Wielki nieznajomy/Tom II/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Do wyboru na wieś pani Sciańska była Elwirze bardzo przydatna, widocznem było iż długo mieszkała na wsi i w dostatku, wiedziała czego dom wymagał, smak miała wykształcony. Całe więc dnie biegano po różne sprawuneczki i sierotę rozrywało to staranie. Z prawdziwą radością powitała też zdjęcie szyldu i imienia matki i swego z ulicy, czuła jakby wystąpiła ze służby i odzyskiwała swobodę. Czas upływał niezmiernie szybko. Jednego dnia gdy Elwira rachunkami zajęta nikogo nie przyjmowała, a Sciańska siedziała z książką w salonie, ze swego pokoju posłyszała pani domu że kogoś meldowano i nieprzyjęto. Znajomych miała mało, wiedziała że gdyby nadjechał Szczęsny, nadszedł kto z dawnych matki przyjacioł, tego by pewnie wpuszczono. Nie ruszyła się więc do obiadu ze swojego pokoju, a gdy do stołu poszły, spytała Sciańskiéj kto był z gości.
Ta podniosła oczy czarne, i leżący przy sobie bilet podała Elwirze. Na bilecie stało.

Monsieur Stanislas de Greifer.
Docteur en droit..

U góry majaczyło coś niewyraźnego co z biedy za jakiś niby herb wziąć było można.
Elwira zarumieniła się i ruszyła ramionami.
— To pewnie z Krynicy znajomość, szepnęła towarzyszka.
— Zgadłaś pani, bez ogródki odpowiedziała Elwira, i nie należy ona do najprzyjemniejszych.
— Bardzo przyzwoity człowiek, rzekła Sciańska, i przyjmowany w najlepszych towarzystwach, do których jego rodzina wszakże nie należała nigdy. Ale u nas kto umie wnijść do salonu, puszczonym pewnie będzie.
— Zna pani może i jego rodzinę? z uśmiechem dodała Elwira, bo pani jak widzę, zna wszystkich.
Sciańska błysnęła okiem, zamilkła jak dla namysłu potem z cicha dodała. Mało ich znam, ale słyszałam.. słyszałam. W świecie jakoś, gdy się dłużéj żyje a ma trochę pamięci, mimowoli tyle się rzeczy chwyta. Sądzę że Greifer pochodzi z Krakowskich mieszczan, ale mają posiadłość ziemską, są jeśli nie bogaci, to dostatni, stosunki bardzo piękne. Matka podobno żyje, o ojcu, przyznaję się, nie wiem.
Matka, kobieta bardzo... pospolita. Dobra, poczciwa.. ale wiem, że ją nazywano Klucznicą..
Powiedziawszy to pani Sciańska zamilkła nagle i jakby zamykając rozmowę, odezwała się. Zresztą, któż tam bliżéj wie ich domowe stosunki. Głównie pan Stanisław dopiero wszedł w lepsze towarzystwo, ojciec się jeszcze dorabiał niezależności.
Na tem skończyła się rozmowa chwilowo.
— Czy, gdyby przyszedł, pani zechce przyjąć Greifera!... czy.
— Ja bo nie wiem, czy przyjdzie i wątpię o tem, namyślając się rzekła Elwira. Grzeczność kazała mu będąc w Berlinie, bilet wyrzucić..... zresztą.
— Ale gdyby przyszedł?
Elwira, nie miała najmniejszéj ochoty widzieć go, przyjmować i do domu wpuszczać, jedna tylko okoliczność przemawiała zatem.. Greifer był człowiekiem od którego mogła się dowiedzieć o Pilawskim. Mimo wiadomości groźnych o jego zdrowiu, czuła że żyje a nie mogła przypuścić by umarł. Greifer mógł jéj coś powiedzieć o nim, mogła się choć dorozumieć czegoś z jego rozmowy. Zamyśliła się więc długo.
— Wie pani, rzekła zadumana, doprawdy nie wiem sama jak sobie postąpić, nie mam wielkiéj ochoty go przyjmować, a miałabym powody znowu żądać go widzieć.. Waham się, sama nie wiem.
— Nie znając stosunków.. szepnęła Sciańska.
— Parę razy był w naszym domu, stosunki bardzo małéj i krótkiéj znajomości, lecz mógłby mi powiedzieć o osobach które spotkałam w Krynicy, a które mnie więcéj obchodzą. Czy pani go zna osobiście?
— Trochę.. bardzo mało. Więcéj ja jego niż on mnie, szepnęła Sciańska. Czybyś pani życzyła może abym ja go przyjęła i zapytała o co i o kogo?
— A! uczyniła byś mi pani łaskę, o którą nie śmiem ją prosić.. zakłopotana mówiła Elwira. Widzisz pani... zdaje mi się że.. że Greifer miał pojedynek z młodym człowiekiem który bywał w naszym domu. Oba z niego wyszli rannemi tamten podobno niebezpieczniéj.
— Pani by chciała wiedzieć co się z tamtym stało? obojętnie zapytała Sciańska.
— Chciałabym wiedzieć a nie życzę się pytać, dorzuciła Elwira rumieniąc się.
— W każdym razie mnie by to może łatwiéj przyszło niż pani, rzekła Sciańska. Ale czy wypada abym ja go sama przyjmowała? Przepraszam że się ośmielę uczynić uwagę.. zdaje mi się że najwłaściwiéj by może było, abym ja przyjęła go, w oczekiwaniu na przyjście pani które mu przyrzeknę. Pani się spóźni, ja go trochę wybadam, a potem zbędzie się go kilka słowami, oznajmię mu że mamy gdzie jechać lub coś podobnego.
Ełwira ścisnęła wychudłą rączkę towarzyszki, która się smutnie uśmiechnęła i skłoniła. A! tak, tak, to będzie doskonale, najlepiéj. Pani mi uczynisz największą łaskę.
— Proszę pani, cóż za łaska to spełnienie obowiązku. Po cóż bym tu była, gdybym pani w niczem dopomódz nie umiała.
Po téj rozmowie czekano trochę Greifera, rzeczy były ukartowane, ale nazajutrz się nie zjawił. Trzeciego dnia w godzinę wizyt, oznajmiono o nim.
Elwira się wysunęła. Kazano go prosić.
Ubrany niezmiernie starannie, wyświeżony, z głową widocznie świeżo z rąk fryzjera wypuszczoną, wsunął się młodzieniec nie bez wzruszenia przestępując próg tego domu, i znać twarz pani Sciańskiéj jak głowa Meduzy nań podziałała. Bo ujrzawszy ją aż cofnął się, prawie oczom nie wierząc. Ta stała w środku salonu z wielką powagą.. i zdawała się twarzą nakazywać przychodzącemu milczenie. Malowało się w jéj rysach trochę trwogi jakiejś niezrozumiałéj.
— A! cóż za niespodzianka, zawołał po chwili wychodząc z podziwu Greifer, pani, tu?
— Tak jest, ja sama i proszę się temu nie dziwić, odezwała się stłumionym głosem Sciańska, wszak tak mało miałam przyjemność i znać pana.. a pan mnie też zaledwie z nazwiska.
— O! nie pani! zaprotestował Greifer.
— Ale tak, tak jest, z przyciskiem rzekła kobieta wskazując kszesło. Siadaj pan, dopóki panna Domska nie nadejdzie. Greifer siadł, oczyma jako kawaler na wydaniu szukając zwierciadła, szło mu o włosy czy się nie rozrzuciły, pomimo tego ruchu oczów i głowy, znać było, że go siedząca naprzeciw kobieta niepokoiła i dziwiła.
— Słyszałam, odezwała się żywo Ściańska, żeś pan miał przypadek.
— Przypadek? nie, pojedynek w którym byłem ranny.
— Pojedynek! a! i z kimże z kim..?
— Z pewnym wielkim nieznajomym z Warszawy, dodał Greifer szydersko, zagadkową figurą.
— Byłeś pan ranny?
— Mocno w rękę, szczęściem udało mi się wyjść z tego.
— A pański przeciwnik?
— Raniłem go też dosyć mocno.
— Wyzdrowiał? żywo egzaminowała Sciańska.
Greifer nagle umilkł, popatrzał na stół, namyślać się zaczął.
— Niech się to pani śmiesznem nie wyda co powiem... rzekł, wyjechałem z Krynicy przed tym panem, i doprawdy o losie jaki go spotkał nie umiałbym dokładnie powiedzieć.
— Jakto! ale żyje?
— Nawet tego nie jestem pewny, bo był w wielkiem, wielkiem niebezpieczeństwie. Teraz z kolei kobieta zamilkła. Greifer śmiało się przysunął ku niéj z krzesełkiem nieco i począł cichuteńko.
— Pani dobrodziejko, widzę że pani tu... zastępujesz miejsce matki, że masz zaufanie i wpływy. Czy jako ziomkowie, nie moglibyśmy się porozumieć?
Na twarz żółtą pani Sciańskiéj pomarańczowy wystąpił rumieniec, oczy jéj zapaliły się ale wnet i czerwoność ta znikła i powieki okryły źrenice.
— Ja się kocham w pannie Elwirze ja... pani się domyśli.......
— Ale ja się do niczego w tym domu nie mięszam.
— Proszę pani jak ono jest to jest, brutalsko dodał Greifer, ja też mógłbym być pani użytecznym lub (czego Boże uchowaj), szkodliwym.
Oczy podniosły się z gniewem.
— Słowo pani daję, szeptał Greifer, umiałbym być bardzo wdzięcznym i.... milczałbym... jak kamień...
Sciańska słysząc to zrazu porwała się z siedzenia, potem na nie padła, upokorzona, złamana, zabrakło jéj głosu...
— Wierz mi pan, rzekła, że, że ja tu nic nie mogę, i zupełnie jestem obcą.
— Ale pani tu jesteś, siłę uzyskać zależy od niéj tylko i przypuścić niepodobna, aby osoba tak... tak wysoce wykształcona, tak doświadczona jak pani, niepotrafiła dokazać co zapragnie.
Pani Sciańska siedziała jak na mękach. Zamiast odpowiedzi rzuciła pytanie.
— Więc pan nie wie o losie swojego przeciwnika? To nie do pojęcia, boć przecie mogąc mieć życie ludzkie na sumieniu! starać się było dowiedzieć....
— Na sumieniu? bynajmniéj, odparł Greifer, gra była nierówna, bo tamten lepiéj strzelał ode mnie. Raniłem go, to moje szczęście, cóż mnie zresztą obchodzi co się z nim stało?
— Mów pan prawdę, to zawsze najlepiéj. Cóż czy umarł...
— Szczerze mówię że nie wiem... Mógł umrzeć, to pewna, ale może i żyje. Nie chciałem i niespieszyłem się dowiadywać.
— Bądź pan szczerym.. sucho dodała kobieta.
— Szczerze mówię, niczego pewny nie jestem.
— Więc umarł, cicho szepnęła Sciańska.
Greifer udał zakłopotanego, ruszył ramionami, nie odpowiedział nic, dozwalał się domyślać.. Rachował że w ten sposób rzucając wątpliwość, mógł na tamten świat usuwając współzawodnika, plac sobie oczyścić bo kłamać wyraźnie nie chciał.
Umówionem było między Elwirą a Sciańską, że gdy rozmowę dokończy, da jéj znać kaszlaniem, o co trudno nie było, bo biedna kobieta często bardzo miewała paroksyzmy podobne..
Zakaszlała więc pani Sciańska. Greifer siedział wpatrując się w nią, zamyślony, kombinując o ile i jak będzie mógł ze szczęśliwego trafu, który tu umieścił dobrze mu znaną osobę, skorzystać.
Właśnie miał usta otworzyć, chcąc się układać znowu, gdy drzwi się uchyliły i Elwira narzucając jeszcze szal na ramiona, jak gdyby wyjść spieszyła ukazała się w progu. Greifer wstał szybko i zbliżył się na kilka kroków do niéj, układając minę i postawę kondulencyjną.
— Bardzo przepraszam żem wyjść nie mogła.
— Przybywszy do Berlina, nie mogłem się powstrzymać bym pani nie złożył uszanowania, odezwali się prawie razem.....
— Znajdujesz mnie pan w żałobie po najlepszéj z matek, rzekła Elwira cicho..
Usiedli, Pani Sciańska spuściła oczy na swoją robotę.. milczenie trwało chwilkę. Rozmowa trudna wszczęła się od rzeczy trywialnych, a toczyła o obojętnych.... Greifer był nadskakująco grzeczny, czuły i napastliwie cisnący się do bliższéj znajomości. Elwira zimną i obojętną. Ile razy trochę poufalej, szezerzéj poczynał pan Stanisław, sprowadzała rozmowę na coś zupełnie obcego i ogólnego. Naostatek pani Sciańska widząc że się Elwira męczy, wstała i rzekła.
— Ale godzina.. w któréj miałyśmy jechać.
— A! przepraszam, mimowolnie stałem się przeszkodą do spełnienia jakiegoś projektu... więc żegnam. Może będę mógł to sobie wynagrodzić.
Nie odpowiedziano mu nic, pożegnano zimno i wyszedł...
Zaledwie drzwi się za nim zamknęły, Elwira gorączkowo, pospiesznie przybiegła do Sciańskiéj.
— Cóżeś się pani dowiedziała?
Towarzyszka zagryzła usta, wahała się chwilę... pomiarkowała że zwiastunką smutnéj nowiny być niepowinna. A! pani, zawołała nie mogłam nic na nieszczęście dobyć z niego. Powiada tylko że był chory, ale co się stało, nie wie.
— Nie wie? to być nie może! krzyknęła Elwira, to nie może być, powiadam pani!. To mówiąc chwyciła się za serce i padła na krzesło, ale wnet miarkując że się z uczuciem zdradziła, wstała.
— Nie pojmuję żeby mógł nie wiedzieć, nie chcieć się dowiedzieć, to nie naturalne.
— Ja to także znajduję, lecz.. powiedzieć nic nie chciał, chociażem go badała pokilkakroć.
— Cóż pani z tego wnioskuje? gorąco poczęła Elwira. Znasz pani ludzi lepiéj ode mnie.. to leży jak na dłoni iż nie mógłby zostać w niewiadomości, dla czego powiedzieć nie chce?
— Pani możesz lepiéj to ode mnie odgadnąć, cicho odezwała się Sciańska, ja stosunków nie znam. Elwira zaczęła się przechadzać po pokoju zadumana, niespokojna...
— Powiem pani otwarcie, rzekła stając i patrząc na Sciańską, myślę, iż wolałby może aby umarł... więc.... w głowie mi się mąci... pani mi nie chcesz powiedzieć zapewne.. ja proszę o całą prawdę.
— Nie kryłabym, ale mi nie powiedział stanowczo, nie.
— Czy by w ten sposób chciał mnie zmusić abym go jeszcze raz przyjęła? odezwała się energicznie brwi marszcząc Elwira. To być może, lecz się omyli. Jestem ciekawą, a pomimo to widzieć go nie chcę i nie będę. Pani raczysz rozkazać aby mu drzwi moje były na zawsze zamknięte.
Sciańska z błyskiem radości w wejrzeniu posłyszała te wyrazy.
— Tak najlepiéj jest, rzekła cicho, niech mi pani tylko powie, imię i nazwisko tego go kogo jéj idzie, napiszę do Galicji.
— On z Warszawy.
— A więc do Warszawy i dowiemy się łatwo.
— Nie, nie, nie zważając na towarzyszkę, głośno poczęła Elwira, to być nie może. On nie umarł, Bóg nie może być niesprawiedliwym.. nie mógłby ocalić tego (wskazała na drzwi ze wzgardą) a jemu kazać ginąć..
Sciańskiéj usta skrzywiły się jakby do ironicznego uśmiechu, udała że nie słyszy, spuściła oczy na robotę, a po chwili jakby unikając dalszych zwierzeń, rozpoczęła mówić o czemś obojętnem, Elwira zrozumiała to, wzięła książkę ze stołu i zamilkła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.