Władysław Herman i jego dwór/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Władysław Herman i jego dwór
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXIV.
Okiełznaj rumaka i biegnij w zawody,
I żwawo Kraigdala zapraszaj na gody.
Ballada Szkocka.

Jeszcze słońce nie wydobyło się z ciemnych chmur wschodnią część Nieba pokrywających, kiedy Ulrych wpadł do komnaty Mestwina i pana śpiącego obudził.
— Rycerzu, odstępują nieprzyjaciele, cofają się tłumnie, z murów sam widziałem jak ich orszaki do miasta wracają, zwijają namioty, zasypują rowy, rozrzucają wały.
— Natychmiast zawołaj do mnie Krystyna z Mortoga — krzyknął Mestwin i wyskoczył z łoża.
Wyszedł Ulrych, a tymczasem zarzucił suknię na siebie rycerz i lekką wdział kolczugę. Niedługo czekał na Krystyna, bo wkrótce potem ukazał się rycerz z Mortoga w zupełnej zbroi. Mestwin prosił by usiadł, i kazawszy się oddalić giermkowi, tak przemówił:
— Z woli najjaśniejszego Zbigniewa księcia i pana naszego, udasz się, rycerzu, do księcia Mieczysława i zaprosisz go z wszystkimi panami na biesiadę, którą wyprawia nasz książe dla uświęcenia pokoju.
— Pokoju, zdumiony powtórzył Krystyn — a do dyabła, to coś nowego! Co, już nie będzie wojny? o muszę się wybierać z tego zamku. Czy nie słyszałeś o jakiem oblężeniu, o jakiej kłótni w Polsce? bobym zaraz tam pospieszył.
— Teraz spiesz wykonać księcia rozkazy.
— Nigdym jeszcze z pokojem i zgodą na ustach przed wrogiem się nie stawił. Nieznane mi to rzemiosło, dla nauki każ mi dać puhar, rozumie się dobrego i starego węgrzyna.
Sam Mestwin nalał mu ogromną czarę, po jej kilkakrotnem wychyleniu wyszedł Krystyn, i przypasawszy pałasz na Prusakach zdobyty, puścił się w drogę.
Niemało się zdziwił kiedy go nikt u wejścia do obozu nie zatrzymał. Żołnierze nie spozierając nawet na niego, zwijali namioty i zbierali sprzęty. Wały rozsypane, napół zarzucone rowy i leżące wszędzie oręże i ubiory dziwny przedstawiały widok. Zdawało się jak gdyby nieprzyjaciel szybkim napadem rozbił trwożliwe orszaki, i rozrzucił zbywającą zdobycz, przeszedł więc rycerz pomiędzy zatrudnionemi tłumami, nieodpowiadającemi na jego zapytania, ile razy chciał się dowiedzieć o namiocie księcia Mieczysława.
— Co nam do tego — wrzeszczeli starzy żołnierze. — Niech cię piekło pochłonie. Długośmy się bili i niema żadnego plonu, bez żadnej korzyści odstępujemy od murów krwią naszą zbryzganych, jak tchórze musimy uciekać, kiedy możeby za kilka dni Zbigniew się poddał.
Młodzi zaś, śmiejąc się, wojennemi piosnkami Krystynowi odpowiadali.
Rycerz nie wiedząc gdzie się udaje, coraz się dalej posuwał, unikając męczącemi podskoki uderzenia walących się namiotów i wyrzucanych z nich zbroi przez krzyczących żołnierzy. Błądząc przez długi czas, doszedł nareszcie otwartego miejsca, gdzie już kilka tylko namiotów pozostawało. Siedział tam na koniu młodzieniec w bogatej zbroi i ręką wskazywał otaczającym sługom, przeznaczoną każdemu z nich pracę. Naokoło stali w ozdobnych pancerzach rycerze, z których jeden często rozmawiał z siedzącym na koniu, a drugi już starzec pochyliwszy głowę, zdawał się dumać głęboko. Zbliżył się do tego grona Krystyn z Mortoga i gniewnym głosem zawołał:
— Na wszystkich czartów służących pod znakami szatana, powiedzcie mnie, gdzie ten książe Mieczysław? Od godziny go szukam i znaleźć nie mogę.
— Czego żądasz od niego — odpowiedział młodzieniec, zwracając oczy smutkiem przyćmione na rycerza, którego twarz zarumienioną pokrywały krople sączącego się potu.
— A co tobie do tego? — odparł Krystyn — powiedz mi tylko, gdzie namiot księcia, wszystkich się pytam, a nikt mi dotąd nie odpowiedział.
— Któż cię przysyła? — zapytał powtórnie mąż siedzący na koniu.
— Już mi cierpliwości nie staje: — krzyknął Krystyn, wyrywając miecz z pochwy — mów gdzie Mieczysław, bo inaczej stawię się przed nim z twoją krwią na moim pałaszu.
— Jeśli więc tak pragniesz wiedzieć, gdzie książe Mieczysław, powiem ci, że tu jest i że ja nim jestem.
— Przepraszam, — wcale niezmieszany zawołał Krystyn — przepraszam, mości książe, alem niecierpliwy zwyczajnie. Przysyła mnie książe i pan mój Zbigniew, zowię się nawiasem Krystyn z Mortoga, i nie jednego z twoich żołnierzy zabiłem. A więc pan mój i książe zaprasza cię dzisiaj z wszystkimi panami na biesiadę. Winem rozlew krwi zakończycie, a pokojem miłą mi nadewszystko wojnę. To niegodziwem jest, to niesłychanem, tak wcześnie pokój zawierać. Na Boga, gdyby zależało odemnie, całebym życie walczył i rąbał wrogów, w nocybym nawet się potykał, w dnie powszednie bitwy zwodziłbym, w święta po Mszy już mały pojedynekby mnie zaspokoił.
Zaprosiny Zbigniewa niezmiernie zadziwiły Mieczysława, ale pomyślał, że żona wszystko mu powiedzieć musiała. Z początku chciał je odrzucić, ale kiedy wystawił sobie, że jeszcze raz ujrzy Hannę z Ciechanowa, że jeszcze nadarza się sposobność pożegnania się z kochanką, i oglądania Boskich jej wdzięków, nim znikną dla niego na zawsze, odpowiedział Krystynowi, że nie omieszka za kilka godzin przybyć do zamku z swoimi panami.
Nierad temu Sieciech, brwi zmarszczył, ale mieniąc, że wstydem by się okrył, opuszczając księcia idącego do wroga, który czarną może knuł zdradę, przystał na ten układ. Wszebor, który zupełnie prawie przytomność umysłu stracił od chwili, w której się dowiedział o zamęściu córki, pomieszanem tylko na księcia i posłańca poglądał okiem.
Krystyn dodawszy słów kilka o sztuce robienia mieczem, odszedł sążnistym krokiem i wkrótce potem zdał sprawę Mestwinowi z odbytej wyprawy, przeklinając zarazem cały obóz i mówiąc, że żołnierze Mieczysława, nie znają grzeczności winnej znakomitym rycerzom.
Potarł sobie ręce Mestwin z wyrazem zadowolenia, i odwróciwszy się rzekł pocichu:
— Nie sądziłem jednak, żeby taki z niego był szaleniec. Myślałem, że długo przynajmniej trzeba go będzie namawiać, ale jak najlepiej się stało, sama zwierzyna leci na oślep w zastawione sidła. Żegnam cię, rycerzu, pójdź do mnie i pokrzep się węgrzynem, ja muszę gdzieindziej się udać.
Posłuszny radzie, pospieszył Krystyn z Mortoga do komnaty niemieckiego rycerza, gdzie zastawszy Ulrycha, zaczął z nim długą rozmowę o sztuce wojennej, odwilżając usta wybornem winem.
W północnej wieży, na wysokiem piętrze był niewielki pokój, w którym siedział teraz starzec otoczony mnóstwem ksiąg i narzędzi. Często kiedy wszystkie światła w zamku pogasły, migał się tam jeszcze przez żelazne kraty kaganiec, oświecający mozolne mędrca prace. Schylony nad trudnem do wyczytania pismem, lub z piórem w ręku, dochodził on przyczyn poruszających ludzkie ciało i skutków nań od innych przedmiotów wywieranych; właśnie teraz w naukach starał się odkryć nową dla cierpiących ulgę, i co chwila ciężkie książki dźwigał z ziemi i przewracał ich pergaminowe kartki. Przed nim na stole, leżały ciężkie kości i trupia głowa. Dalej świeciły przy promieniach słońca przez okno się przedzierających, noże i kleszcze rozmaitej wielkości, ogromna szkatuła napół roztwarta rozliczne ukazywała narzędzia, a u stóp Abrahama z Hamburga rozciągniony był na podłodze trup zabitego w oblężeniu żołnierza, obłożony woniami i korzeńmi. Przy ścianach stały rzędem oparte ciała poległych wojowników, obwinięte w zasłony napojone ostrymi płynami, oddalającymi od nich zepsucie śmierci i skutki czasu. Dwie szafy strzegły drzwi napół roztwartych, któremi właśnie teraz wychodził młody sługa i zarazem uczeń Abrahama, chcący po długich pracach na wolnem odetchnąć powietrzu; pomimo rozkazu nauczyciela, zostawił flaszki rozłożone po wszystkich kątach i szybkim krokiem się oddalił.
Wkrótce potem ciężkie stąpania słyszeć się dały po schodach wiodących do mieszkania lekarza, a on jednak nie odwrócił głowy i oczu nawet nie podniósł. Po kilku chwilach wszedł Mestwin z uśmiechem posępnym na ustach, ale obrócony tyłem mędrzec nie zważał na jego przybycie.
— Witam cię — rzekł rycerz.
Te słowa nie otrzymały żadnej odpowiedzi.
— Przybywam z prośbą do ciebie.
Zamyślony starzec sądził, że uczeń zapalony miłością nauk wrócił do niego.
— Zapewne chcesz — odpowiedział więc — zrozumieć jak krew rozlewa się po żyłach i po sercu, ale teraz nie mam czasu.
— Wcale tego nie żądam od ciebie, choć pod innym względem potrzebuję twojej pomocy.
— Dozwól mi kilka chwil wolnych, a tymczasem wylej na tego trupa płyn zawarty w czarnej flaszce. Jest to lekarstwo ze wszystkich najmocniejsze, mogłoby nawet martwe ciało ożywić, ale od czasu Eliasza, Bóg dwunastu pokoleń nie dozwolił tak twórczej siły słabemu człowiekowi; przepowiadam ci jednak, że przyjdzie czas, w którym nowe płyny odkryją w przyrodzeniu, nie wiem jakiego one będą gatunku, może śmiertelni potrafią wykraść Niebu cząstkę piorunów, a wtenczas umarli wstaną z grobów i śmierć zaginie.
— Do szatana starcze, powiedz mi jaka trucizna najmocniejsza.
— Poradź się, mój uczniu, dzieł Al Darema tu leżących, lub raczej Jana z Alkontares, oto je masz — i wtenczas odwrócił się starzec podając księgę, ale poznawszy Mestwina, powstał i nizko się pokłonił.
— Trucizny mi daj, trucizny, Abrahamie.
— Jakiej? czy wolisz płyn ten jasny? on zabija natychmiast.
— To mi się na nic nie przyda.
— Może ten czarny przypadnie ci do smaku: zwierzę, które go wypije, dwa lata pędzi życie wśród boleści...
— I takiego nie potrzebuję, — przerwał rycerz — daj mi trucizny niechybne sprawującej skutki w pół godziny, ale niech zarazem głos zupełnie w piersiach przytłoczy.
Rozjaśniło się czoło starca, radość zabłysła w oku.
— Właśniem taką wczoraj odkrył — krzyknął z uniesieniem — jest to najpiękniejszy wynalazek, nikomu dotąd nieznany. Zapewnie ci już mój uczeń o nim mówił, on wszystko rozgaduje. Chcesz bezwątpienia dziwnych jej skutków na zwierzęciu jakiem spróbować?
Porwał Mestwin flaszkę pełną morderczego płynu.
— Tak, zawołał — najpodlejszem zwierzęciu, bo na człowieku — i wyszedł a starzec nie dosłyszawszy prędko wymówionych wyrazów, znów w zawiłe nauki się pogrążył.
Szybko przebiegł rycerz schody, schowawszy truciznę za giętką kolczugę; uniesienie dzikiej radości ukazywało się w gwałtownych poruszeniach, lecz kiedy kogo napotykał, zmieniał zaraz wyraz twarzy na surowy i posępny; zmierzał przez długie ganki i ciemne kurytarze do komnaty Zbigniewa, rozemknąwszy podwoje wszedł do niej pocichu, zamykając śpieszno drzwi za sobą.
Tajemna rozmowa niedługo trwała, a kiedy wychodzący ukazał się Mestwin, znać było na twarzy wyższy jeszcze zadowolenia stopień. Żarzącemi się oczyma miatał na wszystkie strony, jak gdyby chciał odkryć jaką okropnym zamiarom przeszkodę, i odkrytą znieść natychmiast, lecz nim oddalił się z przedpokoju księcia, umiał sobie poważną nadać postawę, i stanu duszy jeden ślad tylko w szyderskim uśmiechu pozostał.
Z tem więc niedostępnem, najczarniejszych uczuć godłem, zwrócił kroki do mieszkania ofiary swojej zemsty, i za kilka chwil stanął przed Hanną z Ciechanowa, której blade lica i zsiniałe usta wydawały smutki tęsknoty, ale zarazem rozlany był na czole urok czarujący, w oczach świetniał ogień wyższy nad wyrzuty ludzi, i zdawało się, że jasność przyszłej nieśmiertelności już zabłysła nad blizkiem rozprzęgnienia ciałem.
Nie czuła księżna zwyczajnej niespokojności na ukazaniem się zbrodniarza, bo cnota wzniosła ją tak wysoko nad podłe nieśmiertelnych zamachy, że nią uszlachetnione serce już bojaźni nie znało.
Grzecznym ukłonem przywitał ją rycerz z Wilderthalu i nim przemówił, długo wlepiał wzrok posępny w piękność, którą niezadługo zimna śmierć w swoje miała okuć więzy; lecz, różny od innych ludzi, nie uczuł żadnej zgryzoty sumienia, owszem na widok nadludzkiej urody, tem większą pałał żądzą jej zgładzenia, bo jemu przeznaczoną nie była. Z niewymowną więc radością tak zaczął:
— Pani, twój mąż, a mój pan i książe, kazał ci oznajmić, że dla dogodzenia twoim chęciom złożył oręż i pokój zawarł; dziś jeszcze sproszeni na biesiadę dawni jego nieprzyjaciele przybędą do zamku, prosi cię byś przyjęła z należną okazałością księcia Mieczysława i innych panów, pomiędzy któremi i twój ojciec będzie. Sam zaś Zbigniew, nagłą wstrzymany słabością, spodziewa się, że go w tej okoliczności zastąpisz; może przy końcu biesiady, do której już wszystko sporządziłem, książe się ukaże, dla przywitania miłych gości.
— Powiedz księciu, — odparła Hanna, przewidując jakieś nieszczęście, — że jego rozkazy świętemi są dla mnie.
Chciał Mestwin jeszcze coś dodać, ale księżna drzwi mu wskazała i musiał odejść; ostatni jego wzrok przepowiadał zagubę.
— Zrozumiała go Hanna, i mocniejsze na względy ludzkie jej serce zwróciło ku Niebu, ku pierwszej ojczyźnie, którą niezadługo oglądać miała.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.