Wesołe wakacje/Wycieczka do młyna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Wesołe wakacje
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1937
Druk „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Orwicz
Źródło Skany na Commons
Inne Całe Wesołe wakacje
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wycieczka do młyna.

Pani Marja ze wszystkimi swoimi gośćmi udała się pewnego dnia do młyna. Miano oglądać nowy mechanizm wprowadzony od niedawna. Dzieciom pozwolili rodzice bawić się na trawie pod lasem, gdzie podano następnie dobry, wiejski podwieczorek, składający się ze śmietany, razowego chleba, masła i sera. Świeży powiew lasu ochładzał powietrze. Dziewczątka rwały kwiaty, zbierano leśne poziomki i rozmawiano wesoło.
— Tu jest właśnie niedaleko ów dąb, pod którym zostawiłam kiedyś lalkę — zawołała Stokrotka. Tę lalkę skradła mi Joasia ze młyna. Żebyś wiedział, Jakóbku, jak ją matka za to biła! Krzyk Joasi słyszałyśmy, będąc o jakie dwieście kroków od młyna.
— Czy przynajmniej poprawiła się po tej awanturze? zapytał Jakóbek, wysłuchawszy szczegółowo opowiedzianej przez Stokrotkę historję o skradzionej i odnalezionej lalce.
— O nie, nie poprawiła się wcale, wtrąciła Zosia. Joasia jest najgorszą dziewczyną w szkole.
— Mama powiada, że jest złodziejką — rzekła Stokrotka.
— Ach jak to niedobrze jest, Stokrotko, powtarzać takie rzeczy! zawołała Kamilka. Może Joasia się poprawi, na co mają wiedzieć wszyscy o jej złych skłonnościach?
Nieopodal młyna dzieci zobaczyły gromadę ludzi. Widocznie coś się tam stało niezwykłego, gdyż wszyscy byli mocno podnieceni, słychać było przekleństwa i podniesione głosy. Kilku policjantów uwijało się wśród zebranego tłumu.
Okazało się, że młynarkę i jej córkę Joasię zaaresztowano z powodu kradzieży płótna, położonego na trawie do bielenia. Płótno przywłaszczone przez młynarkę, ukryte było pod mąką. Joasia, wiedząc o tem, odcięła ukradkiem spory kawałek i na swoją rękę spróbowała sprzedać na jarmarku. Zwróciło wszakże uwagę zamoczone płótno, znalazła się właścicielka, która rozpoznała zrobiony przez siebie znak na brzegu płótna i tak po nitce do kłębka, dowiedziano się, że złodziejkami były młynarka i jej córka, gdyż udało się policjantom wyciągnąć całą sztukę płótna ukrytego pod mąką, a skradzionego u kumy Marcinowej. Cała ta przykra awantura sprawiła, że towarzystwo pani Marji cofnęło swój zamiar oglądania młyna i wszyscy po spożyciu podwieczorku na trawie udali się do lasu, gdzie postanowiono zabawić się w chowanego. Starsi i młodzi mieli wspólnie należeć do tej zabawy na określonej przestrzeni.
— Tylko proszę bardzo nie włazić na drzewa — upominała pani Marja.
Dwie osoby szukało innych, ukrywających się wśród krzaków. Ojciec Jakóbka trafił na Kamilkę i Janka, już miał ich pochwycić, ale wymknęli się zręcznie i dobiegli do mety, zanim zdołał ich dogonić. Stokrotka i Jakóbek nie dali się też złapać i pani Marja zmęczyła się bardzo, chcąc ich schwytać. Leoś i Madzia, zaraz po odkryciu ich kryjówki, pomknęli lotem strzały i oparli się aż koło drzewa, stanowiącego kres pogoni. Starsi biegali z różnym szczęściem, ztąd dużo było śmiechu, wyszukiwania i gonienia się, jednej tylko Zosi brakowało. Nikomu nie udało się dotąd jej odnaleść.
— Zosiu! Zosiu! Odezwij się! wołano, ale nie było żadnej odpowiedzi.
Pani Marja zaczęła się niepokoić. Wszyscy rozpoczęli poszukiwania, idąc grupami.
Trwało to dość długo. Wreszcie Janek, idący z mamusią Stokrotki, usłyszał jakby jęk przyciszony. Zatrzymali się, nasłuchując.
— Na pomoc! Na pomoc! Ratujcie mnie, zabrzmiał teraz wyraźnie głosik w pobliżu!
Gdzie jesteś, Zosiu? krzyknął Janek przerażony.
— Tu jestem tuż koło ciebie we wnętrzu drzewa — odpowiedział głos jakby z pod ziemi.
Na wołanie pani Rosburgowej zbiegli się wszyscy, dopytując co się stało?
— Wpadłam w dziuplę, duszę się! Umrę, jeżeli mnie stąd nie wyciągniecie, mówiła Zosia rozpaczliwie.
Janek zastanowiwszy się przez krótką chwilę, szybko wdrapał się na drzewo.
— Co robisz? krzyknął Leoś. Drzewo jest spróchniałe. Wpadniesz w otwór, tak samo, jak Zosia i ją zadusisz. Zejdź natychmiast! — mówił, — ale Janek z niezwykłą zręcznością wznosił się w górę, chwytając się gałęzi.
Jakóbek, nie wiadomo jak i kiedy znalazł się obok Janka ku strapieniu rodziców. Janek widział już z góry Zosię na dnie głębokiego dziupła.
— Sznura, coprędzej sznura! wołał odważny chłopak.
Leoś, Kamilka i Madzia pobiegli w stronę młyna, żeby dostać sznura, tymczasem Jakóbek, który trzymał w ręku marynarkę, rzuconą przez Janka i swoją własną, podał mu je w mgnieniu oka. Janek zrozumiał, związał rękawy, wrzucił swoją marynarkę w otwór drzewa, trzymając mocno w ręku marynarkę Jakóbka i tworząc w ten sposób na poczekaniu sznur ratunkowy.
— Pochwyć, Zosiu, z całej siły ten koniec, oprzyj się nóżkami o pień wewnętrzny drzewa, uważaj dobrze, aby się nie ześlizgnąć, gdy będę ciągnął w górę.
Janek mówił szybko, dobitnie. Jakóbek dopomagał mu jak mógł, ale szczęściem ojciec przybył w porę dla wyswobodzenia dziewczynki, której twarzyczka blada i zmieniona do niepoznania pod wpływem strachu ukazała się wreszcie nad brzegiem otworu. W tej chwili sznur przygodny zechrzęściał, słychać było pęknięcie materjału, Zosia krzyknęła przeraźliwie. Janek pochwycił ją jedną ręką, ojciec drugą i wyciągnęli ją z więzienia, które mogło stać się jej grobem.
Jakóbek ześlizgnął się pierwszy na ziemię, za nim ojciec Janka posuwał się ostrożnie, trzymając w ramionach Zosię na wpół zemdloną, ostatni schodził Janek, zręcznie trzymając się gałęzi.
Wszystkie panie otoczyły uratowaną dziewczynkę. Stokrotka rzuciła się jej z płaczem na szyję. Zosia ucałowała przyjaciółkę, a potem gdy już mogła mówić, dziękowała serdecznie Jankowi i Jakóbkowi za swe ocalenie.
Nadbiegli właśnie na tę chwilę Kamilka, Madzia i Leonek, dźwigając gruby i długi sznur ze młyna. Zosia uśmiechnęła się na ich widok, obejmując wszystkich pełnym wdzięczności ruchem.
— Teraz gdy już niebezpieczeństwo minęło i jesteśmy wreszcie uspokojeni, niechże Zosia opowie nam w jaki sposób wpadła w tę pułapkę? rzekła pani Marja z zaciekawieniem.
— Chciałam ukryć się lepiej od innych — rozpoczęła Zosia zawstydzona — stanęłam za wielkim dębem, myśląc że okręcając się dokoła potrafję ujść niedostrzerzona.
— To wcale niedobry sposób — przerwała pani Marja. Pochwyciłam z łatwością Madzię i Leosia, którzy tak samo okrążali drzewo, ale potem nie mogłam już ich dogonić, gdy popędzili do mety.
— Widziałam właśnie jak pani znalazła Madzię i Leosia i umyśliłam schować się lepiej. Gałęzie drzewa opadające aż do ziemi dopomogły mi leść coraz wyżej.
— Chciałaś więc oszukać, choć wiedziałaś, że zabroniono nam włazić na drzewa — wtrąciła Stokrotka.
— I Pan Bóg cię ukarał za to — dodał Jakóbek.
— Tak, niestety, zostałam sprawiedliwie ukaraną — odrzekła Zosia z westchnieniem. Z gałęzi na gałąź dostałam się do miejsca, w którem pień drzewa rozdzielał się na kilka grubszych gałęzi. W środku było wydrążenie, pokryte suchemi liśćmi. Sądziłam że będę tam bezpiecznie ukryta. Zaledwie jednak postawiłam nogę na tych liściach, zapadłam głęboko i już nic nie widziałam dookoła siebie. Krzyczałam co sił starczyło, ale nikogo nie było w pobliżu, a głos mój był przytłumiony, jakby wychodził ze studni.
— Biedna Zosia! Jakże musiałaś być przerażoną, jakie znosiłaś męki! zawołał Janek ze współczuciem.
— Byłam jakby zmartwiała ze strachu. Myślałam, że mnie nikt nie odnajdzie, a wszystkie wysiłki dania znać o sobie nie na wiele się przydały. Słyszałam nawoływania i kroki przechodzących obok mnie, ale czułam, że głosu mego nie słyszą i dopiero poczciwy i odważny Janeczek jakoś przypadkiem usłyszał i uratował mnie z pomocą miłego naszego Jakóbka.
— I to właśnie był jego pomysł, związanie ubrania, żeby cię wyciągnąć jak najprędzej — dodał Janek.
— Jakóbek jest jako lew śmiały! zawołała Stokrotka, całując małego chłopaczka.
— Raczej można by go porównać do wiewiórki z powodu ruchliwości i umiejętności łażenia po drzewach — zaważył Leoś z miną drwiącą. Stokrotka oburzyła się i odrzekła:
— Każdy ma swój sposób okazania ruchliwości: jedni wdrapują się na drzewa, bez obawy poniesienia śmierci przy nagłym upadku, inni uciekają jak zające w obawie, że je zabiją.
— Stokrotko! Przestań, proszę cię, rzekła jej mamusia, widząc, że porywczość dziewczynki ją unosi i może z tego powodu wyniknąć zatarg niepożądany.
— Ależ, mamusiu, Leoś chce wyraźnie zmniejszyć zasługi Jakóbka, a przecież sam nie skoczył na ratunek Zosi, choć jest z nas najstarszy — tłómaczyła się Stokrotka.
— Musiał ktoś przecież pójść po sznury — odparł Leoś niechętnie.
— Obeszło się doskonale bez twoich sznurów — odburknęła Stokrotka.
— Nie kłóćcie się dzieci — rzekła pani Marja łagodnie — nie daj się unosić gniewowi Stokrotko, ani ty, Leosiu, nie bądź zawistnym. Podziękujmy Bogu za szczęśliwe ocalenie Zosi z niebezpieczeństwa, na które naraziła się z własnej winy. Wracajmy teraz do domu, już jest późno i wszystkim odpoczynek się należy.
Starsze i młodsze towarzystwo pośpieszyło na wezwanie. W drodze powrotnej rozmawiano jeszcze z ożywieniem o wypadkach dnia i każdy miał jeszcze jakieś słówko do dorzucenia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: Natalia Dzierżkówna.