Złoty robak/Efeb na placu ćwiczeń
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Złoty robak |
Wydawca | Czytelnik |
Data wyd. | 1968 |
Druk | Drukarnia Wydawnicza w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Może to było nawet i tak, że w latach tych pod jakimś względem przypominał dziewczynę. Nie wiadomo; dla przyzwoitych ludzi już dochodzenie tego względu przekracza granicę przyzwoitości. Już jest straszne i dwuznaczne.
Jeśli — to przypominał z układu, jedynie z układu cech charakteru, z rodzaju wewnętrznego poruszenia, które tak się obraca samo w sobie, iż natychmiast znajduje odbiorcę. Jego układ był jak w każdym oryginalniejszym tworze natury, biały z podbiciem czarnym i na odwrót. Delikatność mieszała się w nim z bezwzględnością.
Przypominał wulgarną dziewczynę, która przebrała się i pomieszała kolory. I która wie o tym, że wolno, że jej jednej tylko wolno — na mocy nie pisanego układu — który i tak przekroczy. A tych, co się zgorszą, i tak zjedna. Choćby się zgorszyli śmiertelnie. I wie, że wkrótce będą sami żałowali, że tak małostkowo i śmiertelnie. Jego wewnętrzne poruszenie podobne było do tego, które poprzedza ludowe zwiastowanie.
Zwiastowanie znaczyło w sumie niewiele. Jeżdżenie na koniu, na przykład, strzelanie z łęku, bez pudła, i co strzał, to wielka miłość.
Tak sobie lekkomyślność wyobrażano. Sądzono, że mądrość jest ciężarem, jak każda świadomość, godność, powaga, utrzymanie jej i wyżywienie. Jednego tylko nie rozumiano: jak można tak lekkomyślnie trwonić sukcesy?
Wszystko to, wbrew wszelkim prawidłom, staje się od jednego dnia, nagle.