Zaklęty Dwór/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walery Łoziński
Tytuł Zaklęty Dwór
Podtytuł powieść
Wydawca Władysław Dyniewicz
Data wyd. 1885
Druk Władysław Dyniewicz
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXI.
Rozdział ostatni.

Poznawszy tajemnicę zaklętego dworu, stanęliśmy nareście a kresu powieści.
Wszystko co pozostało jeszcze powiedzieć, czytelnik sam z siebie mógłby domyśleć się po większej części.
Wiemy swym planom, pojednany z bratem, i zapewniony o losie swej córki starościc, zaraz nazajutrz zniknął z okolicy.
Tajemnica jego śmierci, mimo surowego śledztwa wytoczoneo w skutek pojawienia się nieboszczyka przy pożarze, pozostała nienaruszoną.
Bo też pomyślnym zbiegiem przypadków starościc bardzo zręcznie umiał omamić wszelkie pozory; śmierć jego w Dreźnie stwierdzały liczne, niezbite dowody.
Starościc przejeżdżając przez Niemcy po dłuższym pobycie w Paryżu dla większego bezpieczeństwa, przywdział był suknie swego kozaka Oleksy Pańczuka, jego zaś przebrał w swoje własne. W tak zmienionych postaciach przybyli do Drezna. Tu zachorował nagle ciężko przebrany kozak, a najusilniejsza pomoc lekarzy nie mogła zachować go przy życiu. Wtedy to starościc pod natchnieniem wyższej myśli powziął swój plan szczególny. Pozostał i nadal w swem incognito, a owego kozaka dał po wszelkiej formie pochować za siebie samego.
Tym sposobem wyjaśniają nam się zupełnie dziwne wiadomości, jakie Żachlewicz zasięgnął w Dreźnie. Mniemany starościć wydawał się wszystkim w same rzeczy jeśli nie warjatem, to przynajmniej jakimś dziwakiem i niedołęgą bez wszelkiego wychowania i wykształcenia, temwięcej, że wszędzie i zawsze szedł ślepo i bezwarunkowo za wolą swego kozaka, który tylko w oczach Kośtia Bulija w swej właściwej przedstawiał się postaci.
Umarłszy i pochowawszy się in effgie w Dreźnie, starościc z Kośtiem Bulijem powrócił do kraju, a dalsze jego dzieje i działanie, znamy najwięcej z toku powieści.
Co się dalej znim stało, niepodobna mimo najszczerszej chęci opowiedzieć w całości.....
Powieść nasza toczyła się jak wiadomo w roku 1845. Rok następny, pamiętny w dziejach naszego kraju, nastręczył starościcowi szerokie pole działania, ale jak tyle ofiar innych, pochłonął go w sobie...
Tymczasem chcąc niechcąc, musimy po tych tylko nie wielu skazówkach rozstać się z naszym bohaterem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


Hrabia Zygmunt Zwirski dotrzymał wiernie danego bratu w ostatniej rozmowie przyrzeczenia.
Odebrawszy od Kośtia Bulija metrykę i akt adoptacji Jadwigi, przyjął zupełną nad nią opiekę.
Oczywiście że na pierwszą wieść o jej pojawieniu się, Żachlewicz odstąpił co żywo od procesu. Wygrana wobec pojawienia się bliższego od hrabi spadkobiercy, nie mogła mu już najmniejszej przynieść korzyści....
Juljusz zaraz w miesiąc dobrowolnie podzielił się majątkiem z właściwą sukcesorką, prowadząc ją z upojonem sercem do ołtarza.
Katilina wygojony i uleczony, po raz pierwszy w swem życiu wystąpił w czarnym fraku i służył za drużbę przyjacielowi.
Eugenia drużbowała Jadwidze, ale zaraz w kilka miesięcy poszła sama za jej przykładem, i oddała rękę znanemu nam kuzynowi, hrabiemu Augustowi Wyklickiemu. Familijne, genealogiczne podobieństwo między obiema siostrami stryjecznemi pozostało na zawsze, owszem wzrosło z czasem jeszcze wyżej.
Hrabia oddalił na cztery wiatry Żachlewicza, a dzięki lepszej administracji, uporządkował sprawy swe bardzo pomyślnie.
Dziś jestto magnat całą gębą, szanowany i poważany w kraju, należy do szczupłej liczby arystokracji polskiej, na której znacznie składają się w równej części zasługi przodków, cnoty osobiste i szczerze i serdecznie wylanie dla kraju. Bardzo rzadko pokazuje się tylko we Lwowie, a unika jak ognia wszelkiego zetknięcia się z takzwanymi arystokratami galicyjskimi, co to bądź dawne ekonomskie plamy, bądź spekulanckie brudy lub ciepłe jeszcze z pod berłydków miejsca, pookrywali pozorną politurą........
Młody Artur Żwirski urósł dziś w dojrzałego młodzieńca, a rówieśnicy nazywają go ironicznie sawantem, bo zna całego Mickiewicza na palcach, i bierze żywy udział w ruchu ojczystej literatury. Niektórzy obawiali się nawet aby uchowaj Boże nie został sam literatem polskim, coby niesłychaną rzeczą wydało się w gronie galicyjsko-arystokratycznej młodzieży, nieumiejącej dobrze po polsku.
Pamięć brata zachowuje sam hrabia Zygmunt święcie w swem sercu, a jego tajemnicy przestrzega nawet i po rzeczywistej śmierci...
Pozostawiając sobie dalsze główne osoby naszej powieści na sam koniec, wypada nam wspomnieć naprzód jeszcze o kilku figurach podrzędniejszych.......
Mykita Ołańczuk po podłożeniu pożaru zniknął bez wieści z okolicy i nikt nie wie, co się z nim stało.
Jedni mówią, że błąka się gdzieś po Podolu, drudzy utrzymują, że umarł w Samborze w wojskowym szpitalu, a na przekor jednym i drugim utrzymywał jakiś dziad przechodzący, że się powiesił gdzieś koło Drohobycza na drzewie przy drodze..........
Czcigodny mandatarjasz pan Bonifacy Gogolewski, skompromitowany porozumieniem z Żachlewiczem, musiał po dwudziestu latach zejść z swej długo piastowanej posady. Czas jakiś siedział na „bruku’’, potem znalazł gdzieś obowiązek w wschodnich obwodach. Nie wiodło mu się już tak jak w Żwirowie, ale pocieszał się zawsze jak mógł.
Niebawem, niebawem nastąpiła organizacja, pan mandatarjusz osiadł w miasteczku na stałem mieszkaniu.
Czcigodna połowica wolniejsze życie zaczęła prowadzić w miasteczku, jakaś nieszczęśliwa spółka z żydem bankrutem pochłonęła całą żmudnie uciułaną gotówkę starego mandatarjusza, a tysiączne przykrości jak grad zlewają się na jego tak zacną i zasłużoną osobę.
— Pal djabli wszystko — mawia często były mandatarjusz z ciężkiem westchnieniem. — Nie było i nie będzie nad mandatarjuszów! Bogdajto mandatarjuszowskie czasy! Co mi tam szkodziło, że szelma żyd kłócąc się z drugim po wszystkich znanych słowach zelżywych, dodawał zawsze ty taki, ty owaki, ty mandator! albo że głupi chłop nie miał gorszego przekleństwa na niesforne i szkodne prosięta, gęsi, kury i kaczki jak: Bogdaj cię mandator zjadł! Człowiek śmiał się z tego, a z tem wszystkiem miał i znaczenie, i codziennie puchła mu kieszeń.... a teraz!....
Nie dziw że w takich chwilach kwasu i złego humoru, były mandatarjusz wpada w ferwor niezwykły, i wzbiera żółcią i sarkazmem.
I ciągle poczciwiec żyje w tem przekonaniu, że bez mandatarjuszów nie można obejść się na świecie, i że dziś jutro otworzy im się dawne pole działania. — Galicja bez mandatarjuszów, to jak zegarek bez kółek — mawia.
A pierwsze zapytanie kiedy gdzie przypadkowo spotka się z jakim dawnym znajomym, jest zawsze jedno i tosamo:
— A nie słychać tam co o mandatarjatach?
Nie powinnoż rozczulać tak szczere i serdeczne przywiązanie do swego dawne o stanu?
Nim jednak porzucimy czcigodnego wyobraziciela minionej u nas epoki jurysdykcyjnej, musimy z swej strony dorzucić jedną uwagę. Charakteryzując pana Gągolewskiego nie mieliśmy nigdy na myśli całego ogólnego stanu mandatarjuszów w Galicji, w pośród których jak wiemy najlepiej, znajdowało się wielu ludzi zacnych, prawych i wylanych dla ojczyzny. Pan Bonifacy Gągolewcki ma służyć za typ szczególny, za wyobraziciela większej, gorszej części mandatarjuszów, jak się urobiła i uformowała na swem anormalnem stanowisku. A mamy to wewnętrzne przekonanie, że malując go jeśli nie za bladych to pewnie nie zajaskrawych użyliśmy barw .....................
Od pana mandatarjusza najłatwiesze i najstósowniejsze przejście do pana Gustawa Chochelki.
Nieoceniony aspirant erotycznego rymotwórstwa o sążnistych nogach i zawiesistych bakenbardach zrobił jak mówią w świecie karyerę niesłychaną! Został dyumistą przy urzędzie podatkowym.
— Ale to przez szczególny przypadek — jak powiada sam.
Różnemi drogami idzie szczęście ludzkie! Z upływem czasu miał już wyleczyć się zupełnie z swego romantycznego usposobienia, ale w swoją tęgą głowę i powaby swych bakenbardów, wierzy po dzień dzisiejszy ...............
Najtragiczniejszy los spotkał poczciwego Girgilewicza. Juljusz przebaczył mu udział w spisku z Żachlewiczem, ale nie mógł zcierpieć jego surowego obchodzenia się z chłopami. Po skończonym roku pan Girgilewicz wołał ustąpić z służby niż zmienić tryb postępowania.
— Chamom kłaniać się nie będę, taj tylko — mawiał z nieprzełamanym uporem. — Wiem kto do czego jest, cham do nahaja, taj tylko!
— A zresztą po co mi już w służbie stare tyrać kości — dodawał — trzydzieści lat byłem na miejscu, uciułało się parę tysiączków, taj tylko.
I w samej rzeczy nie parę, ale przeszło sto tysiączków uciułało się w ciągu trzydziestoletniego administrowania buczalskiego klucza przy pierwotnem niedbalstwie starościca i następnym bezładzie po jego śmierci.
Pan Girgilewicz jak wszystko zliczył i zebrał co od tylu lat odkładał do skarbony, aż sam krzyknął ze strachu i oburącz chwycił się za głowę.
A tu na domiar przybywa zacna połowica i wysypuje na stół długą pończochę samych dukatów. Uzbierała je z samych wieprzów, prosiąt, gęsi, kur i kaczek, wykarmianych przez trzydzieści lat na pańskim pośladzie.
— Jest z czem zacząć taj tylko! — wykrzyknął i zatarł ręce.
A zaraz nazajutrz wraz z nieocenioną połowicą, popędził co tchu do Lwowa.
— Jadę targować parę folwarków, taj tylko — poszepnął na ucho znajomym.
I targował się, targował długo! aż wreście dobił się własnej posiadłości.
I dziwne nieszczęście losu!
Zaledwie rozgospodarzył się na swojem i zaczął smakować w przyjętym tytule jaśnie wielmożnego a co najgłówniejsza, cieszyć się niekontrolowaną władzą nad swymi poddanymi, aż tu o furje piekielne! w jednej chwili ustaje pańszczyzna, zrywają się wezły poddańcze!
W Girgilewicza jakby grom uderzył z jasnego nieba. Duszno mu się nagle zrobiło w piersiach, ciemno w oczach, bezładnie w głowie.
— Koniec świata, taj tylko! — mruknął na pierwszą o tem wiadomość.
I od tej chwili jakgdyby kto jednym zamachem starł na miazgę całą jego dawną energję i istotę, zmienił się do niepoznania.
Pogrzebowy smutek rozlał się na jego twarzy, boleść i zwątpienie zwierciedliły się w oczach.
Cały świat wydał mu się jakoś pustym, dzikim a posępnym jak sam przedsionek piekła. Nic go nie zajęło, nic nie rozweseliło, chodził smętny i ponury z wybladłą twarzą, zapadłemi oczyma, zapiekłemi usty jak upiór z drugiego świata.
— Niema co robić na świecie, taj tylko — powtarzał raz poraz.
Wszystkie dawniejsze wyobrażenia starego ekonoma opwaliły się w gruzy na wieki, a nie było ani chęci ani materjału tworzyć nowe.
Nie jadł, nie pił, nie spał, a w krótkim czasie zwiądł i zesechł jak u jego ulubionego nachaja trzon z sarniej nóżki.
— Koniec świata, taj tylko — powtarzał nieustannie i wzdychał ciężko i żałośnie.
I bez żalu, bez smutku rozstał się z tym światem po kilku miesiącach, przebytech bez pańszczyzny i poddaństwa.
Ostatnie jego słowa były:
Furda, ani rusz bez pańszczyzny, taj tylko!
W testamencie swym ślubował sto mszy Bogu, jeśli wrócą dawne stosunki, a cham zostanie nazad chamem taj tylko, jak dopisał własną ręką.
Jego syn jedyny objął majątek, a zasilony indeminizacją, mieszka stale we Lwowie i należy do naszej takzwanej galicyjskiej młodzieży merinosowej.
Ugania konno wzdłuż wałów i po wysokim zamku, ambonuje krzesło na balkonie...
Rodzoniuteńki wnuk karczemnego stróża Jurka Giergoły, bezpośredni potomek ekonoma Onufrego Girgilewicza, po prostu na Wojtka ochrzczony, podpisuje się dziś na biletach wizytowych Le chevalier Adalbert de Gergolicki.
Niech żyje arystokracja rodowa! ..............
A cóż się stało z Zaklętym dworem, z Juljuszem, Jadzią, Kośtiem Bulijem, a przedewszystkiem z Katiliną? wszak to najgłówniejsze figury powieści! — wykrzykniesz może piękna a niecierpliwa czytelniczko.
Przyznam ci się, że wbrew przyjętym obyczajom powieściarskim, umyślnie pozostawiłem je na sam koniec, jedynie aby aż do ostatniego wiersza przetrzymać ciekawość twoją.
Dwór zaklgty, upiększony i zrestaurowany, jest dzisiaj siedzibą Juljusza i pięknej małżonki. Odkąd przestał osłaniać tajemnicze zabiegi maziarza, upadł zarazem ciężący na nimwarunek testamentu starościca.
Kośt’ Bulij odbudował się na dawnem miejscu i jest w ciągłych stosunkach z dworem, Juljusz i Jadwiga czczą i kochają w nim najwierniejszego przyjaciela nieboszczyka starościca a stary kozak przylgnął z taką samą nieograniczoną miłością, z temsamem bezwarunkowem poświęceniem do dzieci, jakim tchnął niegdyś dla ojca.
Posiwiał jak gołąb i więcej jeszcze jak dawniej stał się milczącym i małomównym, ale nigdy nie wierzy, aby starościc umarł na prawdę.
— Przyjdzie on, przyjdzie, niech tylko wybije godzina!... — powiada zawsze niezachwiany w swem przekonania.
Cóż jeszcze powiedzieć o Jadwidze i Juljuszu? Bóg zda się wysłuchał modlitwy Kośtia Bulija i zlał na nich to szczęście i błogosławieństwo, na jakie zasługują szlachetnością swych dusz i serc kochających.
Troje prześlicznych dziatek uświęciło już dotąd ich związek i wzajemną miłość bez granic, a dalszy przyrost w nadziei.
Pamięć starościca tkwi święta i nienaruszona w sercach obojga, a Juljusz trwa wierny i niezachwiany w swych zasadach... Pracuje gorliwie w idei odrodzenia, majątkiem i własnym udziałem popiera silnie każdy cel narodowy, każdy błysk i objaw narodowego ducha, a nie ustaje w zabiegach ku oświeceniu i przejednaniu ludu...
Dlaczegóż to tak rzadki przykład pośród naszej szlachty, która umie jeszcze wprawdzie kochać ojczyznę, a niechce czy nie umie objawiać tej miłości... czynem i poświęceniem? .............................
Katilina acz uszlachetniony i podniesiony moralnie nie wyleczył się nigdy z swych niesfornych i awanturniczych popędów, lec odtąd umiał im zawsze podsunąć pewien cel szlachetny, nadać pewien kierunek godny....
Trzy tygodnie przeleżał na rany od pożaru, a ta ciężka próba przyczyniła się także niemało, aby szlachetną jego w gruncie duszę, niezrównane serce i jedyny charakter oczyścić i uwolnić od zgubnych zadawnionych przywar i skłonności, które z czasem mogły go zwichnąć zupełnie.
Katilina zachował zawsze swój humor wesoły i niezachwiany, swą otwartość szczerą i serdeczną, swą energję zuchwały i niepochamowaną ale nauczył się czuć delikatniej i pojmować subtelniej obowiązki honoru.
W jego fizjonomji nawet zatarł się ów jaskrawy wyraz niepoprawnej efronteiji i cynicznego sardonizmu, a w charakterze najmniejszy po nich nie został ślad.
— Skąpałem się nareście w pokoście przyzwoitości towarzyskiej, podkadziłem się dymem względów światowych — mawiał sam o sobie w swych właściwych dratystycznych porównaniach.
Snąć jednak wrażenie jakie sprawiła na nim niedawna tajemnicza nimfa zaklętego dworu, było głębsze i silniejsze, niż się zdawało pierwotnie, bo zaraz po ślubie przyjaciela wyniósł się z jego domu.
— Ocalony z jednego ognia, na co mi igrać z drugim niebezpieczniejszym? — wynurzał się z szczerą otwartością.
Juljusz nie mógł zapomnieć jego poświęcenia i zmusił go najusilniejszemi zaklęciami przyjąć dzierżawę Szypałówki, jednego z odleglejszych folwarków żwirowskiego klucza.
Ale niezadługo przesiedział na niej spokojnie zapamiętały zwolennik niezwyczajnych przygód i burzliwych zapasów życia. Przejęty ideą starościca wplątał się w wypadki następnego roku i tak żywy i ważny wziął w nich udział, że po rozbiciu się wszystkiego, popadł w pierwszej instancji karze śmierci, zmniejszonej potem w dwudziestoletnie więzienie.
Ogólna amnestja w dwa lata później powróciła go napowrót na łono ojczyzny, ale znowu nie na długo.
Katilina wżył się całą duszą i istotą w ówczesny stan rzeczy i stosunków. Lecz po rozmaitych kolejach w kilkanaście miesięcy znalazł się w Turcji, a przyjmując islam wraz z swym wodzem, pozostał w służbie tureckiej, obsypywany z każdym rokiem nowemi zaszczytami.
I szczęśliwszy od swego wodza, doczekał się niebawem walki z Rosją, w której szczytny i świetny wziął udział.
A teraz mój łaskawy i niełaskawy czytelniku radzi nieradzi musimy pożegnać się z sobą. Jeśli tu i owdzie w toku opowiadania za wiele kazałem ci własnym odgadywać domysłem, to poznasz snadnie, że to wina przedmiotu i treści, a nie biednego autora.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Walery Łoziński.