Przejdź do zawartości

Z cyklu „Ogród miłości”

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Julian Tuwim
Tytuł Z cyklu „Ogród miłości”
Pochodzenie Pro Arte et Studio: pismo młodzieży akademickiej
R. 3, Z. IX
Redaktor Edward Boyé
Wydawca Edward Boyé
Data wyd. 1918
Druk Tłocznia L. Bogusławskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z cyklu „Ogród miłości“.


Brzoskwinia.

Słyszysz? Jest w tym słowie soczystość, jest cierpkawa słodycz rozgniecionej miazgi owocu. Sok, spływający i spijany chciwie spragnionymi usty.
Mięciutka, okrągła, delikatnym puszkiem omszona, wabi mnie ta brzoskwinia, budzi pożądanie, chcę ją wargami pieścić, miąć w palcach lekko, gładzić pieszczotliwie i dmuchać w puszek aksamitny. Szkoda, że cała nie jest tak dziewiczo-różowa, jak w tym — patrz — miejscu...
W brzoskwinię ciepłą, dłońmi moimi utuloną, tak miękką już, że sok lada chwila puści, wpijam się tym wszystkim, czym są usta... O, mięso kwietne! O, soku, któryś krążył w drzewie, pędzony tajemniczą mocą życia! Soku, którym nabrzmiał płód w cieple wiosny i słońca! Piję, gniotę, wysysam — — —
Czy całowałem usta Twoje?

Całowałem...

Całowałem usta Twoje, całowałem je w ciemności, w czarnym aksamicie miłosnej nocy... Całowałem usta Twoje i wyczuwałem wargami czerwień ich...
W białych gorących oplotach Twoich zamknąłem oczy. Zamknięte oczy widzą nieskończoność, ogromną, ogromną dal... Chwile stały się melodją, w rytm której tańczyła purpura i czerń, niby dwa szale jedwabne, wiewne, gasnące... tańczyły daleko, w nieskończoności oczu zamkniętych...
A potym była mroźna noc, jasno-niebieska cicha noc zimowa. Szedłem — lekko upojony, jakby odurzony błękitnym aromatycznym likierem, zaprawionym brylantową kroplą mroźnej mlecznej jaśni księżycowej, która kapnęła do smukłego kieliszka, opalizując i skrząc się fantastycznie...
I idąc tak naprzód w upojeniu, przymknąłem oczy i znów widziałem daleki gasnący taniec... Byłem tak nieziemsko szczęśliwy, że uczułem, iż staję się czymś bezcielesnym i płynę, jak światło... Uczucie to było tak rzeczywiste, że, poślizgnąwszy się, miałem wrażenie, że się potknąłem o cień gałęzi, zwieszającej się z za parkanu ogrodu...
A teraz usnę z uśmiechem szczęścia na zmęczonych wargach, szepcących słodkie Twoje imię... Dobranoc.

Zdrada.

I czemu sobie w nim upodobałaś, ty dziwna surowa Dziewczyno? Zimny jest i blady, jak trup samobójcy... Wstydu mi nie rób. Już cię pastuchy palcami wytykają, a ksiądz chce cię wykląć z ambony.
Skąd wiem? Myślisz, że nie widziałem, jak biegłaś wieczorem po mokrej łące nad źródło leśne, obrośnięte miętą i niezapominajkami? Wyślizgnęło się rusałczane ciało Twoje z cienkich batystów i wiotką nagością wtuliło się w mech, gniotąc borówki. O, jak trzepotały ręce Twoje w powietrzu! O, jak chwytały go! Mówiłaś coś gorącym, szybkim szeptem oddania — lecz jakąś obcą mową, którą zrozumiałyby może muchomory lub znachorki:
— „Argile, àrgile, tivio-tila, t’ia, t’ia!“ Wgarnęłaś go w siebie łabędzim oplotem, ty Ledo wiejska z białego domku, obrośniętego dzikim winem...
..A powracałaś późną nocą, błędnie uśmiechnięta, naga... Błyszczało ciało Twoje srebrzystą polewą księżycową. Stopniał w gorących uściskach Twój zimny i biały kochanek...
Wiem, że mnie zdradzasz z księżycem.
— Ej, strzeż się, bo was przyłapię!...

Juljan Tuwim.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Julian Tuwim.