Z Florencyi/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Z Florencyi
Pochodzenie „Biesiada Literacka“, rok1878 nry 114, 115, 118, 119, 121
Wydawca Gracyan Unger
Data wyd. 1878
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Muzeum Kopernika. — Dr. A. Wołyński. Zbiory zgromadzone przez niego. — Słowo zagadki. — Pomieszczenie muzeum w Rzymie. — Przyszłość jego. — Pracownia Teodora Rygiera. — Nowe i dawne jego dzieła. — Posąg W. Ks. Olgi. — Popiersia i medaliony. — Rzeźby Lenartowicza. — Klemens Rodziewicz. — Artyści w Rzymie. — Historya Biskupstwa Warmińskiego, przez Dr. Sieniawskiego. — Pam. Skarbka. — Spis imion i miejsc do historyi Morawskiego. — Autora Lirenki, nowe poemata. — Daki i Scyty. — Król Jan. — Zbiory dokumentów. — Ś. p. Zygmunt Działowski, jego prace i zbiory. — Zbrojownia w Mgowie. — Sztych z 1795 roku. — Włóczęgi po ulicach. — Stare książki. — Losy bibliotek i dzieł sztuki. — Niknące freski. — Sztuka i tandeta.

Muzeum Kopernika, mające się otworzyć w Rzymie, które postanowieniem rządu włoskiego z dnia 15 lutego 1877 roku zostało powołaném do życia, wkrótce zapewne umieszczoném będzie w przeznaczonych dlań salach i jedno z najświetniejszych imion, jakiemi się przeszłość nasza pochlubić może, przypomni i uczci hołdem — chociaż spóźnionym. Usiłowania urzeczywistnienia téj idei z dawna powziętéj, sięgają już dosyć odległych lat. Wszyscyśmy po cegiełce starali się przynieść do téj budowy, lecz niewątpliwie najwięcéj uczynił dla niéj zamieszkały we Florencyi dr. Artur Wołyński. Trzeba było żelaznéj wytrwałości jego i ofiar rzeczywiście wielkich aby z niczego zbiór Kopernikowski doprowadzić do poważnéj liczby pamiątek, jaka się dziś w nim znajduje.
Dr. Wołyńskiemu udało się już zgromadzić następujące przedmioty: dziesięć fac-simile listów Kopernika, dwa wydania (1566 — 1854) dzieła głównego: De revolutionibus orbium coelestium, dwieście przeszło tomów życiorysów astronoma po polsku, niemiecku, po łacinie, francusku, włosku, czesku, angielsku i persku, kilkadziesiąt dzieł astronomicznych, (między któremi znajdują się dwa z przypiskami Galileusza), kilka starych narzędzi astronomicznych, dwa posągi, dwa popiersia marmurowe, dwa medaliony bronzowe, dwa portrety olejne, cztery statuetki bronzowe, akwarelle, miniatury i do dwóchset sztychowanych portretów, naostatek zbiór medalów i monet z czasów Zygmuntowskich. Wszystko to razem wzięte składa całość piękną i poważną, która rzeczywiście zawiązkiem Muzeum nazwać się może.
Spojrzawszy na to musi się człowiek spytać: co mogło pobudzić pracownika niezamożnego, niemającego nic nad ciężko zdobyty chléb powszedni do poniesienia ofiar jakich wymagało stworzenie tak znakomitéj kolekcyi?? Niema na to innéj odpowiedzi nad ten tajemniczy, mistyczny wyraz, który wszystko tłumaczy — nad miłość!' Dla miłości wielkiego imienia i własnego kraju ściągały się tu te rozproszone szczątki, nieraz najcięższemi ofiarami, których nikt obcy ocenić nie jest w możności — a opatrzność opiekująca się takiemi ofiarnikami dokonała reszty! — Byłoby to cudem, gdyby silna wola wprawiona w ruch miłością wielką — nie czyniła cudów codziennie, które za sprawy powszednie uchodzą.
Muzeum teraz oczekuje tylko w tymczasowym lokalu swym florenckim, aby miejsce dlań przeznaczone w Rzymie opróżnioném zostało. Prawdopodobnie będzie to właśnie dawne mieszkanie, świeżo zmarłego Ojca An. Secchi, które pobytem znakomitego uczonego i zgonem jego jest jakby namaszczoném na to aby pamiątki Kopernikowskie w sobie zawarło. Rząd włoski i uniwersytet rzymski dosyć dobréj woli okazali dla przyszłego Muzeum, lecz tyle tu teraz jest do czynienia w nowéj stolicy, w nowém państwie, w tym nowym, można powiedzieć, świecie włoskim, iż dziwić się niepodobna, gdy nie wszystko tak szybko się wykonywa jakby pragnąć można.
Dr. Wołyński znalazł w kraju pomoc od ziomków dosyć czynną, jednakże i oddalenie i formalności jakim sprawa podlegała i podlega, i tyle innych przedmiotów uwagę od niéj odrywających, znaczniejszą część brzemienia zrzuciły na niego samego. Że temu podołał i dziwimy się i winniśmy mu rzeczywistą wdzięczność wszyscy. Bez niego Muzeum nigdyby do poważniejszych rozmiarów, jakie dziś ma dojść nie mogło. Mamy wszelką nadzieję że sympatya ogółu i cześć dla imienia wielkiego astronoma, dopomogą dokonaniu téj idei, która pamięć ziomka naszego obcym odświeży i ustali...
Oprócz muzeum Kopernika, dotąd znajdującego się jeszcze we Florencyi, wspomnieliśmy już o pracowniach artystów naszych, o których dziś więcéj trochę powiedzieć możemy. Na czele ich stoi studyum p. Teodora Rygiera z Warszawy, który do Muzeum model posągu Kopernika i olbrzymie popiersie ofiarował. Rygier jest, mimo młodych jeszcze stosunkowo lat, w pełni swojego rozwinięcia artystycznego. Tworzy z łatwością, z natchnieniem, z zapałem młodzieńczym dzieła coraz nowe, coraz nowe pomysły wyciska na posłusznéj glinie, i ma już za sobą obfity zasób wykonanych dzieł któremi się pochlubić może. Większa ich część czeka wprawdzie w glinie i gipsie na to by się w marmur przeistoczyła, lecz i wykonanych rzeźb jest już wiele. Ostatnim modelem olbrzymich rozmiarów nad którym Rygier pracuje, jest posąg Olgi W. Ks. kijowskiéj, właśnie rozpoczęty, który dziś już obiecuje wiele. Konieczność zastosowania się w rysunku téj figury do pewnych tradycyj i zabytków z wieków odległych, do których się postać odnosi, wstrzymała dotąd ostateczne wykonanie szczegółów.
Oprócz większych kompozycyj jak Kopernik, głowa Chrystusa, Stacye, Najświętsza Panna z dziecięciem Jezus, p. Rygier jest autorem mnóstwa doskonałych portretów, uderzających życiem i podobieństwem. Popiersia dr. Levittoux, ś. p. hr. Kossakowskiego, Teofila Lenartowicza, medaliony wielu innych osób dowodzą niepospolitego talentu, nietylko w pochwyceniu charakteru fiziognomii, ale w pogodzeniu wymagań realizmu i ideału. Warszawa może się tém dziecięciem swém pochlubić i powinnaby korzystać z téj siły twórczéj, która wyszła z jéj łona. Lenartowicz, którego piękne drzwi grobowca hr. Cieszkowskiéj dostąpiły zaszczytu pomieszczenia w kościele Santa Croce, nie ma własnego studyum. Małe swe płaskorzeźby, głowy, modele do odlewów z bronzu, wykonywa zwykle albo w domu lub w gościnie u jednego z przyjaciół swych artystów. Nie mamy jeszcze u nas tylu sztuki miłośników ażeby na nich rachować można, natchnienie więc samo musi się oglądać za urzeczywistnieniem myśli kosztowném dosyć. Niedosyć jest zrobić model z gliny lub wosku, potrzeba wezwać do pomocy robotników, techniki i — płacić, a potém częstokroć lata oczekiwać długie na to ażeby ktoś maleńką bodaj ofiarą chciał piękne zdobyć dzieło. Z nowych rzeźb Lenartowicza, bardzo piękna Nauzyka, statuetka Mickiewicza, śliczna kropielnica ze Świętym Wojciechem, ołtarzyk z Modlitwą Pańską, szczególną zwracają uwagę.
Doliczywszy do wymienionych artystów doskonałego malarza na emalii i restauratora obrazów, a razem niezrównanego kopistę p. Klemensa Rodziewicza, którego Ezechyel Rafaela, we Florencyi uważanym był za wyjątkowéj piękności reprodukcyą — będziemy już mieli cały tutejszy świat nasz artystyczny. Rzym, w którym pracują Siemiradzki, Brodzki, Budkowski i wielu innych liczniejszym zastępem pochwalić się może. Florencya zato spokojniejszą jest, cichszą i dla pracy ma wszystkie warunki pożądane, nie nużąc wrzawą stołeczną, nie odrywając nieustannemi dystrakcyami, jakie mimowolnie oddziaływają na najobojętniejsze temperamenta. Umieć się odosobnić wymaga zawsze pewnego wysiłku, i czuwania nad sobą.
Wspominaliśmy już o tém w przeszłym liście naszym, że z kraju nie dochodzą tu prawie ani książki, ani dzienniki, o nowościach téż nic powiedzieć nie możemy. Żupański kończy druk dwutomowego dzieła: Biskupstwo Warmińskie, jego założenie i rozwój na ziemi pruskiéj, z uwzględnieniem dziejów, ludności i stosunków jeograficznych ziem dawniéj krzyżackich przez dr. Sieniawskiego. Praca ta konkursowa, uwieńczona pierwszą nagrodą przez akademią Szablon:Koreta w Krakowie, w r. 1876, będzie jedną z najpiękniejszych monografij jakie mamy w języku naszym. Druk tomu drugiego zbliża się już do końca i dzieło wkrótce zapewne będzie w rękach czytelników.
Nie mniéj zajęcia obudzą pamiętniki hr. Skarbka, z których wyjątki ogłaszała Biblioteka Warszawska. Całość stanowi tom znacznéj objętości.
Do historyi Teodora Morawskiego mozolnie sporządzony spis miejsc i osób, nieoszacowana skazówka, jest także na dokończeniu.
Autor Błogosławionéj i Lirenki, który jest jeszcze w saméj sile wieku do tworzenia najwłaściwszym, w pełnéj dojrzałości talentu, wykończa wielki poemat historyczny Daki i Scyty. Mniejszy, wielkiéj piękności obraz, malujący szlacheckie i rycerskie życie z czasów Sobieskiego (król Jan) skończony już, zapewne się wkrótce ukaże.
Dr. Artur Wołyński, o którego ofiarach dla Muzeum Kopernika mówiliśmy wyżéj, mając zręczność poszukiwania w archiwach włoskich rzeczy tyczących się historyi naszéj, zebrał niezmierne mnóstwo aktów, dokumentów, wypisów, notat, stanowiących szacowny materyał dla historyka XVI, szczególniéj zaś XVII wieku, (epoka Jana Kazimierza). Czy mu się to uda zużytkować samemu, lub przynajmniéj ogłosić rychło — nie wiemy, gdyż takiego dziennika lub zbioru, któryby dziejom wyłącznie był poświęcony, nie mamy, a nie łatwo jest znaleźć nakładcę na materyały historyczne, które do bibliotek tylko i dla szczupłéj liczby badaczów są przeznaczone...
Właśnie, gdy o tém mowa, godzi się wspomnieć o stracie jaką nie tylko Prusy zachodnie i świeżo tam przez niego do życia powołana instytucya, Towarzystwo Naukowe Toruńskie, poniosły, przez zgon zawczesny zmarłego dnia 16 lutego w Berlinie ś. p. Zygmunta Działowskiego, ale i nasz świat naukowy.
Zmarły w kwiecie wieku Działowski, właściciel znacznych dóbr w Prusach zachodnich, był jednym z tych młodych ludzi, dzisiaj tak w naszém społeczeństwie rzadkich, którzy miewają upodobania tylko w rzeczach powszechnego użytku i pracach dla ogółu. Jego staraniem zbierały się i przygotowywały do druku mnogie z akt dokumenta, usposabiali młodzi pracownicy, rysowały karty geologiczne i archeologiczne, składało świeżo stworzone przez niego Muzeum toruńskie, urządzała bogata, jedyna w swym rodzaju zbrojownia starożytna we Mgowie. Młody, czynny, zamożny, chciał i mógł wiele, a krzątał się nieustannie. To życie, zaledwie rozpoczęte tak pięknie, przecięła nagle choroba, rzadko kogo dotykająca (zmniejszenie wątroby), któréj ś. p. Działowski padł ofiarą, pomimo największych starań o ocalenie go. Na kilkanaście dni przed tą katastrofą, widzieliśmy go jeszcze, napozór zdrowym, ożywionym, snującym plany piękne przyszłości, nie przeczuwającym stanu w jakim się już znajdował. Będąc w Dreznie miał właśnie z sobą albumy zbroi z okien kościołów krakowskich, ze starych obrazów i pomników pozbierane; cieszył się tém że umyślnie sprowadzony z Wiednia do Mgowa, jeden z dyrektorów Ambraser-Sammlung, znalazł zbrojownią jego wielce zajmującą — a dziś! dziś to wszystko bezpańskie, osierocone i może na rozproszenie przeznaczone. Ostatnią pamiątką jaka nam po nim pozostała, jest osobliwszy sztych niemiecki, na wyjazd w lutym 1795 roku Stanisława Augusta z Warszawy, zrobiony.
Zdala nań patrząc widzi się tylko wielkiemi głoskami wykrzyknik, zapisujący datę, gdy król „Sprawiedliwy“ (der gerechte) dawną swą opuścił stolicę. Zblizka głoski przedstawiają cały szereg karykaturalnych postaci, szyderskich, powykręcanych figurynek, na złość znaczeniu tego napisu, zdających się drwić i urągać z wypadku. Język napisu i los jaki spotkał stolicę, po wyjeździe króla, tłumaczy dlaczego niemiec tak wesoło sobie żartował z cudzego nieszczęścia. Sztych ten, zupełnie dotąd nieznany, którego się nam w żadnym zbiorze ani spisie spotkać nie zdarzyło — znalazł był nieboszczyk u jakiegoś antykwarza i wiedząc że się tą epoką do któréj należy, interesujemy, nam go zostawił. O ileśmy się nim naówczas cieszyli, o tyle teraz będzie dla nas żałobném prawdziwie wspomnieniem nieodżałowanego człowieka.
Dziwnym trafem szacowna ta illustracya zeszła się ze zbiorem jedynym wszystkich urzędowych dokumentów z tych lat właśnie (1794 — 1795), drogocennym darem, który nas doszedł w tymże czasie. Niegdyś, lat dwadzieścia temu, w takiéj saméj po Włoszech podróży, na Merceryach w Wenecyi, ulicach starego Rzymu, udawało się nam zdobywać szacowne zabytki odnoszące się do dziejów naszych — dziś, napróżno przetrząsamy wózki antykwarskie, całe szeregi ksiąg porozkładane na ławach kamiennych pod pałacami — nie mamy szczęścia dawnego. Jednę tylko dotąd książkę nas obchodzącą, ale nową, udało się zdobyć na wózku i uratować od zatracenia.
Teraz kiedy już słońce świeci, wiosna pachnie, można godziny trawić tu bezkarnie na poszukiwaniach ulicznych. Pod Uffiziami stoi zawsze kilka antykwarskich wozów oczekujących na przechodniów. Często spotyka się zwłaszcza duchownych, zatopionych w rozpatrywaniu książek, szczególniéj staremi okładkami pargaminowemi nęcących, — a niejeden z nich odchodzi obładowany tomami, nabytemi za bezcen. Zkąd się to bierze, gdzie się to podziewa? Bóg wie jeden. Ubogi człek rozmiłowuje się w jakimś przedmiocie, zaczyna gromadzić wszystko co się do niego odnosi, zwiędłe życie w tych poszukiwaniach nabiera nowéj jędrności i siły — jest cel pewien, przywiązuje się namiętność, gorączka, mania, dająca chwile prawdziwego szczęścia temu, co go był pozbawiony. I jednego wieczoru potém biedny człek, złamany, wśród nagromadzonych skarbów, na pół z głodu umiera gdzieś na poddaszu, a w kilka dni potém obojętni spadkobiercy, w pocie czoła uciułane kruki białe na wagę papieru sprzedają. I rozsypuje się to znowu po świecie, aby służyło drugim na pociechę lub utrapienie. Tylko publiczne biblioteki zachowują skarby swe przez długie lata, póki i tych jakiś kataklyzm, jedna iskra często lub losy wojny nie zniszczą. Przeznaczenie to wszystkich rzeczy ludzkich.
Żaden może kraj w Europie tak w biblioteki nie jest uposażony jak Włochy. W małych miasteczkach spotyka się po kilkakroć sto tysięcy. Są te spuścizny po mnogich klasztorach, dziś sekularyzowanych i poobracanych na koszary, na gmachy publiczne, gdziekolwiek jakiś zabytek szacowny nie obronił się od wandalizmu przerabiania i restaurowania. Dzieła sztuki ocaliły wiele starych budowli, ale w mnogich téż i one zdają się niknąć i niszczeć bezpowrotnie.
Śliczna Madonna del Sacco Andrzeja del Sarto, którą jeszcze w bardzo dobrym oglądaliśmy stanie przed dwudziestu laty, dziś zamglona, wygląda jakby się w powietrzu rozpłynąć miała widmem ideału. Inne freski, jak ów Giottowski Dante w Bargello, są ledwie cieniem tego czém były. Płakać się chce, patrząc na ten zgon powolny świadków epok odległych, kwiatów żywota duchownego i artystycznego. Któż wie jak długo w celach malowanych błogosławioną ręką Fra Angeliko, wytrwają te pobożne obrazy, z których każdy zdaje się być modlitwą?
Fresk, ten sposób malowania, który zrastając się z muru powłoką, zdaje się być wiecznym — niestety, umiera jak wszystko na ziemi. Jeżeli nie opadnie z tynkiem, zmienia się w jakąś skorupę, którą powietrze zwolna chemicznie roztwarza, odbarwia i zabija...
Wszystko jest śmiertelném, nawet to co nieśmiertelna dłoń mistrzów malowała...
Tandeta artystyczna zato nigdy nie umiera, widzimy ją taką samą w Pompei, jak w żywéj Florencyi. Straszna rzecz ile ztąd obrzydliwych komunałów z marmuru, mozaiki, drzewa i kruszcu wychodzi w świat pod pozorem i imieniem dzieł artystycznych!! Sklep koło sklepu, w każdym pełno błyszczących śmieci dla forestyerów. Ktoś to kupuje, wiezie, stawi sobie na wiekuistą pamiątkę i bywa pewien, że nabył dzieło sztuki. Pochodzenie florenckie, genealogia z nad Lung’ Arno, osłania lichotę wyrobu — ale z czegóżby żyli mozaiści i uczniowie szkoły sztuk pięknych, gdyby na świecie dobry smak i znawstwo rzeczywiste było rozpowszechnione??







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.