W cieniu zapomnianej olszyny/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Kaden-Bandrowski
Tytuł W cieniu zapomnianej olszyny
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZAKOŃCZENIE



Książkę tę zaczynałem w jesieni. Bardzo piękne pogody szły po niebie. Przez otwarte okno wpadały na mój stół przeróżne prochy jesienne, drzewne, roślinne. chyba nasiona!
Rozmaite pyły brunatne, szare; jakieś życie tajemnicze, przyszłe, uskrzydlone niewinnym ciężarem i jakżeby tu powiedzieć?.. uskrzydlone ciężarem i świętą swoją bezdrożnością. Pyły, prochy, dużo słońca, listki akacyj i głosy moich dzieci.
Skończyłem zaś tę książkę w zimie, w mieście, w obliczu ściany ogromnej, zlanej deszczem. Naprzeciw, za czarną szybą na pierwszem piętrze czesze siwe włosy jakaś pani; w oknie drugiego piętra stoją trzy puste doniczki po kwiatach; na trzeciem piętrze, przy fikusie, w mętnym blasku popołudnia nawleka igłę mała dziewczynka.
Ściana wilgotna od deszczu, ludzie, których widzę za szybami, plusk wody w rynnach, wszystko to nie ma w tej chwili żadnego znaczenia. Książka jest już skończona!
Siedzę jeszcze przed otwartym zeszytem, a równocześnie jakobym wracał z dalekiej wyprawy... Myśli, które tu czekają, z powracającemi myślami nie mogą się powitać, ani połączyć, ani nawet zbliżyć.
Dzieje się tak na świecie od lat miljonów, zawsze. Inaczej zaczynamy, inaczej kończyć nam wypadnie. Tak samo jak tę książkę, życie kiedyś zakończę, wiecznym przypadkiem niewiadomej śmierci — inaczej.
Może w ogrodzie na ławce, z jesiennym prochem drzew na zgarbionych ramionach; o wschodzie, o zachodzie, w nocy, czy też o świcie; czy też może naprzeciw jakiejś kamienicy, z rzędu tysiąca innych, właśnie w chwili, gdy na drugiem piętrze przestawiać ktoś będzie puste doniczki, a na trzeciem przy fikusie mała dziewczynka nawlecze nitkę.
Tak samo Ty, mój dobry Czytelniku, tak samo ja, tak samo wszyscy ludzie wszędzie, na całym świecie.
Pocóż więc tyle trudu, serca, pracy?!
Doskonale wiem poco! By nie być tylko cieniem, by nie być czemś mniejszem, gdy można być czemś większem. By nie być tylko sobą, lecz sobą i Tobą. By żyć nie raz, by umierać nawet nietylko jako ja, lecz jako ja i Ty, i on, i tamci, i choćby wszyscy!
Gdyż, jeżeli przejąłeś się mą książką, ona właśnie, czyli prawie ja, z Tobą, z wami żyć, z wami umierać będziemy: — cały ten świat, matka moja i ojciec, Filipina, dzielna zwycięska Adela, ów nieznośny kiełbasiarz, pan Kossak Juljusz, najukochańszy Gucio, stryj Ernest, wynalazca nieprzemakalnej dachówki, wuj-doktór, który się uczył na „Kinderspilalgasse“ w Wiedniu, nasz drogi Tanczuś, i ten Ogór chytry i syn Gucia, o którym nie wolno ci nigdy zapomnieć, i Tomasz szanowny, i pan Białkowski w postaci cesarza Wilhelma Pierwszego Starego, i pan Finkiel ze spiętrzoną mydliną na palcu.
Cały ten świat! Zgódź się jednak, że w tym świecie nie zauważyłeś wcale i wcale się nie upomnisz o pewną osobę, którą Ci tu już po wszystkiem przypominam. Występowała dość często w toku tych opowiadań, a jednak wcale w Twem sercu nie żyje, ani się z niem cieszyć, ani z niem umierać nie będzie.
Wspomniałem o niej w Mieście Mojej Matki, sądziłem, że tu w drugim tomie odegra jakąś rolę, ale i tu czasu na nią zbrakło i miejsca nie stało.
Już chyba wiesz, — myślę o ciotce!
Dlaczegoż to nie widzimy jej podczas Śmierci Tanczusia, dlaczego podczas wyścigów nie chwyciła za rękę mojej matki, dlaczego Gucio, rodzony brat tej naszej ciotki nie oparł skołatanej głowy o jej ramię tam, w zimnej centrali owocowej, gdzie chciał w mur wrastać na wieki?! Dlaczego, gdy zaczęto strzelać na rynku podczas „polityki“, nie zawołała do nas: Chodźcie tu, chłopcy, ja wam opowiem coś innego!
Cóż wiesz o ciotce? Że „nie da sobie grać na nosie“, potrafi może męża „znienacka ukropem oblać”. Że samozwańczo jeździła na moim Bałwanie i, jako udawaczka wyglądała z wagonu, wybierając się w podróż poślubną, na którą Gucio kupił bukiet za drogi.
Czy dzięki temu możesz pamiętać, możesz choć trochę kochać tę osobę? Nic podobnego! Więcej Ci z pewnością załeży na biednym nauczycielu muzyki, który na weselu ciotki wypowiedział mowę:
By wśród prawdziwej muzyki życia wspominać niekiedy także i muzykę tonów”.
Miły Czytelniku! Z przykładu powyższego lepiej, niż z filozofji, którą może zawiera ta książka przenikniesz moją myśl.
Napisałem te oba tomy, aby nie być tym kimś, który biegał, ruszał się, odziewał, i był tylko sobą, tak zawsze, tak dalece sobą, a nigdy niczem więcej, że oprócz tego właśnie, niema o nim nic, nic, zupełnie nic do napisania!
Powiesz mi: Wielkie rzeczy! Po latach kilkudziesięciu zaginie w ludzkiej pamięci i moja książka, i ta ciotka obojętna, narówni z innemi, pełnemi serca postaciami!
Powiesz mi: Na to wogóle niema żadnej rady! W powodzi lat i uczynków nic dłużej zatrzymać się nie da, wszystko wreszcie na wieki musi się zakończyć, nawet Dante w białej ślicznej oprawie, choćby była z samej platyny.
Powiesz mi: Po miljonach lat cała ziemia przemieni się do niepoznaki i na miejscu, gdzie zaczynałeś tę książkę, na miejscu, gdzieś ją kończył, lodowce będą krzepły w ciszach niezgłębionego milczenia.
Odrzeknę na to: mimo wszystko, wtedy, gdym żył, walczyłem, by być sobą. Tobą, nim, jeszcze innym, każdym! Na brzegu nicości niechybnej walczyłem wszystką swą siłą o swoją wieczność nieskładną. Mówisz mi, że całe wieki lodów spłyną tu na zawsze? Odpowiadam ci słowami starego nauczyciela fortepianu: wśród prawdziwej muzyki życia wspomnij niekiedy także muzykę tonów! Oto mnie masz! Leżę u Twych stóp, jak rozłupany orzech. Widzisz, jak małem jest to ziarnko prawdy, która mną porusza. Trzeba to było jednak powiedzieć i sądzę, że niema w tem żadnego wstydu. Być prochem jesiennym, być tylko pyłem bezdrożnym, liściem akacji, głosem dziecka, nie jest zaiste rzeczą nadzwyczajną. Ale jest rzeczą wielką, gdy ten głos dziecka woła w obliczu ścian nieprzemożonej tajemnicy:
Walczymy z tobą! Walczymy!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Kaden-Bandrowski.