Przejdź do zawartości

Wacek i jego pies/Rozdział trzydziesty pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział trzydziesty pierwszy
SPOTKANIE Z PUSTELNIKIEM LEŚNYM


Gajowy otrzymał od leśniczego rozkaz, czym prędzej zakończyć wyrąb lasu dla Niemców. Musiał więc wykonywać tę pracę również w nocy przy ogniskach. Pan Piotr przez pięć dni nie powracał do domu i Wacek nosił mu śniadania i obiady do puszczy.
Gajowy uskarżał się przed chłopakiem, że palenie ognisk w nocy wystraszy zwierzynę i wypłoszy ją z jego rewiru.
— Na nic się nie zdadzą moje trudy! — mówił smutnym głosem. Przez tyle lat strzegłem te zwierzęta i ptaki, a teraz rozbiegną się i rozlecą po puszczy. Nikt już nie pozbiera ich nigdy... Prze — padną!...
Smutek i niepokój udzielił się Wackowi. Przecież i on też umiłował już swoją puszczę ze wszystkimi zwierzętami, ptakami i dziwami, które wykrywał codziennie.
Puszcza wydajała mu się olbrzymią, otwartą księgą, a każda jej strona porywała go, przejmowała ciekawością i uczyła.
Uspokajał jednak jak mógł stroskanego pana Piotra, mówiąc:
Wojna się skończy prędko i wszystko będzie dobrze, po dawnemu!
Gajowy jednak trząsł głową przecząco i mruczał:
— A ja ci, mały, powiadam, że wojna dla nas, ludzi leśnych, jeszcze się nie zaczęła... Gdy zaś dotoczy się do puszczy — poniszczy tu wszystko! Żadna burza, żaden pożar tyle szkód nie zdołałby wyrządzić... Pamiętam ja, co tamtej wojny działo się w puszczach Białowieskiej, Augustowskiej i Świsłockiej! Strach pomyśleć!
Westchnął ciężko i zapalił fajeczkę.
W borze paliło się kilka ognisk. Drwale piłowali i rąbali sosny. Chłopaki chodzili dookoła ognisk i kijami o szerokich końcach gasiły ogień. Czerwone jego wężyki chyżo biegły niepostrzeżone w trawie sunąc po smolnym igliwiu. Należało pilnie uważać, by nie zapaliły się kupy złożonego suchodrzewia i zrąbanych gałęzi sosen. Wybuchnąłby wonczas pożar leśny. Trudne bywa zwykle jego gaszenie, czasem nawet niemożliwe, a wtedy płomienie szerzą klęskę w puszczy aż zniszczą ją doszczętnie.
Wacek musiał już wracać do domu, niosąc naczynie od kolacji! gajowego i pustą torbę od chleba. Mikuś biegł przed nim oglądając się co chwila. Nagle zaskowytał cicho i skamieniał. Wacek wiedział, że w ten sposób pies zwracał na coś jego uwagę. Jął się więc rozglądać uważnie.
Przez listowie przedzierały się białe promienie księżyca w pełni i oświetlały niedużą polanę. Coś się poruszyło nagle koło kępy krzaków.
Wacek wytężył wzrok i zobaczył zwierzę, nie spotykane w czasie jego wędrówek po puszczy. Na razie wydało mu się, że była to Świnia. Nawet pochrząkiwało tak jak prosię. Przyjrzawszy się jednak dobrze, Wacek poznał borsuka. Niedawno oglądał go na obrazku, a gajowy pokazał mu starą torbę ze skóry tego zwierzęcia.
Miał na sobie szaro-białe futerko; czarna sierść okrywała brzuch i łapy o długich, czarnych pazurach. Przez białą głowę, od nosa do białych uszu biegły dwa czarne pasemka. Ciało miał opasłe, niezgrabne, długi, do ryja podobny nos i krótki, włochaty ogon.
Pochrząkując cicho, wygrzebywał coś z ziemi i zjadał, głośno cmokając i sapiąc.
Posuwał się powolnie, przewalając się z boku na bok na krótkich łapach i nieufnie rozglądał się na wszystkie strony. Po chwili zwęszył człowieka czy psa, bo w okamgnieniu zniknął.
Wackowi się zdawało, że wsiąkł w ciemność.
Widocznie zdziwiło to i Mikusia, bo wydał lekki pisk i skoczył naprzód. Za nim pobiegł też i chłopak. Stanęli przed ciemnym otworem.
Tu zaczynała się nora borsuka.
Wacek przypomniał sobie opowiadanie pana Piotra o tych dość rzadkich zwierzętach. Są one niezwykle ostrożne, nieufne i żyją w bardzo głębokich norach zupełnie samotnie w miejscach odludnych i zacisznych, gdyż nie znoszą sąsiadów, choćby był to taki sam borsuk. Na łowy wychodzą jedynie w nocy, by najeść się korzeni, jagód, czasem marchwi lub buraków, ale szczególnie lubią dżdżownice, liszki, poczwarki chrabąszczy, nie gardząc też myszami, kretami, jajkami ptasimi, a nawet pisklętami i młodymi zajączkami.
Borsuk jest drapieżnikiem, chociaż szkód czyni mniej niż przynosi pożytku, tępiąc owady niszczące las.
Dziwił się Wacek, że gajowy nigdy nie wspomniał mu o mieszkającym w jego rewirze borsuku. W końcu pomyślał, że ten pustelnik leśny zapewne zabrnął do jego puszczy niedawno. Musiało go coś wypłoszyć z legowiska w innym rewirze.
Na Wacka czekała w domu radosna niespodzianka. Pani Wanda pokazała mu dużą paczkę, przysłaną dla niego z Rogaczewa od Zosi.
Chłopak otworzył zawiniątko i zobaczywszy, co w sobie zawiera, krzyknął na głos, i w zachwycie obie ręce złożył jak do modlitwy.
Była tam spora torebka z cukrem i inna — z ryżem — dla chorej pani Wandy, dwie tabliczki czekolady i — duża, gruba książka „Życie zwierząt“.
Przyciskając książkę do piersi, Wacek począł skakać po pokoju jak szalony, wołając radośnie:
— Widziałem taką książkę u nauczyciela w naszej wsi, a potem — w księgarni w Poznaniu!
Usiadł przy stole i zapomniawszy nawet o czekoladzie, zaczął przeglądać piękne, barwne obrazki. Wreszcie znalazł opis i rysunek borsuka.
Pokazał go pani Wandzie i opowiedział, że idąc z puszczy, spotkał to zwierzę i wziął go za świnię.
— Mój Piotr rad mu będzie! — ucieszyła się pani Wanda. Gajowi lubią borsuki, bo to najczystsze i najciekawsze zwierzę na świecie.
Po chwili namysłu dodała:
— Oby się tylko zatrzymał w rewirze.
— Dlaczego nie miałby tu pozostać? — spytał Wacek.
— Borsuki nie lubią hałasów, ruchu w pobliżu, a tu teraz w tym wyrębie w dzień i w nocy — nie będzie spokoju.
Westchnęła ciężko.
— Wojna i ku nam się zbliża! — szepnęła, przymykając oczy.
Wacek przypomniał sobie, że gajowy mówił to samo.
Do radosnego jego nastroju sączyć się poczęły obawa i złe przeczucia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.