W ludzkiej i leśnej kniei/Część czwarta/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł W ludzkiej i leśnej kniei
Podtytuł Część czwarta
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Drukarskie F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I.
NIEDOSTĘPNY BRZEG.

Na oceanie Spokojnym leży duża wyspa, Sachalin, oddzielona od kontynentu Azji i od posiadłości rosyjskich cieśniną Tatarską, szerokości 80–100 kilometrów.
Dwa lub trzy razy do roku płynęły do zachodnich brzegów Sachalinu okręty rosyjskie z Odesy. A dziwny bardzo wygląd miały te parowce. Na pokładzie nie można było ujrzeć podróżnych, gdzie niegdzie tylko tkwił żołnierz z bagnetem, a na maszcie powiewała ciemna chorągiew z jakiemiś literami. Jeżeliby przy spotkaniu takiego statku gdzieś około Kolombo czy Szanchaju widz mógł przedostać się na jego pokład, byłby niezawodnie uderzony ponurym brzękiem łańcuchów i niemilknącym ani w dzień, ani w nocy huczeniem w środku okrętu, który przypominał ul pszczelny.
Tylko owe „pszczoły“ nie były wolnemi owadami, które mogą swobodnie przecinać powietrze w dowolnym kierunku, lecz byli to ludzie ze skutemi rękami i nogami, często po pięciu przykuci do jednego łańcucha, mieszkali zaś w klatkach żelaznych i byli strzeżeni przez ordynarnych, rozbestwionych żołnierzy z karabinami w ręku.
Statki przewoziły z Odesy na Sachalin najcięższych przestępców kryminalnych: zabójców, bandytów podpalaczy i recydywistów. W Odesie, południowym porcie Rosji, zbierano wszystkich osądzonych na wygnanie zbrodniarzy i wyprawiano na Sachalin, miejsce dozgonnego wygnania i „katorgi“, czyli przymusowych robót ciężkich. Przejazd statkiem tych ludzi, skutych w kajdany, zamkniętych w żelaznych klatkach mężczyzn i kobiet, był czemś, co przypominało najstraszniejsze sceny z piekła Dantejskiego. Burze na oceanach, skwar pod zwrotnikiem, zimno w północnej części Oceanu Spokojnego, przechodzące najbujniejszą wyobraźnię, brudy, znęcanie się nad tymi bezbronnymi, obezwładnionymi ludźmi — wszystko to wytrącało z ich szeregów dziesiątki, a czasem setki ofiar. Dla rządu było to nawet okolicznością pożądaną, gdyż zmniejszało jego wydatki i pozbawiało kłopotu.
Wreszcie statek wpływał w cieśninę Tatarską i zatrzymywał się niedaleko od brzegu, około jednego z dwóch punktów administracyjnych; Due lub Aleksandrówka. Spuszczano łodzie i wyładowywano podróżnych, wymęczonych i chorych, oraz ich skromny dobytek.
Morze w cieśninie jest zawsze burzliwe, a fale rzucają czółnami; nieraz dwóch skutych razem aresztantów wpadało do wody, a niebardzo się zwykle śpieszono z ich ratunkiem; węzełki i skrzynki z różnemi łachmanami, parą zapasowych butów, z tytoniem i zapałkami były zawsze zmoczone, a czasem nawet porwane przez szalejące bałwany. Łodzie z trudnością dobijały do brzegu, przy którym szczególnie wściekały się fale, bijące w wysokie i strome skały.
Żadnego portu lub chociażby przystani dla statków i łodzi rząd rosyjski podczas władania Sachalinem wybudować nie potrafił.
Pasażerów wypychano kolbami na brzeg i otaczano zewsząd najeżonemi bagnetami. Na komendę ci ludzie, grzesznicy, lecz i męczennicy zarazem wyruszali do głównego zarządu więziennego, jednej z dwóch osad rządowych, gdzie ich spisywano i wyznaczano do określonych więzieni i na pewne roboty przymusowe, często przykuwając ich łańcuchem do taczki lub wozu.
Od tej chwili osadzie przybywał nowy mieszkaniec. Osady te były wszystkie jednego typu, gdyż składały się z zarządu karnego, cerkwi, koszar żołnierskich, z paru sklepików i kilku dużych więziennych budynków, ponurych i strasznych, gdyż pełnych troski, tęsknoty i męki tysięcy ludzi, wykreślonych ze społeczeństwa, faktycznie pozbawionych wszelkich praw człowieka i obywatela.
Poza tem cała wyspa była prawie niezaludniona. Mówię prawie, — gdyż istniały tam jeszcze kopalnie doskonałego węgla metalurgicznego, dla którego zwiedziłem tę przeklętą wyspę, przy kopalniach zaś, gdzie pracowali wyłącznie zesłańcy, wzniesiono czasowe więzienia dla przymusowych robotników. Byli jeszcze nieliczni osadnicy, rozrzuceni po całej wyspie, ale o nich będę mówił osobno. Kopalnie węgla, kierowane przez zarząd więzienny bardzo nieoględnie i pod względem technicznym wadliwie, znajdowały się około Due, Onoru, Aleksandrowska, na rzekach Mgacz i Najasi. Teraz część tych wspaniałych pokładów węgla, na mocy traktatu, zawartego w Portsmouth, przeszła na własność Japonji, która bardzo wiele sobie rokowała z bogactw Sachalinu, czyli po japońsku Karafuto, gdzie nawet zbudowała fort i kolej.
Od dawnych przymusowych mieszkańców Sachalinu słyszałem wiele opowiadań o strasznych wypadkach w szybach węglowych, gdzie od wybuchów, pożarów lub zawalenia się podziemnych galeryj ginęły setki robotników w kajdanach, ludzi przykutych do taczek, wagoników i pomp. Całe tomy mrocznych, grozą przejmujących powieści można byłoby napisać o karygodnych przykładach nieoględności administracyjnej i nieznajomości techniki górniczej, za którą życiem przypłaciły setki pozbawionych praw pracowników.
Okropne traktowanie i warunki pracy więźniów, niewymownie ciężki wpływ surowego klimatu, szał tęsknoty i brak nadziei nieraz zmuszały wygnańców do wybuchów protestu lub do ucieczki.
W obydwu tych wypadkach administracja posługiwała się żołnierzami specjalnego bataljonu, do którego zsyłano najgorszych i najoporniejszych żołnierzy z całej Syberji, a nawet z Rosji europejskiej. Ten bataljon karny był swego rodzaju katorgą wojskową, gdyż istniejące w nim dyscyplina i nastrój były tak niewymownie ciężkie, że żołnierze odbierali sobie życie. Większość ich jednak usiłowała jak najprędzej wydostać się z przeklętej wyspy, czyniła przeto wszystko, aby sobie zaskarbić łaski oficerów i administracji więziennej. Najkrótszą drogą, prowadzącą do tego celu, była bezwzględna surowość i okrucieństwo, stosowane do więźniów. To okrucieństwo przekraczało granice pojęcia ludzkiego wtedy, gdy chodziło o ukaranie przyłapanych zbiegów lub o zduszenie buntu w więzieniach lub w szybach węglowych.
Wtedy krew się lała potokiem, a życia ludzkiego wcale nie ceniono, gdyż buntownicy byli poza prawem, żołnierze zaś administracji więziennej, jako skazani do bataljonu karnego, niewiele więcej byli cenieni przez urzędników.
Winnych strajku lub buntu, a także uciekinierów karano zwiększeniem ilości pracy, cięższemi warunkami życia więziennego, ale przedtem zawsze musieli oni przejść przez chłostę. Często ta kara była już ostatnia w życiu wygnańca, i po jej wykonaniu wyrastał nowy kopiec na cmentarzu więziennym.
Skazanego oddawano w ręce kata.
Kaci sachalińscy stanowili odrębną kastę, nienawidzoną przez wszystkich. Byli to obrani przez administrację aresztanci, moralnie najbardziej upadli, których osadzano w specjalnych celach więziennych, gdyż w ogólnych groziła im natychmiastowa śmierć z rąk nienawidzącej ich ludności katorgi.
Kaci wykonywali wyroki nad wszystkimi skazańcami, czy byli to aresztanci, czy też żołnierze z bataljonu, czy nawet jakiś urzędnik, który okradł kasę rządową. Wypełniali swoje obowiązki z wielką starannością, gdyż otrzymywali zato nagrodę pieniężną i skrócenie terminu pobytu w więzieniu, po którym odzyskiwali względną wolność, a mianowicie prawo założenia własnej zagrody na wyspie i przejścia do stanu kolonisty-osadnika.
Coprawda, przez ostatnie 25 lat jeden tylko z katów skorzystał z tego prawa. Inni zaś pozostali w więzieniach, słusznie obawiając się zemsty aresztantów, którzy, chociażby sami nie byli w rękach kata, jednak musieli wykonać wyrok ogólnego tajnego sądu aresztanckiego.
Skazany aresztant sachaliński dostawał rozmaitą ilość razów, od 15 do 300. Bito prętami wiklinowemi, wygotowanemi przed egzekucją w wodzie morskiej; 15-te uderzenie zawsze przecinało skórę i z rany tryskała krew.
Jeżeli krwi nie było, urzędnik, śledzący za kaźnią, oskarżał kata o pobłażliwość i jego samego skazywał na chłostę. Z grzbietu i z nóg skazanego, wyciągniętego na ławce, pręty szmatami zrywały skórę i mięso. Zemdlonego odnoszono do szpitala, trochę podleczano rany, a później, jeżeli nie dostał był jeszcze wyznaczonej porcji razów, doprowadzano egzekucję do końca. Nieraz na zakrwawionej ławce pozostawał już sztywny trup.
Na Sachalinie żyli niedawno jeszcze legendarni kaci, którzy mogli za siódmem uderzeniem zabić swą ofiarę, przetrącając jej kręgosłup.
Okrucieństwo i znęcanie się nad więźniami przechodziły najbujniejszą i najbardziej chorobliwą wyobraźnię. Wszystko to odbywało się zdala od centralnych organów rządowych, do których dochodziły tylko głuche pogłoski, na nie jednak wcale uwagi nie zwracano.
Dopiero wtedy, gdy znany filantrop rosyjski, niemiec dr. Haaze, zwiedził katorgę sachalińską w Onore, następnie zaś wygłosił o niej szereg odczytów publicznych i napisał artykuły w prasie codziennej i w miesięcznikach, poczyniono pewne zmiany, a mianowicie zastąpiono ciężkie, ważące powyżej 30 funtów kajdany „akatujskie“ lekkiemi, które nosiły nazwę „Haazowskich“.
Pręty zaś wiklinowe świstały nadal w powietrzu i rwały na strzępy żywe ciało wyzutych z praw ludzkich mieszkańców przeklętej wyspy. Dopiero, gdy znany literat rosyjski W. M. Doroszewicz zwiedził katorgę na wyspie wygnania i wydał swą książkę pod tytułem „Sachalin“, wtedy zwrócono uwagę na życie i los smutnych mieszkańców wyspy i poczyniono nieznaczne zmiany w kierunku ograniczenia ilości razów, oraz pewnej gradacji karnej względem więźniów. Taki system trwał do 1905 r., do czasów wojny rosyjsko-japońskiej. Rząd rosyjski, słusznie obawiając się, że Japończycy, zająwszy wyspę, potrafią zmobilizować katorżników i stworzyć z nich bardzo groźne oddziały mścicieli, rzuciwszy ich na wybrzeża rosyjskiego Pacyfiku, wywiózł wszystkich więźniów i osadził ich w więzieniach w Nikołajewsku na Amurze, w Chabarowsku, Błagowieszczeńsku i Władywostoku.
Mury i płoty tych „worków kamiennych“ nie zdołały jednak utrzymać już w ciągu pierwszych miesięcy tych, którzy przeszli piekło Sachalinu. Wszyscy prawie zbiegli i, zorganizowawszy luźne bandy, zaczęli grasować w kopalniach złota na Lenie, Bodajbo, Zei, Kerbi i w całym kraju Amurskim, pełnym puszcz dziewiczych, nieznanych wąwozów górskich i zdradliwych trzęsawisk.
Wielu z tych bandytów zginęło od kul ścigających ich kozaków lub na szubienicy, lecz sporo pozostało do chwili, gdy rosyjskie rządy rewolucyjne lekkomyślnego ks. Lwowa i gadatliwego Kiereńskiego dały amnestję wszystkim osądzonym przez carat. Wtedy ci, z których więzienia carskie potrafiły zetrzeć wszelkie cechy ludzkości, zjawili się w miastach i na pewien czas się przyczaili, jak się czai dziki, łaknący krwi zwierz w oczekiwaniu prędkiej zdobyczy. Czas ten nadszedł prędko i sposobność nadarzyła się znakomita! Władzę w Rosji zagarnął bolszewizm i on to powołał tych pół-ludzi, pół-zwierzęta do wykonania swych krwawych wyroków, on to postawił ich na czele rewolucyjnych trybunałów karnych, pełnomocnych komisji polityczno-śledczych, czyli „czeka“, i to właśnie ci, którym rwano na strzępy ciało słonemi prętami, zaczęli hojnie „wytaczać krew“ z przedstawicieli carskiego rządu i społeczeństwa. Komunistyczny rząd sowiecki w Petersburgu i w Moskwie spokojnie powtórzył politykę rządu carskiego i patrzył przez palce na odbywające się okrucieństwa, tylko z tą różnicą, że krew lała się nie z paru tysięcy zbrodniarzy i niebezpiecznych społecznie degeneratów, lecz z 30 miljonów inteligentów, a między nimi: z profesorów, organizatorów, pisarzy, artystów i bohaterów dwóch minionych wojen.
Ponieważ jednak wszyscy, którzy mogli i umieli krytykować antykulturalny system bolszewicki, byli szkodliwi i niebezpieczni dla nowych „komunistycznych carów“ rosyjskich, przeto owi katorżnicy-oprawcy, dawne ofiary skrwawionych ław i prętów sachalińskich, w stokroć krwawszy sposób zastosowali do inteligencji system karny i poprawczy dobrze znanych sobie więzieni w Due, Aleksandrowsku i Onorze. Stąd wydobyły się krwawe opary i najstraszliwsze w dziejach ludzkości opowieści, które się zrodziły w mrocznych lochach sowieckich sądów i „Czeka“.
Historja się powtarza. Zbrodnia zaś zawsze sama znajdzie dla siebie sąd i kaźń.
Tak się stało i tak się dzieje w Rosji sowieckiej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.