okna, które otworzyła, poczem odłożyła zakładkę, zamykającą żaluzye i otworzyła.
Fala zimnego jak lód powietrza uderzyła ją w twarz i szare światło zmierzchu zalało pokój stołowy.
Wtedy Zirza poznała miejsce w którem się znajdowała: ujrzała pudełko koronek leżące na stole i zostawione przez Leopolda; ujrzała flaszkę z likierem obok kieliszka, którego zawartość wypiła.
Przypomniała sobie, uczyniła gest przestrachu i zachwiała się.
Odezwał się powtórny brzęk dzwonka.
— Na pomoc! — zawołała Zirza — ratunku!...
I nie mogąc więcej ustać na nogach, upadła na obadwa kolana, uczepiona rękoma o parapet okna.
Jakiś głos jej odpowiedział:
— Zirzo!... Zirzo!... To ja!...
Był to głos pani Laurier.
Jakim sposobem zacna kupcowa koronek z bulwaru Beaumarchais znalazła się w Port-Creteil przy ulicy Przylądka i przy bramie ogrodu?
Wytłómaczymy to w kilku słowach.
Poprzedniego dnia widząc, że zastępczyni jej panny sklepowej nie wraca, mocno się zaniepokoiła.
Czekała aż do dziesiątej wieczorem.
O dziesiątej coraz więcej zaniepokojona, wysłała służącą na ulicę Beautreillis, gdzie jak jej było wiadomo, Izabela miała nocować.
Młodej kobiety tam nie było.
Niepokój pani Laurier doszedł do najwyższego szczytu.
Zirza miała odebrać w Port-Creteil pieniądze.. Czy ją jakie nieszczęście nie spotkało?
Przez całą noc poczciwa kobieta marzyła o zasadzkach, napadach, a nawet zabójstwach.
Zenejda przyszedłszy o ósmej rano do sklepu, zastała ją na poły szaloną z przestrachu.
Nie pisnęła ona ani słowa, tylko tego nie mogła zrozumieć, jakim sposobem Zirza w podróży do Port-Creteil mogła zastąpić Renatę.
Służąca, zręcznie wypytywana, rozwiązała jej tę zagadkę, mówiąc że Renata wyjechała.
Popychadło nie zdradziło się ani jednem słowem.
Poranek upłynął nie sprowadziwszy żadnej zmiany.
W południe pani Laurier nie mogąc wytrzymać, powzięła postanowienie.
Wsiadła do powozu i kazała się przede wszystkiem zawieźć na ulicę Beautreillis, aby wybadać odźwierną.
Ta powtórzyła, że pani Izabella wcale się nie pokazywała i że w skutek wypadku, jaki się w domu przytrafił, panna Renata poszła na noc domu przy ulicy Szkoły Medycznej.
Pani Laurier wróciła do dorożki i rzekła do woźnicy:
— Ulica Szkoły Medycznej.
Tam, tak samo jak i przy ulicy Beautreillis nie umiano jej nic powiedzieć o Zirzie.
— Zirza nie żyje... — szepnęła biedna kobieta ze ściśnionem sercem, a oczyma łez pełnemi, — zabito ją aby ją okraść.
— Proszę pani, dokąd jedziemy? — zapytał stangret.
— Na kolej Vinceńską.
— O godzinie trzeciej minucie piątej pani Laurier wsiadała do pociągu i w pół godziny stanęła w Saint-Maur-les-Fosses.
Przepłynęła przez Mamę, weszła do restauracyi Baudry’ego i rzekła do niego:
— Czy nie wskazałbyś mi pan, gdzie jest ulica Przylądka?
— I owszem, proszę pani...
— Czy nie znasz pan tam jegomości, wyglądającego na cudzoziemca, nazwiskiem Fradin.
— Znam bardzo dobrze. Przed dwoma dniami wręczyłem mu klucze od domku, który wynajął za mojem pośrednictwem i do którego miał się Wczoraj zrana wprowadzić...
Odpowiedź ta zdwoiła pomięszanie pani Laurier. Zdawało jej się, że się dowie czegoś dziwnego i strasznego.
Mówiła dalej:
— Więc pan Fradin dopiero od wczoraj mieszka w Port-Creteil?
— Tak jest, pani.
— Z żoną?
— Ja nie wiem czy on żonaty...
— Czy pan oddawna znasz tego pana?
— Ujrzałem go po raz pierwszy przed czterema dniami, gdy przyszedł obejrzyć dom przez siebie wynajęty...
— Ach! mój Boże! mój Boże!... — zawołała kupcowa koronek składając ręce — co to wszystko znaczy?... Ach! jestem pewna że się trafiło nieszczęście.
— Nieszczęście? — powtórzył Baudry.
— Tak panie.
— A jakie?
— Wczoraj moja sklepowa udała się na ulicę Przylądka do pana Fradin, odnieść mu koronki kupione przez niego i w części zapłacone... Miała dostać resztę pieniędzy... kilkaset franków... Obawiam się czy jej nie wciągnięto w zasadzkę...
— A! do djabła!
— Czy nie poszedłbyś pan ze mną do domu pa« na Fradin?
— Z największą przyjemnością; jestem na pani rozkazy.
Fani Laurier udała się za restauratorem, który ją doprowadził aż do bramy ogrodu i zadzwonił w kilka sekund, raz po razie.
Wiemy, że na powtórny odgłos dzwonka, Zirza odpowiedziała wołając o pomoc.
— To ona... — rzekła żywo pani Laurier. — Poznaję jej głos... Co się w tym domu dzieje?
— Zaraz się dowiemy, proszę pani...
Restaurator był mężczyzna zwinny, silny i zdecydowany.
Rozpędził się, schwycił obiema rękami za szczyt muru, podniósł siłą rąk ze zręcznością gimnastyka z profesyi i zeskoczył na drugą stronę, do ogrodu.
Drzwi były zamknięte tylko na klamkę. Otworzył kupcowej koronek i oboje spiesznie pobiegli ku Domkowi.
Baudry bez żadnej prawie pomocy skoczył na parapet okna otwartego przez Izabellę.
— Kobieta bez przytomności... — zawołał z przestrachem.
— To Zirza... To biedna Zirza... Pomóż mi pan... nie trzeba ani chwili czasu tracić z ratunkiem.
Restaurator nachylił się ku pani Laurier, ujął ją za ręce, i bez żadnego trudu podniósłszy ją do góry, postawił na podłodze pokoju stołowego, gdzie padła na kolana łkając, przy młodej kobiecie, której głowę uniosła do góry.
— Wszak prawda że ona żyje? — zapytał żywo Baudry, — Szkodaby było, taka ładna dziewczyna!...
— Nie... nie... — odpowiedziała kupcowa, poczuwszy pod ręką bicie serca Zirzy. — To tylko zemdlenie...
— Trzeb aby zimnej wody.
— Ja mam przy sobie flakonik z solą trzeźwiącą... dam jej powąchać.
I pani Laurier pod nozdrza Izabelli podstawiła flaszeczkę soli angielskich nadzwyczaj silnych.
— Ależ! — rzekł Baudry rzucając okiem w około — zdaje się że w tym domu nie ma nikogo...
— Zirza nam wytlómaczy co zaszło, otóż przychodzi do siebie...
W istocie młoda kobieta otworzyła oczy.
— Moje dziecię, moje biedne dziecię — szepnęła jej do ucha kupcowa, całując ją z czułością matki — słuchaj mnie... to ja... która cię kocham i przybywam po ciebie...
— Tak... tak... — rzekła młoda kobieta podnosząc się. — Poznaję panią... przypominam sobie... Ach! Bóg was sprowadza... gdyby nie wy, to bym była umarła...
Pani Laurier i Baudry pomogli Zirzie wstać i posadzili ją na krześle.
— No i jakże? — zapytał restaurator. — Lepiej się pani czujesz?
— O tak!... lepiej... daleko lepiej... alem myślała, że już po mnie...
— Cóż się to stało, moje dziecię?
— Co się stało?... — powtórzyła Zirza ze drżeniem. — Zaraz się dowiecie... Ale najprzód odpowiedz mi pani... Renata?... gdzie jest Renata?...
— Wyjechała.
— Kiedy?
— Dziś rano.
— Wyjechała dziś rano!... — wyjąkała młoda kobieta z przestrachem. — Wyjechała?... Ale nie sama?... Paweł z nią pojechał?...
— Nie... Pan Paweł został w Paryżu... Powiedziano mi o tem przy ulicy Szkoły Medycznej, gdziem chodziła w nadziei, że się czegoś dowiem.
— Więc nie ma ani chwili do stracenia, jeżeli je chcemy ocalić... jeżeli to jeszcze można uczynić.
— Czy jej zagraża niebezpieczeństwo?...
— Najstraszniejsze jakie być może... Niebezpieczeństwo utraty życia... To na nią, nie na mnie tu czekano... żeby ją zabić...
— Żeby ją zabić! — zawołali jednocześnie pani Laurier i Baudry.
— Widziałam jej nieprzyjaciela... — mówiła dalej Zirza, tego co mi dał zatrutego likieru, Fradina, co kupował koronki... Był tutaj, patrząc na moje konanie, bom odgadła jego zamiary i mówiąc, że musi zabić Renatę...
— Przez miłosierdzie boże, co ty mówisz?...
— Prawdę, pani Laurier... Było zimno... Wypiłam aby się rozgrzać... ale nieostrożne słowo nędznika pozwoliło mi wszystko odgadnąć... Poznał on, iż jest odkrytym i mając mnie za umierającą, cynicznie odkrył swoje straszliwe zamiary... wołałam o pomoc. potem uczułam, że podłoga usuwa się pod memi nogami, i upadlam...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.