Przejdź do zawartości

Zemsta za zemstę/Tom szósty/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Zemsta za zemstę
Podtytuł Romans współczesny
Tom szósty
Część trzecia
Rozdział I
Wydawca Arnold Fenichl
Data wyd. 1883
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz T. Marenicz
Tytuł orygin. La fille de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

I.

Argument ten, który się wydawał nieprzepartym, wcale nie zmięszał Jarrelonge’a.
— To — rzekł — to jest inny interes...
— Który natychmiast uregulujemy... — rzekł Leopolod
— Jak chcesz i jeżeli ci się podoba, to natychmiast... Czy może się tobie zdaje że ty mnie przestraszasz?... Ależ wcale nie i ja sobie kpię ze wszystkiego! Listy, o sprzedanie których pannie Renacie mnie oskarżasz, wpadły jej w ręce zupełnie pomimo jej woli...
— Albo to prawda!
— A dowodem tego jest, żem narażał swoją skórę, aby je odzyskać i zabezpieczyć nas przed gilotyną...
— Kłamstwo!...
— Uspokój swoje nerwy... posłuchaj mnie przez pięć minut, a uwierzysz...
— Nigdy w życiu...
— Zawsze jednak posłuchaj...
Jarrelonge opowiedział, jakim sposobem odkrywszy przypadkiem że Renata żyje i mieszka w sąsiednim pokoju, dowiedział się ze Paweł zabiera się do poszukiwania listów; opowiedział szczegóły swojej podróży do Antwerpii i pokazał swoją ranę.
Leopold pozostał w niedowierzaniu.
W istocie, piękna bajeczka, i przynosi zaszczyt twojej wyobraźni!... rzekł ironicznie. — Wytłómacz że mi, dla czego wiedząc, że niebezpieczne papiery są obok ciebie za ścianą, zamierzałeś zmykać. Oto jest dowód twoich projektów wyjazdów! — dodał zbiegły więzień wskazując na walizo zamkniętą i starannie osznurowaną. Przekonany że cię kiedyś pochwycę i obawiając się nieprzyjemności, miałeś się odemnie oddzielić jakąś granicą, zostawiając mnie bezbronnego na lasce moich nieprzyjaciół!... Czekaj no, mój chłopcze!... Jesteśmy wspólnikami, a zatem zsolidaryzowani i rzeczy tak iść nie mogą...
— Zatem nie chcesz mi wierzyć?
— Najzupełniej...
W obec tak powziętego postanowienia, Jarrelonge uczuł, że jego z kolei gniew ogarnia.
Wychylił duszkiem swoją szklankę i odpowiedział szyderczo:
— Kiedy tak, mój poczciwcze, to niech każdy o sobie myśli!... Pomówimy o swoich interesikach!... Ja kpię sobie z twoich niebezpiecznych papierów, które są u Renaty! Co mnie to wszystko obchodzi! Ty mówisz, że idzie o majątek... To bardzo być może, ale kiedy szło o utopienie małej, toś ty o tym majątku nie pisnął ani słówka... Tyś mnie kazał wydobywać kasztany z pieca, a zjadał je sam.... Dawałeś mi jałmużną kilka nędznych papierków... Wyeksploatowałeś mnie z powodu fałszywych kluczy, które ci służyły do splądrowania szuflad w Terrys, a brałeś mi za złe, że się chcę zabezpieczyć, kiedy kombinacye które cię miały zbogacić, zostawiając mnie w nędzy, przeciw tobie się zwróciły! A! tego już za wiele!.... Zakpiłeś ze mnie jak ze smarkacza, i wtedy kiedy ja, poczciwina, nogi traciłem aby cię odszukać i ostrzedz, tyś mi nie dowierzał, i kiedy ci mówię rzetelną prawdę, nazywasz mnie kłamcą!... Tak jest, ja zmykam, a ty się wykręcaj jak chcesz, albo raczej jak będziesz mógł razem z twoim kuzynkiem Paskalem Lantier, z którym się miałeś podzielić zdobyczą...
Zbieg z Troyes przygryzł usta i zmarszczył brwi.
— O! — pomyślał — ty wiesz zawiele!...
Jarrelonge nalewał sobie pić.
— Chcesz się trącić? zapytał ze śmiechem Leopolda.
— Dla czego nie?... Kłótnie do niczego niedoprowadzą... Lepiej starajmy się porozumieć....
— Porozumieć? — powtórzy Jarrolonge. — Pod jakim względem.
— Oddasz mi te papiery któreś mi skradł...
— Jakie papiery?... Pamiętniki hrabiego de Terrys?
— Tak...
— W których jest dowód, że córka hrabiego jest niewinną zbrodni ojcobójstwa... a którą jednak ty i twój kuzyn Paskal pozwolicie skazać, dla niewiadomych mi interesów pieniężnych.
— Mało mnie to obchodzi co jest w tych pamiętnikach. Oddasz mi je...
— To zależy...
— Od czego?
— Od ceny jaką na nie naznaczysz... — Wiele mi dasz?...
— Ukradłeś mi pieniądze...
— Ukradłeś... ukradłeś... I ty sądzisz, że za kilka groszy, które się znajdowały w komodzie, w domu przy ulicy Tocanier, oddam ci rzecz, za którą mógłbym dostać sto tysięcy franków, jak bułkę za grosz? — rzekł Jarrelonge ze śmiechem.
Były więzień zacisnął z wściekłością pięści.
— Zatem — rzekł syczącym głosem — zatem ty byś sprzedał te Pamiętniki?...
— Słowo honoru, nie przyszło mi to na myśl!... Ale mój stary nie kpij sobie z przyjaciela.. — przyjaciel ma cię w ręku... A teraz, trąćmy się jak dwóch przyjaciół...
Jarrelonge wstał i odwróciwszy się tyłem do swojej ofiary, poszedł otworzyć szafę, z której wziął szklankę.
To trwało mniej niż poi minuty, ale ten przeciąg czasu, chociaż tak krótki, wystarczył Leopoldowi do przyprowadzenia obmyślanego projektu, do skutku.
Od tej chwili, jak jego były wspólnik zaczął mówić o trąceniu się, wsunął rękę do kieszeni palta, otworzył puszkę kryształową i chwycił w palce szczyptę proszku krotala.
W chwili gdy Jarrelonge nie mógł go widzieć, wrzucił straszliwą truciznę do szklanki w trzech czwartych częściach pełną.
Uwolniony więzień powrócił, postawił przed Leopoldem szklankę, którą nalał po brzegi i usiadł, mówiąc:
— Twoje zdrowie, mój stary... Nie jest to ani chambertin ani pomard, ale z tém wszystkiém pić się daje...
— Twoje zdrowie... — odparł Leopold.
Trącił swoją szklanką o szklankę Jarrelonge’a, przytknął ją do ust i wychylił od razu.
Uwolniony więzień uczynił toż samo, mówiąc:
— No, ja jestem dobry chłopak... porozumiemy się... jeżeli można.
— Słucham cię... — rzekł zimno Lantier.
— Tyś zrobił gruby interes, a ponieważ tu jesteś i wiesz o wszystkiem, to prawdopodobnie mała nie zawiezie do Nogent-sur-Seine papierów, które cię tak drażnią...
— To być może...
— Powiedz że to rzecz pewna... Ty chcesz chwycić majątek... ja ci to chwalę... Ja mam zamiar zemknąć, tylko, aby ci wyświadczyć przysługę, zgadzam się na niejakie opóźnienie, abyśmy mogli porozumieć się co do Pamiętników hrabiego de Terrys.
— Wieleż chcesz?
— Pięćdziesiąt tysięcy franków...
Leopold wzruszył ramionami.
— Doprawdy — rzekł — tyś zwaryował!...
— Nie zupełnie, mój kolego...
— Czyż ja mam pięćdziesiąt tysięcy franków?
— Ty, nie, ja temu bardzo wierzę. Ale twój kuzyn Paskal, bogaty przedsiębierca, pewno je ma i może je dać.
— Paskala nie ma w Paryżu...
— Zgoda, ale ty wiesz gdzie on jest i łatwo możesz do niego pojechać... Daję ci czas do jutra...
— To za mało!...
— To powinno wystarczyć... Wyznaczę ci schadzkę w kawiarni bardzo uczęszczanej, w południe jeżeli chcesz... naprzykład w piwiarni Grubera i Reeba, blizko „Czterech sierżantów w Roszelli... Ty mi przyniesiesz pięćdziesiąt tysięcy franków... Za to ja ci oddam rękopis i inne papiery, licząc w to i ów sławny list od notaryusza, który się podejmuję dostać.
— A gdybym tak odmówił — rzekł Leopold podnosząc się. Gdybym nie chciał odkładać do jutra?
— Musisz chcieć, mój przyjacielu... — odparł Jarrelonge niezmięszany — bo mi trzeba czasu, aby pójść po rękopis w miejsce, gdziem go bezpiecznie zachował...
Zbieg z Troyes wzruszył ramionami i odpowiedział:
— Kłamstwo za kłamstwem! Tobie w łeb wlazło, by uciec zabierając papiery... No, to ja je będę miał pomimo twojej woli...
— Pomimo mojej woli? — odpowiedział Jarrelonge szyderczo. — Tak mniemasz?
— Jestem tego pewny?
— To trochę trudno.
— Nie... dosyć tylko trochę cierpliwości.
— Cierpliwość tu nic nie pomoże... Z ręki w rękę; a jeżeli nie, to figa! Zamiast siedzieć tutaj, lepiej byś zrobił, gdybyś się udał do Paskala Lantier tysięcy franków których wymagam...
— Nie zażądam ani grosza od Paskala Lantier i będę czekał...
— Na twoją śmierć...
— No, to mój stary długo poczekasz! Ja wcale nie mam ochoty umierać w kwiecie wieku.
— Masz jeszcze pięć minut życia... Jesteś otruty...
Jarrelonge skoczył na równe nogi.
— Otruty! — zawołał blednąc — ach! kanalio!... Ale nie, ty mnie chcesz przestraszyć... to żart...i to niesmaczny....
— Powiadam ci żeś otruty... Powiadam ci że umrzesz... Za chwilę będzie koniec i wtedy swobodnie przetrząsnę twoją walizę, w której zamknęłaś potrzebne mi papiery.
Uwolniony więzień, którego twarz widocznie się zmieniała, przyłożył obiedwie ręce do piersi, wydają ryk głuchy.
— Rozpoczyna się... bądź spokojny — rzekł Leopold — to prędko pójdzie...
Nędznik padł jak bezwładna masa na krzesło, z którego się był podniósł.
Drżał cały; wielkie krople potu zraszały jego skronie; błędny wzrok wlepił w swego mordercę z wyrazem nieopisanego przestrachu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: T. Marenicz.