Przejdź do zawartości

Wiersze z prozą (Krasicki, 1830)/XXXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Wiersze z prozą
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


XXXIX. List imieniem Brata do Siostry.

Trzeba być wdzięcznym. Odbieram od ciebie moja kochana siostro dyaryusze tygodniowe, ja też mój dzienny umyśliłem opisać. Luboś tam była, gdzie ja teraz jestem, nie zawadzi opisać to miejsce, które może nie bez słodkiego uczucia sobie przypomnisz :

Między dwoma rzekami płynącemi blisko,
Wznosi się staroświeckie obszerne zamczysko;
Długim wieków przeciągiem te wspaniałe gmachy
Dziwią oczy patrzących wyniosłemi dachy.
Co niegdyś budowali Goty i Krzyżaki;
Tu jeszcze tego ślady i ogromne znaki;
Baszt, wież ganków i sklepień, ponura wspaniałość,
Umieszcza z gruntownością dawną okazałość.

Ale w czem szacować należy istotny sposób myślenia założycielów tego miejsca;

Starowni o dostatki, zbiór jadła, napojów :
Więcej piwnic, szpichlerzów, mieli, niż pokojów.

Że zaś pokoje, a po staroświecku izby, komory, komnaty tak stawiane, iż choćby były w Kalabryi stawiane, możnahy się w nich nie bać trzęsienia ziemi :

Każde z nich zasklepione, i z dołu i z góry,
A te, które je zewsząd otaczają mury,
Tak subtelne, iż w naszym miłym horyzoncie,
Choć południe u okna, zawsze wieczór w kącie.

Jednakże izba, gmach nakształt kościoła. Jak w niej dawni, podczas zimy przebywać mogli, pojąć trudno, ale kryte drzwi w podłodze ułatwiają rzecz :

Choć zimno w niezmiernej sali,
Jednak się w niej dawni grzali;
Każdy do niej wespół śpieszył,
Trunek wzmagał, rzeźwił, cieszył.
A gdy dobry humor grzeje,
Niech śnieg pada, niech wiatr wieje;
Gdy radości coraz rosną,
Zimno ciepłem, zima wiosną.

Nam się niezbyt często trafia ta dobra chwila, przecież nie można mówić, iżby się to kiedy nie miało zdarzyć :

Były czasem dysputy, o gwiazdach, o słońcu,
Różnie różni sądzili, jednakże przy końcu,
Ten, który najdokładniej rozdrażnienia słodził,
Dzban uśmierzył rozterki, i mędrców pogodził.

I dlatego, gdybym ja był królem, albo przynajmniej dyrektorem jakiej akademji, postanowiłbym, iżby się dysputy odprawowały zawsze w stołowej izbie, a takiej, z której by były drzwi do piwnicy. Żeśmy z tej okazałej sali jeszcze nie wyszli, jaka ona jest teraz, nie od rzeczy będzie opowiedzieć.

Stała się zbiorem obrazów,
Tam wśród kunsztownych wyrazów,
W wybornej pęzla okrasie,
Myśl się wdzięcznem czuciem pasie.
Kunsztów cuda jakże wdzięczne?
Rzeźwią umysł dzieła zręczne,
Wzrok się wzmaga patrząc na nie.
Widzi w jakim były stanie,
Gdy w pierwiastkach wątłe, małe,
Dalej wdzięczne okazałe :
Wzrost swój wziąwszy z czasem z pracą,
Uwielbieniem talent płacą.

Przy starem zamczysku jest drugi nowy, i z jednego się do drugiego przechodzi.

Kształtny.... gruntowniejszy stary,
Wieków to świeżych przywary.
Ma ich piętno; i my mamy.
Z dawnych pracy korzystamy,
I niewdzięczni i zuchwali,
My pozorni, oni trwali.

Moralność wypadła z pióra : możnaby się było podobno bez niej obejść w tym opisie, ale kiedy to się stało, iż wypadła, niechże tak, jak wypadła, i zostanie.
Jakże też się to rzeczy inaczej ułożą, a inaczej idą! Obiecałem całodzienne tu moje sprawowanie, a tu go jeszcze i początku nie masz. Zaczynam od przebudzenia; trzeba więc i o śnie coś wspomnieć.

Śnie pożądany, co rzezwisz człowieka,
I mdłe sposobnym dziełu czynisz zmysły,
Gdy osłabiona uśpieniem powieka,
Działać nie zdoła obowiązek ścisły :

Obrazie zgonu trwożliwy, lecz miły,
Przeciwne rzeczy w tobie się złączyły.

Nie żyć twój skutek, zejście przepowiadać :
Straszliwy wyrok. Miękczysz go słodyczą.
Bujaniem myśli czuć, i przyszłość zgadać,
W tem zasilenie i nędzarze liczą.
Straszysz i cieszysz; mdłe ciało spoczywa,
Zmyślność się krzepi. Myśl cała i żywa.

Ale jak to snu z jego darami nie uczuć, kiedy się śpi wygodnie? Przebudzam się, pierwszy widok dzień pogodny, a wtem niosą kawę.

Bodaj przebywać w osimnastym wieku!
Może, iż w przyszłym jeszcze lepiej będzie;
Cieszyć się z tego, co dzierżysz człowieku,
To jest najlepiej w przyrodzonym rzędzie;
Achilles, Cezar, wielcy ludzie byli;
Jednakże kawy z śmietanką nie pili.

Wielcy! cóż z tego? ja im nie zazdroszczę,
Byli, ja jestem. Śpię, piję i jadam;
Przebiorę miarę, więc się i przeposzczę,
I znowu wesół jem, piję i gadam;
Przejdę; a o mnie nie będzie się badał
Ten, który po mnie będzie jadł, pił, gadał.

Przebywszy trzy zamkowe podwórza, obaczyłem się w polu, a słońce wschodziło. Jakażby to była pora, jak najwspanialszemi wierszami przywitać słońce; ale tylekroć witali je poeci, a po większej części tak nie do rzeczy, iż zdaje mi się, że największą przysługę uczynię, kiedy mu nowe powitanie oszczędzę. Niechże go witają ptaszki.

Pozdrawiajcie miłe ptaszki,
Pozdrawiajcie jasność słońca;
Rzeźwcie dzień swemi igraszki,
Nim się zabierze do końca;
Niech uprawując zagony,
Słucha was rolnik znużony.

Odzywajcie się ptaszęta;
Zorze nikną, słońce wschodzi;
Do piosneczek o dziewczęta!
Chłopcy! milczeć się nie godzi;
Zaczynajcie wdzięczną zgrają,
Niechaj echa powtarzają.

A ja słucham, i w lubej prostocie widzę wiek złoty. Bawimy się, ale jakież to porównanie naszego bawienia z ową żywą radością tych, których zowiemy prostakami.

Na wsi mieszka radość żywa;
Tam uprzejma, tam prawdziwa.
Wstyd rumieńcem twarze wdzięczy,
Prawą miłość cnota wieńczy.

Słońce zaczyna dopiekać, wracam do domu; trudno nie wstąpić do ogrodu, kiedy się koło niego idzie.

Nie kunsztowny, nie wspaniały,
Pańskich to przesądów cuda;
Ani wielki ani mały,
I taki się czasem uda;
Ścieżki kręte, położyste,
Drzewa spore, gałęziste.

Miło błądzić w tych uliczkach,
Widzieć owoc, kwiat w zawiązkach;
Spada strumyk po kamyczkach,
Wiatr szeleści po gałązkach,
Świeża trawka w drzewek cieniu,
Wabi wdzięcznie ku spocznieniu.

Zmordowany, siadłem nad brzegiem strumyka, a patrząc na kręty bieg jego, rzekłem :

Pomiędzy łąki, ogrody,
Płyniesz rozkoszny strumyku;
Idą śpieszne twoje wody,
Mruczysz sobie na kamyku;
Jak my żyjem, tak ty płyniesz,
I my przejdziem, i ty zginiesz.

Przeszedł czas w myślach łagodnych. Zegar zamkowy ostrzega, iż się pora obiadu zbliża.

Wstawam więc, spieszę, zastaję...
Jak ten głupi, co to baje;
Iż dość ku zdrowia wygodzie,
Żyć o chlebie i o wodzie.
Jestci u nas chleb i woda,
Ale na tem przestać szkoda,
Mało potraw, ale smaczne :
Czy tę skończę, czy tę zacznę,
Mogąc gust z potrzebą złączyć,
Nie żal zacząć, nie żal skończyć.
A i wino nie od tego,
Od jednego do drugiego,
Skoro się raz kolej zacznie,
Wzmaga się radość nieznacznie,
Radość mierna z miernym trunkiem.
Takim to biesiad gatunkiem,
I mędrcy się uraczali;
A choć i miarę przebrali,
Rzadki błąd nie wiele zgrzeszył,
Nas uśmiesza ich pocieszył.

Jakoż miła to pora, jeść dobrze, pić smaczno, i bawić w dobranem towarzystwie; wszak i w zakonnym refektarzu :

Brat Kapistran przy pulpicie,
Czyta z Skargi świętych życie,
A ojciec Rafał tymczasem,
Pomrukując sobie basem,
Chwaląc wstrzemięźliwość świętą,
Dusi flaszkę nadpoczętą.

Powiada Tacyt, iż ludzie północni lubią długo biesiadować. Byłaby niegrzeczność w nas północnych, zadawać fałsz tak wielkiemu człowiekowi. Czas poobiedni przykry, zwłaszcza w lecie; więc trawi go z nas każdy jak może : ja około trzeciej śpieszę do biblioteki, i zasiadam nad xiążkami.

I dobrze się czas tak trawi,
Czas co uczy, czas co bawi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.