Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom I/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz Arsen Prokopowicz, którego w hotelu znano pod bardzo skromném nazwiskiem radzcy Nikityna, wstał dosyć późno, ale gdy zadzwonił na służącego i spytał o sąsiada, zaręczono mu, że tamten jeszcze zasypiał i nie dał znaku życia.
— Jużciż mi tego figla nie zrobi, żeby się miał powiesić — odezwał się sam do siebie — naszpikowałem go nadziejami... a jest mi diable potrzebny...
— Mój kochany panie, odezwał się słodko do kellnera — jak tylko tamten jegomość z pod numeru 132 się ruszy, daj mi znać... chcę z nim jeść śniadanie... Tymczasem, słuchaj i weź odemnie naprzód na pamiątkę tę napoleońską pięciofrankówkę...
Kellner się skłonił, ale że w Grand Hōtel des Bergues pięciofrankowe grzeczności są nader zwyczajne, nie okazał nadzwyczajnéj radości — i czekał dalszych rozkazów.
— Wszak w mieście macie krawców tanich, co robią na oko przyzwoicie a nie drogo, których suknie mogą z biedy uchodzić kilka tygodni za eleganckie? he?
Kellner głową kiwnął.
— Takiego artystę proś do mnie, niech przyniesie całe ubranie męzkie z sobą na średniego wzrostu człowieka, począwszy od szkarpetki do rękawiczek i kapelusza całą małą garderobę, któraby w niewielki tłómoczek zmieścić się mogła... rozumiesz!
Mój przyjaciel z pod No. 132 miał straszny przypadek — chcę mu się przysłużyć... gdy się obudzi, zaniesiecie mu to wszystko i położycie, nic nie mówiąc..
Stało się wedle programu Arsena Prokopowicza, krawiec, garderoba, szkarpetki i rękawiczki znalazło się wszystko w mgnieniu oka, kupiec zarobił kilkadziesiąt franków na pospiechu, Szwajcar na rekomendacyi, kellner na pośrednictwie. Razem z tłómokiem wszedł Moskal do zdumionego, zmęczonego i osłabłego Albina...
— Mam obowiązki względem was, rzekł — ani słowa nie mówcie, policzymy się późniéj, gdy zostaniecie ministrem wojny lub choćby jenerałem wojsk Rzeczypospolitéj. Nie robię wam prezentów, pożyczam... boć drugi raz sobie odbierać życia nie będziecie... jest co lepszego do roboty.
Albin spojrzał z wdzięcznością. — Był biały dzień, światło padało na twarz zbawcy. Dziwna rzecz, ten dobrodziéj, dla którego czuł najżywszą wdzięczność, człowiek, który nader umiejętnie twarz swą ułożył ad hoc, uprzedzonemu najlepiéj w świecie wydał się — okropnym. Albin przypisywał to niegodziwości swéj, wyrzucał to sobie, ale faktem było, że ta uśmiechająca się twarz kałmucka, pociągnięta europejską politurą, wyglądała mu ohydnie. Złożył to na stary swój nałóg nienawiści dla Moskali.
Tymczasem Arsen Prokopowicz był jak cukierek słodki... siadł na krawędzi łóżka i odegrywał umiejętnie praeludia do przyszłéj rozmowy.
— Cóż się wam śniło? zapytał... byle nie ten skok fatalny... któremu ja miałem szczęście zapobiedz...
— Niestety! zawołał Albin... wspomnienie téj chwili budziło mnie nieustannie. Zdaje mi się, że się z krzykiem zrywałem kilka razy...
— Nie słyszałem — odparł Moskal... spałem po dobrym uczynku jak się śpi po dobréj wieczerzy. Ale pozwólcie sobie dziś, gdy już niebezpieczeństwo minęło, raz jeszcze powiedzieć, że mieliście fałszywą teoryą samobójstwa. Chwyciliście się staréj metody safońskiéj, dziś wszystko udoskonalone... Któż widział kark kręcić w taki sposób pierwotny? Mówiłem wam wczoraj o różnych medykamentach.. ale są inne środki... rewolwer porządny nawet lepszy od przepaści, która zawodzi... I śliczna rzecz z połamanemi żebrami dostać się do szpitalu.. Śmierć ma w sobie coś heroicznego, szpital jest najfatalniejszą prozą... bez stylu i ortografii.
Ale nie mówmy o tém. Ubierajcie się prędko, kawę czy herbatę pijemy u mnie a potém idziemy na przechadzkę... gdyż najbezpieczniéj o rzeczach niebezpiecznych rozmawiać na wolném powietrzu...
Musicie powrócić do Polski! szepnął po cichu.
— Ale jaki
— To moja rzecz...
Albin mimo osłabienia ogrzany myślą wielką, broniąc się wrażeniu, jakie na nim czynił Arsen Prokopowicz wstał prędko... śniadanie było gotowe... Wyszli zaraz nad brzeg jeziora...
Dzień był jeszcze wyjątkowo bardzo piękny... Liście już wprawdzie pożółkły na drzewach, w powietrzu czuć było jesień i te tysiące zapachów jéj tylko właściwych, któremi się zapowiada... zwiędłych liści, dojrzałych owoców... dogorywających kwiatów... Wody cudnego jeziora niebieskie, czyste... wygładzone... opalowemi migały blaskami... Dzika latorośl winna oblała się purpurą a kląby nadbrzeżne malowały w najsprzeczniejsze kolory... złote... białe i zielone.
— A! jak świat jest śliczny! zawołał Albin —
— Widzicie — rzekł śmiejąc się Arsen... nie potrzeba się z nim kłócić i rozstawać, lepiéj jest pracować nad tém, aby go przerobić w tém, co dla nas niedogodne... Przypomnijcie sobie słowa Talleyranda... jeżli to on je powiedział, że świat należy do roztropnych flegmatyków... Strzedz się gorączki i uniesień a — swoje robić uparcie. Ani Polska, ani demokratyczna idea, ani Rosya nie jest zgubioną... wszystkie interesa sprzeczne pogodzić się dadzą, ale trzeba umieć działać.
— Więc jak? zapytał Albin?
— Moja i młodéj Rosyi teorya jest bardzo prosta... wszystko to, co istnieje, obalić... potém my sobie sami znajdziemy formułę przyszłości. Ale jak Polska bez Rosyi, tak Rosya bez Polski tego dokazać nie może... działać razem...
— Bardzo dobrze... Przebaczycie mi, gdy wam rzucę uwagę, że my próbowaliśmy nieraz iść z wami, ale zawszę zostawaliście na pół drogi.
— Dla czego? odparł Arsen, boście wy, panowie szlachta, szukali sobie sprzymierzeńców w niedołężném naszém dworaństwie. Nasza szlachta to trupy... to dworacy nie szlachcice... oni nic nigdy nie zrobią, bo to rasa upadła, i nie — z wysoka... wy musicie iść z nami...
— A wy kto jesteście?
— Myśmy ludem — rzekł szybko Arsen Prokopowicz... choć między nami są i tajni radzcy i prokurory i senatory nawet i djabli wiedzą nie co... co żyje i rusza się w Moskwie, wyszło z ludu. Masy śpią lub piją... ale już z tego czarnego motłochu jak iskry tryskają geniusze... Z czego wyszedł Szewczeńko? z czego... inni?
U nas tylko powieści piszą Turgenjewy, Sołłohuby i consortes, pieją pieśni Meszczerscy, Puszkinowie, Roztopczynowe itp., ale do roboty, do siekiery, do obucha pójdzie lud...
— Mówcie, słucham, rzekł Albin, gdy towarzysz jego na chwilę się zatrzymał. — Co daléj?
— Nic — to wszystko — na tém tle potrzeba działać! Rozumiecie mnie? Polskę agitować, komitety poformować, iść zgodnie, a gdy my wam damy znak, że wszystko gotowe... lont do miny przyłożyć...
Była chwila milczenia,
— Kiedyście wy tu życie sobie odbierać chcieli, mówił daléj Moskal, nie wiedzieliście pewnie o tém, co się dzieje w Polsce... tam się te wielkie rzeczy, o których ja mówię, już gotują... Jest komitet tajny, będący z naszym w związku... są młodzi ludzie czynni... Wam potrzeba iść do nich — koniecznie.
— O! pójdę, pójdę, niech tylko zaświta najmniejsza nadzieja... zawołał Albin — pójdę i to życie położę najchętniéj za świętą sprawę...
— Zdaje się, że téj ofiary ona od was wymagać nie będzie, pójdzie wszystko jak z płatka. Powtarzam wam, straciliście z oczu Polskę i Rosyą, włócząc się od Moskwy począwszy między Kremlinem a Chamonix z biedą na plecach i dla tegoście zwątpili, że nie macie pojęcia co się u was dzieje... Polska cała jak na wulkanie... Idźcie, znajdziecie przez swe dawne stósunki łatwo drogi do wtajemniczenia się w ruch. Od r. 1861 nieustają agitacye, Lamberty i Suchozanety nic nie pomogły... naród cały w gorączce trzeba, ją utrzymać, ale należy z nami być w porozumieniu. My pójdziemy razem... Główna rzecz, żebyście nie ostygli, żeby wszystko było w pogotowiu, żeby nie dać się temu rozpłynąć w wiernopoddaństwo i zdrętwieć...
Albin słuchał.
— Jedźcie do Polski i działajcie, wiem, że byliście dawniéj wielce energiczni, że liczono was do najodważniejszych agitatorów... odzyskajcie dawną ufność, nadzieję... odwagę.
— O! na téj mi nie zbywa! zawołał Albin — tylko nadziei nie mam, wiary mi brak! Widziałem z bliska ludzi i serce mi w piersiach zastygło... Narzędzia, któremi się robią rewolucye — niestety! nie wszystkie są stalowe! Obok ludzi największego hartu duszy są niedołężni, lekkomyślni, rozprzężeni...
— Cała sztuka przewódzców na tém, aby się umieć takiemi, jakie są, posłużyć — odparł Moskal. Rewolucye zawsze i wszędzie robią się materyałem palnym, ale lont rozumna ręka trzymać powinna. Zresztą lepiéj jest u was, niż u nas w tym względzie, wy macie materyał w pozawracanych głowach niedouczonych ludzi... w jakiéj takiéj klasie średniéj, łaknącéj panowania, my mamy tylko de la chair à canon, któréj wódką wlewać trzeba energią...
Kończę w dwóch słowach — idźcie i działajcie.
— Że mam odwagę powrócić, choć mnie tam może stryczek czeka, gdy mnie kto pozna i wyda — dodawać nie potrzebuję, rzekł zimno Albin. Mniejsza o życie byle ofiara jego na coś się przydała.
Ale jakimże sposobem dostać się potrafię do Polski?
— To moja rzecz! tajemniczo odparł Arsen Prokopowicz — dostaniecie się do Polski za legalnym paszportem naszym, wizowanym w poselstwie, pod jakiémś imieniem nie obudzająém najmniejszego podejrzenia... Rzecz najłatwiejsza w świecie, rząd w téj chwili wcale na granicę i przejezdnych nie patrzy — a czyżbyście w Warszawie, kryjącéj tyle zbiegów, emisaryuszów, spiskowych, kąta sobie znaleść nie potrafili?
— Bylebym granicę przebył, potrafię, rzekł Albin zamyślony.
— No, więc wszystko skończone, rozśmiał się Moskal zacierając ręce — paszport będzie jutro, chwili nie należy tracić... Warszawa walczy z Wielopolskim i jego systemem, który do niczego nie doprowadzi. Dali wam w. księcia, który marzył może o królestwie kieszonkowém dla siebie! Z tego wszystkiego nic nie będzie. Agitacya rośnie, a spodziewam się, że wy jéj nowéj siły dodacie.
— Bądźcie pewni, że gdy jest tylko najmniejsza nadzieja szczęśliwego skutku, nikt z nas nie pożałuje siebie i pracy...
— Paszport będzie jutro?... Czy możecie grać rolę Rosyanina? Umiecie dosyć język?
— Rosyanina? spytał Albin, byłem wprawdzie w uniwersytecie w Moskwie ale...
— Nie ma więc ale... dostaniecie paszport rosyjski... reszta do was należy...
A nie dajcie im usypiać...
Daję wam słowo... że my za wami i z wami idziemy razem.
Albinowi jakieś dziwne przez głowę myśli przechodzić zaczęły... dumał...
Doskonały fizyonomista i psycholog Arsen Prokopowicz instynktem poczuł zawahanie się w swéj ofierze, szło mu o to, aby w niéj nieograniczoną ufność obudzić...
— Ale słuchajcie — dodał z obojętnością pozorną — jeźli macie najmniejszą wątpliwość, jeźli wam zbywa na ochocie do sprawy, na poświęceniu... boć to trudno w sobie wzbudzić... mówcie! Ja nie chciałbym korzystać z mojego stósunku do was i namawiać do dzieła, w którémby serce i dusza wasza nie miały udziału. Jeszcze czas się cofnąć.
— Nie — nie! cofnąć się! gdy można być czynnym... nigdy! zawołał Albin...
— Dla tego mówię wam o tém, że z ostatecznéj rozpaczy, która was wczoraj do tego salto mortale pobudziła, do nadziei i wiary przejście trudne...
— Mniéj niżeli się wam zdaje... odparł Albin, ukazaliście mi występek mój... inny świat, fałszywość mojego pojęcia stanu rzeczy. Przyznam się wam, że, jakeśmy to zwykli, ja wszystko budowałem dla Polski na sympatyi Europy. Tymczasem nie znalazłem jéj nigdzie a w miejscu jéj największą w świecie obojętność. To mnie zabiło.
— I na téj oznace myliliście się może, traicznie rzekł Arsen Prokopowicz, Europa drzemie; wielka wrzawa rewolucyjna każdéj chwili rozbudzić ją może i roznamiętnić — a w dodatku wy nie na Europie staruszce ale na młodzieńczych siłach naszych oprzeć się powinniście — Rosya winna wam expijacyą i pomoc braterską...
Wszystko, co mówił Moskal, było tak piękne, że nawet mniéj namiętny człowiek byłby od tego mógł rozgorzeć — Albin roił już... oddychał cały myślą tego, ce rzucając się w odmęt rewolucyi uczynić może, oczy mu się iskrzyły... wrzał, niecierpliwił się...
Tak ciągle podbudzany przez towarzysza wśród długiéj nad jeziorem przechadzki w końcu znalazł się w stanie ducha takim, jak w nim kusiciel widzieć pragnął. Wszystko w jak najróżowszych barwach mu jaśniało...
Potrzebaż mówić o przymiotach téj duszy młodzieńczéj na ideałach wykarmionéj, wrażliwéj, szlachetnéj a nie umiejącéj się rachować z rzeczywistością? Któż nie zna téj choroby heroizmu, na którą Albin od dzieciństwa bolał?
Nigdzie ona pospolitszą nie jest jak w Polsce, któréj losy usposobiły młodzież do pojęcia życia z jego strony idealnéj, niestety — w twardym wieku naszym — niemożliwéj!
Albin był jednym z tych marzycieli, co ludzkość chcieliby widzieć jednym skokiem u szczytu... nie rachując ciernistéj drogi, którą najmniejszy postęp się zdobywa.
Wszystkim do niego podobnym zdaje się, iż błyskawiczne dojrzenie celu... czyni możliwém osiągnięcie go.
Ludzkość niestety... cel swój widzi, często widzi go jasno, ale ku niemu musi się posuwać krok za krokiem a często brnąć przez morze krwi, przez kałużę błota... i ciemności, które drogę mylą. Gdy sądzi się w postępie, znajduje często zacofaną... Wracać potrzeba stokroć, nim się prawy gościniec odszuka.
Ale w młodości wszystko wydaje się tak łatwém!!
Moskal, który młodości snu nie miał, a ostatek gorączek jéj zostawił dawno za sobą, z chłodem i rozmysłem odegrywał swą rolę... Z przeszłości zostało mu tylko tyle energii, by nią do pewnéj harmonii z młodzieńczym duchem mógł się dostroić...
Wtórował Albinowi w jego marzeniach jak doskonały artysta — poddawał mu temata a sam tylko ograniczał się skromnym akompaniamentem.
Przechadzka trwała niemal do obiadu.. a obiad był doskonały. Albin fizycznie i moralnie odżywał, bo młodość ma tę siłę czarowną rozkwitania w promieniu słonecznym.
Wieczorem byli najlepszymi w świecie przyjaciołmi, paszport z rysopisem Albin miał w kieszeni... nazajutrz powracał — do Polski...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.