Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom VI-ty/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom VI-ty
Część trzecia
Rozdział XVI
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Mimo, że willa, która stała się teatrem tego przerażającego dramatu, była zupełnie odosobnioną, rewolwerowe jednak wystrzały dosłyszanemi zostały przez sąsiednich mieszkańców, z których kilku wyszło na zewnątrz, nasłuchując, co się dzieje.
Ostatni strzał, wycelowani ręką Will Scotta, rozjaśnił czarne obłoki.
Zaciekawieni mieszkańcy zbliżyli się, tworząc jedną grupę, nad brzeg Marny, ponieważ wystrzały od tej strony dochodziły.
Spostrzeżono światło w oknach parterowych domku pod Wierzbami, a zobaczywszy furtkę w sztachetach otwartą, weszli razem do ogrodu, wykroczywszy przez uchylono drzwi w głąb domu.
Okrzyk zgrozy i przerażenia wybiegł z piersi obecnych na widok, jaki się ich oczom przedstawił.
Trzy ciała leżały na podłodze, brocząc w kałużach krwi.
Byłże czas jeszcze do niesienia pomocy tym nieszczęśliwym?
Pośpieszono ku nim, badając.
Niestety, wszyscy troje nie żyli.
Należało powiadomić o tym wypadku conajrychlej komisarza policyi i żandarmeryę, co też bezzwłocznie uczyniono.
W godzinę później komisarz wraz z brygadyerem żandarmów i dwoma ludźmi przybył do Domku pod Wierzbami dla spisania protokułu.
Nazajutrz prokurator rzeczypospolitej, powiadomiony w nocy o wypadku, udał się na miejsce zbrodni wraz z naczelnikiem policyi, sędzią śledczym i kilkoma agentami.
W ciągu godziny otrzymano pożądane rezultaty.
Różne papiery, odnalezione tak przy trupach, jak i w wiejskim domku, pozwoliły stwierdzić urzędnikom, że Paweł Béraud zamieszkiwał w Saint-Maur z Wiktoryną, swoją, kochanką, a żoną Eugeniusza Loiseau, który w obronie własnego honoru zabił oboje występnych.
Nie było nic łatwiejszego, jak stwierdzić szczegóły tego ponurego dramatu; sprawiedliwość, uznawszy się zupełnie zadowoloną, spisała akta zejścia zmarłych, nakazawszy ich pogrzebanie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Interesa Jerzego de Nervey były na ukończeniu, potrzebował on jednak pozostać o dwa dni dłużej w Paryżu dla uregulowania kapitałów, zlikwidowanej sukcesyi i zapłacenia długów.
Reszta pozostałości nie okazała się zbyt wielką.
Pałac przy ulicy Miromesnil miał obciążoną hypoteke, inne kapitały pani de Nervey poumieszczała nieszczęśliwie.
Pozostało Jerzemu jedynie wszystkie» dwieście tysięcy franków. Z dochodów od tej względnie dla niego małej sumy nie zdołałby w Paryżu istnieć, ani wyżyć, on, który w ciągu lat kilku przepuścił przeszło milion. Postanowił więc prowadzić wesołą egzystencyę na obczyźnie, w miejscach, gdzie istnieją domy gry, licząc na szczęśliwcy hazard fortuny, obok czego postanowił również nietylko porzucić Melanię Gauthier, lecz tak się ukryć, by go odnaleźć nie zdołała.
Wobec podobnych zamiarów, łatwo pojmiemy, iż coraz rzadziej widywał się ze swą kochanką, tłumacząc się przed nią brakiem czasu z powodu sukcesyjnych interesów.
Melania zasypywała go listami, w każdym żądając pieniędzy, ponieważ Fryderyk Bertin był chłonącą ich żarłocznie przepaścią.
Ów nędznik potrzebował błękitnych banknotów i świecących sztuk złota, aby zaszczycać swoją obecnością tawerny i pozamiejskie baliki, gdzie roje pochlebców, nisko mu się kłaniając, tajemnie go okradały.
Zwolna wprowadził do tych społecznych szumowin Melanię, wykoleiwszy ją tym sposobem zupełnie.
Pieniędzy im jednak brakowało, trzeba było zerwać z owem kosztownem życiem rozpustnem, gdzie orgie przy winie szampańskiem, następowały po orgiach w Boule-Noire, Elisées-Montmartre i innych tym podobnych brudnych zakładach, nawiedzanych przez kobiety najniższego rzędu i mężczyzn, kandydatów do Noumei.
Na nieszczęście, pieniądz u dwojga tych godnych siebie istot coraz rzadszym się stawał a w miarę wypróżniania pugilaresu Melanii, Fryderyk coraz brutalniejsze stawiał żądania, zobelżając najbardziej gminnemi słowy Nerveya za jego ciągnącą się do nieskończoności likwidacye, która pozostawiała bez grosza jego wraz z kochanką.
Zgnębiona tem wszystkiem Melania, postanowiła pojechać osobiście na ulicę Miromesnil, gdy Jerzy u niej nie ukazywał się wcale.
Straszny ją tam oczekiwał zawód.
Wszystkie okna zamknięte, zapuszczone były storami, na poruszenie dzwonkiem nikt nie odpowiedział.
Pałac zdawał się być opróżnionym.
Melania udała się do sąsiednich sklepów o powiadomienie. Oznajmiono jej tam, że pałac został sprzedanym przez jednego z wierzycieli, że nie należał on już do wicehrabiego de Nervey, który od kilku dni wyjechał z bagażami w podróż nieznaną.
— Okradł mnie! — zawołała z wściekłością; — jestem okradzioną!... Ha! drogo on mi to zapłaci!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po owym strasznym dramacie w Domku pod Wierzbami Will Scott chodził codziennie do Morgi, a niekiedy i dwa razy w jednym dniu.
Chciał wiedzieć, czy ciało Joanny Desourdy zostało tu przyniesionem po odnalezieniu go w Marnie. Gdyby je tutaj złożono, wystawionoby dla rozpoznania tożsamości, a następnie przystąpionoby do spisania aktu zejścia.
Trzeciego dnia otrzymał rezultat pożądany.
Na stopniach żałobnych spostrzegł trupa zmarłej. Znając ją dobrze, był pewnym, iż się nie myli; owóż wyszedłszy z morgi, wsiadł do powozu, zawierającego jego przebrania, rozkazując się zawieźć do Saint-Ouen przy szczelnie zapuszczonych storach.
Gdy powóz zatrzymał się przy Willi Gałganiarzów, wysiadł zeń już nie Will Scott, lecz ojciec Cordier, ów filantrop z ulicy de Geindre, w łatanem ubraniu i poszedł w stronę baraku, w którym zamieszkiwał Piotr Béraud.
Stary gałganiarz siedział przededrzwiami na słońcu, na w pół pijany, ponieważ teraz pił od nocy do rana. Ogarniał go kompletny zamęt umysłu, dzięki otwartemu kredytowi w Willi Gałganiarzów przez właścicielkę karczmy.
Pośpiewując zcicha, poruszał głową z prawej strony na lewą, przymykając oczy nakształt wypoczywającego kota.
Irlandczyk uderzył go po ramieniu.
Béraud podniósł głowę i oczy otworzył.
— A! to ty, ojcze Cordier... — wyjąknął, podając rękę przybyłemu. — Czy znów przychodzisz powiadomić mnie o jakiej katastrofie? Zbyt często, do kroć piorunów, zdarzają się te wypadki w naszej rodzinie! Możnaby sądzić, iż szatan zajmuje się specyalnie wszystkiem, co dotyczy familii Béraud. Po wdowie Ferron wdowa Perrot; po tych dwóch starych kobietach Loiseau, Wiktoryna i ów łotr, Paweł Béraud, który był przyczyną całego nieszczęścia. Gorzej niż w melodramacie Ambigu. Cóż mówisz na to wszystko, ojcze Cordier?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.