Wspomnienia z wygnania 1865-1874/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Wielhorski
Tytuł Wspomnienia z wygnania 1865-1874
Wydawca Zygmunt Wielhorski
Data wyd. 1875
Druk Ludwik Morzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.
Finansowe położenie wygnańców.


Wygnańców naszych podzielić można na trzy klasy, pod względem materyalnym. Do pierwszéj należeli ci, co nie mieli nic, do drugiéj ci, co mieli bardzo mało, do trzeciéj ci, co mieli trochę więcéj. Ci, których zaliczam do pierwszéj klasy, dostawali od rządu dwa ruble miesięcznie; trudno — niepodobno nawet, było się z tego utrzymać i z domu téż bardzo mało im przysyłano. Nie byli to jednak ludzie wykształceni i wychowani delikatniéj; po większéj części zagonowa szlachta, przyzwyczajona do pracy, nawet czytać i pisać nieumiejąca, Niektórzy w szlachetnéj dumie nie chcieli żadnéj przyjąć jałmużny i wsparcia, sami na chleb swój powszedni zarabiali, to idąc w służbę furmanów i stangretów, to wracając do rzemiosła, które w kraju prowadzili, zwykle do ciesiołki lub stolarki. Innym zaś, którzy służby znaleść nie mogli, a rzemiosła żadnego nie mieli, udzielali wsparcie miesięczne ci, co mieli więcéj, Niektórzy pisali do bogatszych znajomych w kraju i wyjednywali składki dla tych biedaków.
Do drugiéj kategoryi zaliczam tych, co pobierali od rządu, po sześć rubli miesięcznie; ci, choć z bardzo wielką biedą, przy bardzo wielkiéj oszczędności, jednak mogli tak się urządzić, żeby z głodu nie umrzeć. Wielką im ku temu pomocą była taniość mieszkania i opału; za dwa złote miesięcznie można było mieć bardzo skromną wprawdzie, ale osobną izdebkę. Drzewo tak tam nieodzowne i którego tak wiele wychodzi, płaciliśmy sążeń 1/3 kubiczny, bo szczapy tylko łokieć długości, z początku po 3 złp., późniéj zaś trochę drożéj. Tym z wygnańców, których rzetelność była znana, każdy, czy chłop, czy kupiec, z chęcią udzielał kredytu dość znacznego i długiego, mogli zatém robić zapasy, kiedy produkt był tańszy; i tak zapasy mąki w jesieni, a mięsa w zimie. Późniéj miesięcznie częściowo się z długu uiszczali. Z żalem przychodzi mi wyznać, że i w téj kategoryi wykształcenia niebyło prawie żadnego. Mieliśmy wielu Litwinów i Zmudzinów z drobnej szlachty, którzy nie posiadali prawie żadnéj edukacyi.
W trzeciéj kategoryi mieszczę tych, którzy oprócz rządowego utrzymania, mieli własne fundusze. Tych było nie wielu, a bogatych nie było wcale. Do najszczodrzej obdarzonych od fortuny należała pani Św. i ja; dostawaliśmy: ona od męża, ja od rodziców po 600 rubli rocznie. Było to nawet, za wiele na jednę osobę. Pan Kosiński nigdy ani grosza pocztą nie odebrał, żył jednak bardzo dostatnio; miał widać fundusze z sobą. Do wybranych zaliczyć także wypada naszych księży. Dostawali oni od rządu po 6 rubli, przysyłano im także obficie stipendya mszalne, rachując zwykle po 2 złp. chociaż otrzymywali czasem i półrublowe datki. Przytém o każdym z nich pamiętali to krewni, to dobrodzieje, to znajomi z kraju, tak, że najbiedniejszy miał przynajmniéj 25 rubli miesięcznie, co aż nadto wystarczało na przyzwoite utrzymanie w tamtych stronach. Narzekali przecież zawsze na biedę i niedostatek. Mszy publicznie nie było im wolno odprawiać, władze jednak przez szpary patrzały na to, że miewali misye po domach. Trudno było zresztą ich upilnować, bo kaplic nie mieli, tylko w swoim pokoju, na zwyczajnym stole, posługując się szklannemi kielichami ofiarę spełniali.
W téj to 3ciéj kategoryi znajdowało się kilku bardzo wykstałconych ludzi; ale na cóż im się to przydać mogło; żaden wiedzą swoją nie mógł zarobić i kopiejki. Książek brakowało całkiém, powoli też zapominało się, co się dawniéj nauczyło.
Najwybitniejszą osobistością całego, naszego grona był niezawodnie p. Kosiński. Niegdyś student prawa, moskiewskiego uniwersytetu, następnie, choć bardzo młody, bo trzydzieści dwa lat liczący, sędzia apelacyjny w Warszawie. Szczególnéj to był zacności człowiek, równie od nas, jak od Moskali poważany; chociaż leżał w łóżku przykuty nieuleczoną chorobą, usposobienie umysłu miał zawsze jednostajne i wesołe. Najmiléj mi było, kiedy mogłem z nim być sam na sam. Często przepędzałem u niego wieczory, a czasem i większą część nocy, bo gdy, około północy brałem za czapkę żeby wyjść i już się z nim żegnałem, zdarzało się, że znowu zaczął jakie opowiadanie i godzinę lub dwie jeszcze mnie przytrzymał. Czas w jego towarzystwie prędko mijał. Miał on pamięć niesłychaną i dar szczególny opowiadania. Jego anegdoty z czasów uniwersyteckich i z czasów pobytu w Warszawie tryskały werwą i humorystyką. Gdyby był je sam spisał, lub gdyby miał kogoś do pochwycenia wszystkiego co mówił, jego ramoty pewnie nie ustąpiłyby wybornym ramotom naszego chirurga filozofii Augusta Wilkońskiego.
Jeszcze podczas mojéj bytności w więzieniu, skoro sprawdzono urzędowo, że osobiście żadnego majątku nie posiadam, włądze zapytały się mego ojca, czy będzie mi co dawał na utrzymanie. Ojciec złożył oświadzenie, jako wyznacza mi penssyę miesięczną w ilości 20 rubli. To téż gdym w Solwyczegodzku dopominał się o 6 rubli, które inni brali, odpowiedziano mi, że ojciec mój zapewnił mi sposób do życia, więc rząd nie mi dawać nie będzie. Chciałem zrazu prosić ojca, aby cofnął zobowiązanie, ale nie byłoby to nic pomogło, bo władze byłyby przymusowym sposobem Ściągały od niego 6 rubli miesięcznie, podług nich wystarczające na potrzeby. Tym sposobem przepadło mi u rządu 648 rubli. W tém samém, co i ja położeniu, znajdowali się Kl. i pani Św. dla tych samych powodów.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Wielhorski.