Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom VI/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Opuścimy brzegi Marny, aby powrócić do owej ponurej rudery, gdzie pozostawiliśmy Dinę Bluet, uwięzioną w pokoiku na facjacie, podczas gdy Sariol ze swym podejrzanym towarzyszem na dole strzegli jej pilnie.
Sariol wraz z towarzyszącym sobie podrogatkowym włóczęgą, noszącym niewiadomo z jakiej przyczyny pasterską nazwę Nemoryna, siedzieli naprzeciw siebie za stołem, na którym stała wielka fajansowa miska, napełniona palącym się rumem, który to płyn Sariol mięszał łyżką blaszaną.
Cztery wypróżnione kwartowe butelki, stojące obok miski, świadczyły o objętości tego naczynia.
Od chwili do chwili, w nader krótkich odstępach czasu, przerywał swoją robotę, dla napełnienia szklanki Nemoryna i swojej, poczem obadwaj, jak gdyby mieli gardła blachą wyłożone, pochłaniali palący ów trunek najspokojniej w świecie, lubując się jego doskonałą przyprawą.
Nemoryno był już zupełnie prawie pijanym. Sariol zaś według przyjętego w języku gminnym wyrażenia, był mocno „podciętym“, a spojrzawszy na swego towarzysza pogardliwie, z trudnością podniósł się z krzesła, zapalił lampkę naftową, i chwiejąc się na nogach, wchodzić począł na schody, prowadzące na górę.
Jak nie opowiadaliśmy szczegółowo co się działo w duszy Gavarda, w czasie jego podróży drogą żelazną do Joinville-le-Pont, tak nie myślimy zarówno przedstawiać czytelnikom niepokoju, wzruszenia i trwogi biednej Diny Bluet, uwięzionej od pięciu godzin.
Dopóki jeszcze ostatnie promienie zachodzącego słońca, jedyni świadkowie jej niedoli przedzierały się przez zapalone szyby jednego okna, do tej nagiej i smutnej izby, nieszczęsne dziewczę, nie tracąc odwagi stawiało sobie zapytania:
— Kto mógł zastawić na mnie tak niecną zasadzkę. Dla czego, i w jakim celu mnie tu uwięziono? Jakie zagraża mi niebezpieczeństwo? Co ze mną uczynić zamierzają?
Rzecz prosta, że na każde z powyższych zapytań, mogła odpowiedzieć tylko najbardziej zatrważającemi przypuszczeniami.
Gdy jednak zmierzch zastąpił blask dzienny, a po zmierzchu noc ciemna zapadła, nieopisana trwoga i rozpacz ogarnęły biedną dziewczynę. I mimo duszącego gorąca w stancyjce czuła dreszcz zimny, przebiegający jej po ciele. Zęby jej szczękały jak w febrze. Upadła na krzesło z pochyloną głową, obwisłemi rękoma, bez życia prawie, jak odrętwiała, straciwszy świadomość miejsca i czasu.
Nagle konwulsyjne drżenie wstrząsnęło nią od stóp do głowy. Uniósłszy czoło słuchała. Jakieś ciężkie, niepewne stąpanie dało się słyszeć na trzeszczących schodach.
Po chwili rozległ się łoskot, jak gdyby upadającego ciała, któremu gniewne towarzyszyło zaklęcie, poczem znów ktoś powoli zaczął wstępować na górę. Wreszcie te kroki zatrzymały się przede drzwiami. Czyjaś niepewna ręka jakby odnalazłszy zamek wprowadziła doń klucz powoli.
Dinah pomimo swojej trwogi i zupełnego wycieńczenia nie straciła odwagi. Wraz z siłą woli, reszta i padających sił nagle się w niej zbudziła, tak, że z po przedniego moralnego odrętwienia nie pozostało w niej śladu. Dziewczyna przed chwilą drżącą jak liść z obawy, stała się naraz silną i odważną.
Drzwi otworzyły się nareszcie, a w nich ukazał się Sariol z lampką naftową w jednej, a kluczem w drugiej ręce, i przestąpiwszy próg izby, zatrzymał się z miną tryumfującego zdobywcy, pewien iż mu się nic oprzeć nie zdoła.
Był kompletnie pijanym, pijanym do tego stopnia, że z wielkiem wysileniem zdołał się utrzymać na nogach.
— To ja, droga gołąbeczko, rzekł, z trudnością władając językiem. Przychodzę zobaczyć jak się miewasz? Jesteś zdrową, tem lepiej! Ja również dobrze się czuję. Porozmawiajmy z sobą oboje... A co?.. he! he!.. Tu zaśmiał się głupowato.
— Panie! zawołało dziewczę, ja pana nie znam, proszę wyjść!
— Wyjść? ha! ha! nie głupim, mój ptaszku. Nie znamy się, mówisz. Co to szkodzi? Poznajomimy się wprędce.
— Czego pan żądasz? Czego chcesz?
— Chcę twego dobra. Tylko się nazbyt nie gniewaj. Obmyśliłem przyszłość dla ciebie, przyszłość roskoszną, szczęśliwą, zobaczysz!
Tu, wybuchnąwszy powtórnie śmiechem postąpił o kilka kroków dalej, i postawił lampkę na stole, przysuniętym do ściany.
Dinah, spostrzegłszy swobodne przejście, poskoczyła ku drzwiom, lecz Sariol zastąpił jej drogę a zamknąwszy drzwi na dwa spusty, schował klucz do kieszeni.
— Ha! ha! ha! chciałaś mnie zdradzić? zawołał, chciałaś mi z klatki wyfrunąć? Nie pozwolę na to, koeczko! Klatka jest dobrze strzeżoną.
Zawiedziona w swojej nadziei dziewczyna cofnęła, się w najdalszy kąt izby.
— Powtarzam, zawołała, że pana nie znam wcale. Dla czego za pomocą haniebnego podstępu sprowadzono mnie tutaj? Dla czego zostałam uwięzioną? Proszę mi to powiedzieć, a potem wypuścić mnie z tego domu!
— Tra... ta... ta., ta! przerwał, śmiejąc się Sariol. Twa buzia miele jak wiatrak. Oj! wy, kobiety, kobiety! Powiem ci mój klejnociku, wszystko, wszystko opowiem, i wyjdziesz z tego domu ale jutro rano. Dziś, musisz mnie wysłuchać, a potem urządzimy sobie wspólnie śliczne maleńkie gospodarstwo!
— Gospodarstwo? powtórzyła Dinah.
— Tak, gospodarstwo, rzekł Sariol. Urocze gniazdko dla dwóch turkawek. Będziesz zadowoloną. Ja ci niczego nie pożałuję. Będziesz opływała w dostatki. Posłuchaj aniołku. Kocham cię, i nigdy o tobie nie zapomnę! Jestem przystojnym mężczyzną. Posiadam dużo pieniędzy. Uszczęśliwię cię, przysięgam! Rzecz zatem ułożona, nieprawdaż? Będziesz mnie kochała?
— Pan jesteś pijanym, albo szalonym! zawołała z oburzeniem dziewczyna.
— Szalonym, być może, odrzekł, ponieważ szaleję za tobą! Pójdź w me objęcia, aniołku drogi. Daj mi choć jeden pocałunek na zadatek naszej miłości.
— Precz! wykrzyknęła ze zgrozą Dinah. Ani się waż do mnie przybliżyć!
— Jakto, odmawiasz?
— Precz!.. precz! powtórzyła z odrazą.
— Ha! ha! jak widzę zwykłe dziewczęce ceregiele, mówił cynicznie się śmiejąc. Wolisz więc zawsze cierpieć biedę, jak teraz? Zastanów się, sama mi za to podziękujesz.
I mimo niepewnych nóg swoich, zbliżał się zygzakiem, z wyciągniętemi rękoma, naprzód ku dziewczynie.
Dinah, odskoczywszy na bok, uniknęła spotkania.
— Ej! mruknął łotr, nie pilno, mam czas. Prędzej czy później zawsze ja ciebie dostanę.
I rozpoczęła się gonitwa, która mogłaby wydać się. śmieszną, gdyby nie była niebezpieczną.
Sariol chwiejąc się skutkiem opilstwa, potykając, trącając o sprzęty, upadając, i znowu dźwigając się na nogi, gonił natarczywie Dinę, uciekającą po wszystkich kątach tej izby zamkniętej, z której niepodobna jej było się wydobyć.
Umykała przed nim tak zręcznie, że ile razy był już pewnym jej pochwycenia, zawsze mu się wyślizgnęła, pijanica zaś zakreślając najśmieszniejsze zygzaki, w nową puszczał się za nią gonitwę.
Niepowodzenie to wznieciło w nim gniew zapalczywy! Miotając klątwy i złorzeczenia, ryczał jak dzikie zwierzę. Nabiegłe krwią jego źrenice wściekłością gorzały. Cala postać tego potwora, stawała się coraz ohydniejszą, wstrętniejszą.
Wystraszona Dinah wciąż mu się wymykała jak w ciuciubabce, gdy dziecko, ścigane ucieka przed już... już... mającym je schwytać towarzyszem. Ta jednak nużąca gonitwa zbyt długo już trwała.
Sariol odurzony trunkiem ścigał coraz natarczywiej.
Biedne dziewczę słabło widocznie na siłach.
Serce w jej piersiach biło gwałtownie, oddech coraz krótszym, coraz bardziej utrudzonym się stawał, nogi się pod nią uginały. W głowie czuła silny zawrót, W oczach jej się ćmiło, jak gdyby była bliską omdlenia.
Dwukrotnie ręka Sariola dotknęła się już jej sukni.
Jeden ruch nieoględny, jeden skok źle obliczony, mógł ją oddać w ręce tego nędznika. Zdawało się jej, że czuła na swojej twarzy palący oddech tego pijanicy, że wpada już w jego wyciągnięte ramiona.
— Łaski! zawołała, śmiertelną objęta trwogą, upadając zupełnie na siłach.
— Hal ha! wszak powiedziałem, że prędzej czy później dostanę cię w me ręce.
— Miej litość nademną!
— Czyś rozum straciła? Nigdy! moja sarenko! Zapłacisz mi kapitał z procentem.
— Na imię Boga!
— Przyzywaj Boga, niechaj cię broni! Ja trzymam cię już w mej mocy.
— Nie! zawołała Dinah, nie trzymasz mnie jeszcze. Zanim mnie pochwycisz, nędzniku, umrzemy oboje!
To mówiąc, dziewczę oświetlone jakby natchnieniem, o jakie błagała nieba, skoczyło na stół, a pochwyciwszy lampkę przyniesioną przez Sariola, rzuciła ją płonącą na kotarę i pościel łóżka.
Ognisty slup ognia buchnął pod sufit szybko jak piorun. Strugi płonącej nafty rozlewały się na podłogę, zapalającą się odeń z głuchem trzeszczeniem.
I otóż ową wstrętną, zaciekłą namiętność, cechującą charakter tego nikczemnika, zastąpiło uczucie niewysłowionej trwogi, trwogi bez granic, popychającej go prawie do obłędu.
— Co uczyniłaś? zawołał, chroniąc się pod ścianę o ile można najdalej od spływającej rozpalonej nafty. Co uczyniłaś, nieszczęsna? Jesteśmy zgubieni!
— Myśl o sobie, odpowiedziało dziewczę. Ja jestem ocaloną, ponieważ śmierć mnie wybawi!
— Ja nie chcę umrzeć! ryknął Sariol.
— Uciekaj więc, któż ci w tem przeszkadza?
Sariol jak obłąkany rzucił się ku drzwiom, a zapomniawszy, że schował klucz do kieszeni, próbował je otworzyć, a potem wyważyć.
Drzwi grube, mocno zrobione, oparły się temu. Uderzał w nie zaciśniętemi pięściami, podważył ramionami, wszystko nadaremnie. Trzeszczały, ale nie ustąpiły.
Dinah poleciwszy Bogu niewinną swą duszę, słała Oktawiuszowi ostatnie pożegnanie.
— Biedny chłopiec! myślała, nigdy, nigdy on się nie dowie, co ze mną się stało! Może oskarżać mnie będzie o jaką zdradę? Może zachowa żal do mnie. Czyż jakiekolwiek pozostawi w swem sercu wspomnienie?
Sariol wydał okrzyk radości. Pamięć mu wróciła. Drżącą rękę wsunąwszy w kieszeń ubrania, wydobył klucz, i włożył go w zamek. Otworzywszy drzwi, wybiegł na schody, upadł i podniósł się znowu, w dwóch skokach przebył czarny słup dymu, a otworzywszy drugie drzwi na zewnątrz wybiegł na bezludną drogę, nie pytając dokąd ta droga prowadzi.
Dinah zrozumiawszy iż niepotrzebowała teraz obawiać się tego szaleńca, wybiegła z izby i zeszła na dół ze schodów.
Był już na to czas wielki. Pożar, podniecany ciągiem powietrza, wpływającego szeroko otwartemi drzwiami ogarnął całą facjatę. W chwili, gdy dziewczę wychodziło na dwór, część sufitu zapadła się z ponurym hukiem gromu.
Dinah pędząc w ciemności nad brzegiem drogi, którą ściany zabudowań i oparkanienia jeszcze ciemniejszą czyniły, zwróciła się w stronę ku Paryżowi, przyspieszając biegu o tyle, o ile wyczerpane siły na to jej pozwoliły.
W pól godziny przybyła straż pożarna z Charenton. Było zapóźno na ugaszenie ognia. Od dołu do szczytu rudera cała spłonęła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.