Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom I/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom I
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Zapanowało głębokie milczenie. Hrabina patrzała na panią Karagin z milutkim uśmieszkiem, nie próbując nawet ukryć zadowolenia, że odchodzi nareszcie. Córka układała tymczasem fałdy sukni, badając matkę wzrokiem, gdy naraz usłyszała wrzawę w pokoju przyległym, której narobiły osoby pędzące widocznie galopem. Nastąpił głuchy łoskot krzesła przewróconego, i wpadła jak kula wyrzucona z moździerza dziewczynka lat trzynastu. Jedną ręką przytrzymywała podniesioną cokolwiek swoją sukienkę, białą muślinową, w drugiej coś trzymała, chowając w fałdy tejże sukienki. Jednym susem znalazła się na środku salonu, i tu dopiero stanęła jak wryta. Można było domyśleć się z łatwością, że uniesiona biegiem szalonym, pobiegła dalej, niżby sobie tego była życzyła.
W tej samej chwili, w tropy za nią ukazali się w drzwiach: student z kołnierzem amarantowym, gwardzista w mundurze galowym, podlotek piętnastoletni i mały chłopczyna w kurteczce, z twarzyczką ładną, rumianą i oczkami bystremi.
Hrabia wstał chwiejąc się to na lewo, to na prawo, i porwał w objęcie dziewczynkę:
— Oho! zjawiłaś się? — wykrzyknął. — To jej imieninki, jej imieninki, moja droga — powtórzył kilkakrotnie.
— Jest pora na wszystko, moje złotko! — przemówiła matka z udaną surowością. — Psujesz mi ją tylko mężulku.
— Dzień dobry Natasza! życzę ci wszystkiego najlepszego!... Oh, jakie śliczne dziecię! — wymówiła jednym tchem pani Karagin, z ostatnim frazesem zwracając się do matki.
Dziewczynka co prawda, z oczami czarnemi wytrzeszczonemi, z ustami od ucha do ucha, była raczej brzydką, niż ładną, ale żywości niezrównanej. Ruch gwałtowny biustu wąskiego i wklęsłego, jak to bywa u takich dziewczątek, (sukienka była mocno wygorsowaną), dowodził że pędziła szalenie, nim wbiegła do salonu. Włosy czarne całe w lokach, rozwiązane na cztery wiatry, spadały jej na ramiona, które były obnażone. Nosiła dotąd spódniczkę krótką, z pod której widać było majtki obszyte koronką. Na drobnych nóżkach miała płytkie trzewiki. Słowem: była w owej dobie pełnej obietnic i nadziei, w której dziewczynka przestaje być dzieckiem, ale dziecko nie jest jeszcze młodą panienką. Wyrwawszy się gwałtownie z ramion ojca, rzuciła się na matkę, nie zważając bynajmniej na burę odebraną, a ukrywszy twarzyczkę rozognioną w gąszczu koronek, któremi była suto oszyta mantyla hrabiny, parsknęła śmiechem i zaczęła opowiadać, ni w pięć, ni w dziewięć, jakąś nader ważną historję o swojej lalce. Rzecz naturalna, że wyjęła natychmiast z fałdów sukienki, ów przedmiot drogocenny.
— Widzi mama, to moja laleczka, to Mimi, wszak ją mama poznała?...
I Natasza zdyszana, nie mogąc mówić dalej, usadowiła się razem z lalką na matki kolanach, śmiejąc się najserdeczniej. Śmiech jej tak był zaraźliwy, że i pani Karagin nie mogła wstrzymać się od niego.
— Słyszysz? idź sobie! puść mnie! Weź mi z oczu to szkaradzieństwo! — matka łajała nibyto mocno zagniewana i odpychając ją z lekka... — To moja młodsza córka — tłumaczyła pani Karagin.
Natasza wytknąwszy główkę rozczochraną z pomiędzy matczynych koronek, spojrzała przelotnie na panią nieznajomą, oczami pełnemi łez ze śmiechu gwałtownego i czemprędzej ukryła znowu twarzyczkę. Poczytując za obowiązek, podziwiać ten obraz rozkoszy rodzinnych, pani Karagin zapragnęła odegrać w nim również rolę, w mniemaniu że dobrze uczyni:
— Powiedz mi, moja mała, kim jest Mimi? Zapewne twoją córeczką, co?
Natasza rozgniewana tonem potakującym tej jakiejś obcej osoby, nie raczyła odpowiedzieć, patrzyła tylko na nią z minką poważną i nadąsaną.
Młodzież tymczasem, mianowicie: Borys porucznik w gwardji, syn księżny Trubeckoj, Mikołaj student, syn starszy Rostowa, Sonia tegoż siostrzenica, ów podlotek piętnastoletni i Pawełek, synek najmłodszy, ugrupowali się w kącie salonu, robiąc wysiłki nadludzkie, aby utrzymać na wodzy i w granicach przyzwoitych, żywość wrodzoną, która wyzierała z każdego ich ruchu. Spojrzawszy tylko na nich, można było zrozumieć i odgadnąć, że tam, z kąd pędzili z takim impetem, rozmowa szła inaczej, nie tak leniwo jak tu w salonie. Musiano wybierać do niej materjał bardziej zajmujący, niż miejskie ploteczki, uwagi o pogodzie i o hrabinie Apraksin. Patrzyli z pod oka, jedno na drugie, powstrzymując z wielką biedą, wybuch nowy śmiechu szalonego.
Dwaj młodzi ludzie, byli przyjaciółmi od lat dziecięcych i równi wiekiem. Nie byli jednak podobni do siebie. Borys był wzrostu słusznego, blondyn jasny, piękny, ale pięknością spokojną, zimną, przypominającą regularnością linji staro-greckie posągi. Mikołaj na odwrót miał włosy kręte i ciemne, był wzrostu miernego i kształtów drobnych. Twarz jego ruchliwa, oddychała żądzą swobody i wyrażała otwartość bez granic. Nad ładnemi, ponsowemi ustami, zasiewał mu się ciemny meszek, zapowiadający z czasem wąs wspaniały. Był temperamentu niesłychanie żywego, zapalający się z łatwością, pełen zresztą szlachetnego entuzjazmu i młodzieńczej fantazji. Dość jeszcze nieśmiały i ze światem nieobyty, zarumienił się po same uszy ujrzawszy się nagle w salonie. Borys natomiast nie stracił ani na chwilę pewności siebie i moralnej równowagi. Opowiedział żartobliwie i z dowcipem jako miał zaszczyt znać niegdyś pannę Mimi, w jej rozkwiciu. Dziś atoli zestarzała się najokropniej, ma czaszkę łysą i w dodatku na pół przełupaną, jakimś fatalnym wypadkiem.
Podczas opowiadania rzucił okiem na Nataszę, która z kolei spojrzała na swego małego braciszka. Ten z oczami prawie zamkniętemi trząsł się cały od śmiechu spazmatycznego, ale cichego. Na ten widok nie mogąc dłużej wytrzymać, dzieweczka skoczyła na równe nogi i lotem strzały za drzwi wyleciała. Borys został na miejscu poważny i niewzruszony:
— Mamo, może potrzebujesz powozu? — spytał uśmiechając się nieznacznie. — Zdaje mi się, żeś miała zamiar oddać kilka wizyt przed objadem...
— Rzeczywiście... idź sprowadź — odpowiedziała matka.
Opuścił salon nie spiesząc się wcale. Poszedł w celu odszukania Nataszy. Mały Pawłuś, z twarzyczką rumianą i pucułowatą, wyniósł się za nimi, zły i nadąsany, że odeszli, o niego nie dbając, i zostawili go samego.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.