Wartość nauki/Wstęp

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henri Poincaré
Tytuł Wartość nauki
Rozdział Wstęp
Pochodzenie Wartość nauki
Redaktor Ludwik Silberstein
Wydawca G. Centnerszwer i Ska.
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Silberstein
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

WSTĘP.

Poszukiwanie prawdy powinno być celem naszej działalności; jest to jedyny godny jej cel. Niewątpliwie, powinniśmy przedewszystkiem starać się ulżyć cierpieniom ludzkim; ale dlaczego? Brak cierpień stanowi ideał negatywny, który osiągnęłoby się najpewniej przez unicestwienie świata. Jeżeli jednak coraz bardziej pragniemy wyzwolić człowieka z trosk materyalnych, to w tym celu, aby mógł on zwrócić odzyskaną swą wolność ku badaniu i kontemplacyi prawdy.
Prawda wszelako przeraża nas niekiedy. Istotnie, wiemy, że bywa ona zwodną, jak gdyby widmo, które ukazuje się nam na mgnienie oka po to tylko, aby bez ustanku od nas uciekać, te należy ścigać ją coraz dalej i dalej, aby nigdy jej nie pochwycić. A przecież, chcąc działać należy się zatrzymać; αναγκη στηναι, jak powiedział — nie pamiętam już jaki grek — Arystoteles czy też kto inny. Wiemy też, jak prawda często bywa okrutna, i samych siebie zapytujemy, czy złudzenie raczej nie pocieszy i nie umocni nas lepiej; ono to bowiem wlewa w nas ufność. Jeżeli zniknie kiedyś, czy pozostanie nam jakaś nadzieja, czy nie opuści nas odwaga czynu? Takoż koń do maneżu zaprzężony niechybnie odmówiłby nam posłuszeństwa, gdybyśmy mu przezornie oczu nie zawiązali. Poza tem, aby szukać prawdy, należy być niezależnym, najzupełniej niezależnym; gdy natomiast chcemy działać, gdy chcemy wzmódz nasze siły, musimy się jednoczyć. Oto dlaczego wielu z pośród nas obawia się prawdy, upatrując w niej jednę z przyczyn słabości. Pomimo to, jednak bać się prawdy nie należy; ona to bowiem tylko jest piękną.
Skoro mówię tu o prawdzie, niewątpliwie mam na myśli przedewszystkiem prawdę naukową; mam też jednak na myśli zarówno prawdę moralną, której jedną tylko z postaci jest tak zwana sprawiedliwość. Zdawałoby się, że nadużywam tu wyrazów, że pod jedną nazwą łączę dwa przedmioty nic ze sobą nie mające wspólnego, że prawdy naukowej, której się dowodzi, z żadnego tytułu nie można zestawiać z prawdą moralną, którą się czuje.
Przecież jednak nie mogę ich rozdzielić, a ci, którzy kochają jednę, nie mogą nie kochać drugiej. Kto chce znaleść czy jednę, czy drugą, musi wyzwolić zupełnie duszę swą z jarzma przesądu i namiętności, musi dążyć do bezwzględnej szczerości. Obadwa te rodzaje prawdy, skoro je tylko odkryjemy, tej samej dostarczają nam radości; tak jedna, jak druga, zaledwie dostrzeżone, tym samym lśnią blaskiem, tak iż musimy albo widzieć je, albo oczy zamknąć. Obie wreszcie przyciągają nas i uciekają od nas; nie stoją one nigdy: gdy, zda się, dosięgliśmy ich już, widzimy, te wciąż dalej iść należy, a kto je ściga, nie zazna nigdy spoczynku.
Dodać należy, że ci, co boją się jednej, będą się też bali drugiej; są to bowiem tacy, którzy wszędzie troszczą się przedewszystkiem o następstwa. Jednem słowem, zestawiam obie te prawdy dlatego, że z jednej i tej samej racyi kochamy je lub się ich obawiamy.
Jeżeli nie powinniśmy się bać prawdy moralnej, to tem mniej jeszcze prawdy naukowej. Przedewszystkiem nie może ona wejść w konflikt z moralnością. Moralność i nauka posiadają właściwe sobie dziedziny, które stykają się wprawdzie, lecz nie przenikają się wzajemnie. Pierwsza wskazuje nam, do jakiego mamy zmierzać celu, druga zapoznaje nas ze środkami do jego dopięcia. Nigdy więc nie mogą się one powaśnić, gdyż nie mogą się spotkać. Nie może być nauki niemoralnej, nieinaczej jak nie może być moralności naukowej.
Jeżeli jednak ludzie boją się nauki, to głównie dlatego, że nie może nam ona dać szczęścia. Oczywiście, dać nam go ona nie może, i zapytaćby można, czy zwierzę nie cierpi mniej, niż człowiek. Lecz czyż możemy żałować owego raju ziemskiego, w którym człowiek, na podobieństwo bydlęcia, był prawdziwie nieśmiertelny, gdyż nie wiedział, że musi umrzeć? Skoro zakosztowało się jabłka, żadne cierpienie nie może zatrzeć w pamięci jego smaku, i wciąż doń wracać będziemy. Czy mogłoby być inaczej? Zupełnie jak gdybyśmy pytali, czy człowiek, który widział, może oślepnąć i nie tęsknić za światłem. Tak też człowiek nie może być szczęśliwy przez naukę, lecz obecnie mniej jeszcze może być szczęśliwy bez nauki.
Jeżeli jednak prawda jest jedynym celem, do którego warto dążyć, to możemyż mieć nadzieję dopięcia go? Oto o czem wątpić wolno. Czytelnicy mojej książeczki: Nauka i Hypoteza wiedzą już, co o tem myślę. Prawda, którą dane jest nam dojrzeć, nie zupełnie jest tem, co większość ludzi mianem tem nazywa. Miałożby to znaczyć, że najbardziej uprawnione i najsilniej narzucające się dążenie nasze jest jednocześnie najbardziej próżne? Czy też raczej, pomimo to wszystko, możemy zbliżyć się do prawdy z jakiejś strony? Oto, co zbadać należy.
Przedewszystkiem więc, jakiem rozporządzamy dla zdobyczy tej narzędziem? Inteligencya człowieka, lub też — szczegółowiej — inteligencya uczonego, czyż nie może nieskończenie wielu różnych przybierać postaci? Możnaby wiele o tem tomów napisać, a przedmiotu nie wyczerpać; dotknąłem go zaledwie na kilku krótkich stronicach. Że umysł matematyka i umysł fizyka lub przyrodnika mało są do siebie podobne, na to wszyscy się zgodzą; lecz sami nawet matematycy nie są do siebie podobni; jedni znają tylko nieubłaganą logikę, inni znowu apelują do intuicyi i widzą w niej jedyne źródło odkryć. Tu jednak możnaby upatrywać przyczynę do nieufności. Czyż same nawet twierdzenia matematyczne mogą tak różnym umysłom przedstawiać się w jednakowem świetle? Prawda zaś, która nie jest jednakową dla wszystkich, czyż jest prawdą właściwie? Przypatrzywszy się jednak sprawie tej nieco bliżej, widzimy, jak pracownicy ci tak różni od siebie współpracują w dziele zbiorowem, które bez ich zrzeszenia nie dałoby się wykończyć. To zaś wzbudza już w nas pewną ufność.
Następnie rozpatrzyć należy ramy, w które przyroda wydaje się nam ujętą, a które nazywamy czasem i przestrzenią. W Nauce i Hypotezie wykazałem już, o ile wartość ich jest względna; nie narzuca ich nam przyroda, lecz my to narzucamy je przyrodzie, ponieważ są one dla nas wygodne. Lecz wówczas mówiłem jedynie o przestrzeni, i to głównie o przestrzeni ilościowej, — że tak powiem, — t. j. o stosunkach matematycznych, których całokształt stanowi geometryę. Należało więc okazać, że z czasem i z przestrzenią jakościową sprawa jest ta sama, co z przestrzenią ilościową; w szczególności należało zbadać, dlaczego przypisujemy przestrzeni trzy wymiary. Czytelnik przeto wybaczy mi, że wróciłem raz jeszcze do tych ważnych zagadnień.
Czy analiza matematyczna, której główny przedmiot stanowią badania tych pustych ram, jest próżną tylko grą umysłu? Nie może ona dać fizykowi niczego prócz wygodnego sposobu wysłowienia się; czyż nie jest to usługa dość przeciętna, bez której możnaby się w gruncie rzeczy obejść? Czy nie należy się nawet obawiać, że sztuczny ten język będzie jakby zasłoną rozpostartą między rzeczywistością a okiem fizyka? Bynajmniej, bez tego języka większość głębokich analogij rzeczy pozostałaby dla nas na zawsze obcą i nie poznalibyśmy nigdy owej wewnętrznej harmonii świata, która, jak zobaczymy, stanowi jedynie prawdziwą rzeczywistość przedmiotową.
Najlepszym wyrazem tej harmonii jest Prawo; Prawo jest jedną z najnowszych zdobyczy umysłu ludzkiego; istnieją jeszcze ludy, które żyją w cudzie ustawicznym i które się temu nie dziwią. My natomiast powinnibyśmy się zdumiewać prawidłowością natury. Ludzie żądają od swoich bogów, aby dowiedli istnienia swego cudami; lecz dziwem wiecznem jest to, że cudy nie zdarzają się bezustannie. I dlatego to właśnie świat jest boski, gdyż dlatego to jest harmonijny. Gdyby rządził nim kaprys, cóż dowiodłoby nam, że nie rządzi nim przypadek?
Zdobycie to prawa zawdzięczamy Astronomii, i to właśnie stanowi wielkość tej nauki, bardziej jeszcze niż wielkość materyalna rozpatrywanych przez nią przedmiotów.
Zupełnie więc naturalną było rzeczą, że Mechanika Niebieska stała się pierwszym wzorem Fizyki Matematycznej; odtąd jednak nauka ta rozwinęła się, rozwija się jeszcze i to nawet szybko. Obecnie też należy już zmienić w kilku punktach obraz, który naszkicowałem w r. 1900 i od którego zapożyczyłem dwa rozdziały Nauki i Hypotezy. W odczycie wygłoszonym na Wystawie w Saint-Louis w r. 1904 usiłowałem zmierzyć przebytą drogę; jaki mianowicie był wynik tego badania, zobaczy czytelnik w dalszym ciągu.
Postępy nauki zdawały się zagrażać najlepiej utrwalonym zasadom, tym nawet, które uważano jako podstawowe. Nie jest jednak niczem dowiedzione, że nie uda się ich ocalić; jeżeli zaś to uda się tylko niedoskonale, będą one nadal trwały, acz przekształcając się jednocześnie. Pochodu nauki nie należy porównywać z przebudowaniem miasta, gdzie bezlitośnie burzy się przestarzałe gmachy, aby zrobić miejsce nowym budynkom, lecz raczej z ciągłym rozwojem typów zoologicznych, które przeistaczają się bezustannie, tak iż nie poznaje ich wreszcie oko laika, w których jednak oko wyćwiczone odnajduje zawsze ślady pracy stuleci przeszłych. Nie należy więc sądzić, że teorye, które wyszły z mody, były jałowe i próżne.
Gdybyśmy się na tem zatrzymali, znaleźlibyśmy na tych kartach pewne racye do umocnienia naszego zaufania do wartości nauki, lecz znacznie więcej jeszcze powodów do nieufności; pozostałoby nam wrażenie zwątpienia; obecnie więc należy sprawę doprowadzić do porządku.
Niektórzy przesadzili rolę konwencyi w nauce, posuwając się aż do orzeczenia, że prawo, że sam nawet fakt naukowy stwarza uczony. Jest to zbyt daleko posunięty nominalizm. Nie, prawa naukowe nie są utworami sztucznemi; nie mamy żadnego powodu uważać je za przypadkowe, aczkolwiek nie moglibyśmy dowieść, że niemi nie są.
Czy harmonia, o której inteligencya ludzka sądzi, że ją w przyrodzie odkrywa, istnieje poza tą inteligencyą? Nie, bez wątpienia, rzeczywistość zupełnie niezależna od umysłu, który ją pojmuje, który ją widzi lub czuje, jest niemożliwa. Świat aż tak zewnętrzny, gdyby nawet istniał, byłby dla nas raz na zawsze niedostępny. Lecz to, co nazywamy rzeczywistością przedmiotową, jest — w ostatecznej analizie — to, co jest wspólne wielu istotom myślącym i co mogłoby być wspólne wszystkim; tą, jak zobaczymy, częścią wspólną nie może być nic innego jak owa harmonia wyrażona w postaci praw matematycznych.
Ta więc harmonia jest jedyną rzeczywistością przedmiotową, jedyną prawdą, której moglibyśmy dopiąć; a jeżeli dodam jeszcze, że powszechna harmonia świata jest źródłem wszelkiego piękna, zrozumiemy, jaką wartość przypisywać należy stopniowemu i mozolnemu postępowi, dzięki któremu powoli poznajemy ją coraz lepiej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Henri Poincaré i tłumacza: Ludwik Silberstein.