Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom V/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Croix-Dieu przybywszy do siebie na ulicę Saint-Lazare, wstał nazajutrz rano tak rześkim i zdrowym, jak gdyby noc cala w łóżku przepędził; przejrzał przedewszystkiem listy przyniesione z poczty w jego nieobecności. Część owej licznej korespondencji na bok odłożył a przedewszystkiem otworzył dwa najważniejsze listy. Oba nosiły datę dnia poprzedniego.
Pierwszy z nich był od wdowy Blanki Gavard i zawierał te słowa:
„Miałeś opuścić Paryż na dwa dni mój przyjacielu, jak mi o tem mówiłeś, a oto bawisz już tydzień, pozostawiając mnie bez żadnych wiadomości. Codziennie rano posyłam do ciebie a twój służący bezustannie odpowiada, że jeszcze niepowróciłeś i nie wie kiedy przyjedziesz. Co to znaczy? wytłumacz mi, proszę. Ta długa tak przeciągana twa nieobecność, to niewyjaśnione twoje milczenie, tajemnica jaką otaczasz cel swojej podróży, niepokoją mnie wielce.
Przyjdź do mnie jak tylko powrócisz, proszę o to. Potrzebuję widzieć się z tobą. Potrzebuję rad twoich. W obecnej chwili jestem godną pożałowania.
Oktawiusz, ów zapalony szaleniec, którego tak kochasz dla tego, że jest mym synem, sprawia mi nowe zgryzoty i nowe troski, różniące się od tych, jakie znałeś wprzódy, lecz bardziej ważne, ponieważ wypływa jące z nich następstwa opłakanemi być mogą. Niegdyś chodziło o jego majątek i zdrowie jakie rujnował lekkomyślnie. Dziś chodzi o jego honor!
Potrzebuję twojej pomocy, potrzebuję twoich wskazówek, ażeby działając energicznie, przeciąć złe w samym początku jeżeli jest to jeszcze możebnem.
Niech Bóg przebaczy memu nieboszczykowi, że przekazał ów tak wielki majątek owemu szaleńcowi! Nie! takiego błędu ja nie przebaczę mu nigdy!
Oczekuję cię baronie. Przybywaj, co prędzej! Twoja na zawsze

Blanka“.

— Doskonale! wymruknął Croix-Dieu. Niemógłbym pragnąć lepiej!
Otworzył list drugi. Zawierał on co następuje:
„Kochany baronie!
Nie widziałam cię od wieków! Mówią że wyjechałeś nagle z Paryża, niepowiedziawszy nikomu, gdzie się udajesz. Ukrywa się w tem jakaś maleńka intryga, jakieś sekretne rendez-vous z pewną tajemniczą damą. Winszuję ci owego szczęścia nie mając prawa być zazdrosną, nie należy jednak obok tego zapominać o swoich przyjaciołach jacy o nas pamiętają.
Mam bardzo wiele do pomówienia z tobą, lubo ta pogadanka nie będzie wesołą, uprzedzam.
Nie sądź, iż chcę się skarżyć na Jerzego, mimo że często bywa nieznośnym. Wpływ twój jednakże na tego chłopca przydatnym mi być może.
Otwieram w nadchodzący czwartek wielkie tygodniowe przyjęcia. Gdybyś w tym dniu miał u nas nie być, ciężko by mnie to zmartwiło. Mam więc nadzieję że będziesz.
Żadna z kobiet obecną nie będzie, to postanowione, mimo że żądania zaproszeń tłumnie mi przybywają, za to mężczyzn mnóstwo, z najbardziej wytwornych kół światowych.
Skoro tylko jakaś odznaczająca się osobistość przybywa do Paryża, do mnie ją wprowadzają. Pragnę aby widziano w moim salonie wyborowe znakomitości, jakie trudno spotkać gdzie indziej.
Idę za twoją radą kochany baronie, i aby nadać bardziej pociągający interes owym wieczorom czwartkowym, przeznaczyłam specjalnie jeden z moich salonów dla amatorów dam pikowych. Landsknecht, bakarat i inne gry tego rodzaju, podniecające nerwy, znajdą tu miejsce. Nic w tem nie znajdziesz, coby jakąkolwiek wątpliwość budzić mogło, ponieważ przyjmuję tylko ludzi bardzo bogatych i pewnych.
Wszystko już zostało przygotowane na pomienione przyjęcia. Będę jednakże pewniejszą co do należytej wytworności, gdy twój niezawodzący rzut oka zobaczy to i zaaprobuje.
Przyjeżdżaj wiec kochany baronie. Oczekiwanym jesteś z gorączkową niecierpliwością przez twoją wierną przyjaciółkę

Hrabinę Jerzową de Tréjan.“

— Doskonale 1 zawołał Croix-Dieu zacierając ręce. Z obu stron wszystko idzie jak najlepiej! Jedynie tylko Oktawiusz przeszkodę mi stawi. Jest to kamień na mojej gładkiej drodze rzucony. Tem gorzej dla niego, ponieważ silnych środków do usunięcia tego kamienia użyć będzie trzeba.
Usiadł przy biurku a wziąwszy ćwiartkę zwykłego papieru, nakreślił na niej zmienionym charakterem pisma:
„Proszę mojego starego przyjaciela X. Y. Z. o naznaczenie mi bezzwłocznej schadzki, wybrawszy miejsce i godzinę ku temu, jakie najdogodniejszemi dlań będą. Chodzi tu o grubą sprawę. X. Y. Z. niepotrzebuje obawiać się niczego, a wiele zarobić może.“
Następnie wziął papier ze swemi inicjałami i baronowską koroną i zwykłem swem pismem nakreślił te słowa:
„Kochany hrabio! Przybyłem i potrzebuję widzieć się z tobą. Przyjdź do mnie na śniadanie jutro, to jest w środę o wpół do jedenastej rano i przyprowadź z sobą swego przyjaciela Raula. Twój

Filip. “

Adres na owym liście był następujący: „Panu hrabiemu de Strény na bulwarze Magdaleny.“
Croix-Dieu wyszedł, a wrzuciwszy te oba listy w skrzynkę pocztową, wrócił do siebie i zajął się szczegółami swej toalety. Następnie zjadł śniadanie i kazał zaprządz, a koło jedenastej stanął przed domem, w którym zamieszkiwała wdowa Blanka Gavard.
— Ach! zawołał Dominik, otwierając drzwi przedpokoju. Otóż nareszcie witamy pana barona. Pani była mocno zaniepokojoną. Co rano posyłała mnie do pana barona. Miałem tam pójść właśnie teraz.
— Oszczędziłem ci trudu Dominiku. Cóż tu nowego? Pan Oktawiusz zdrów?
— Ma się doskonale, wygląda wybornie.
— Nie wrócił do swoich dawnych zwyczajów podczas mej nieobecności?
— Nie panie baronie.
— Zatem wszystko idzie jak najlepiej.
— Tak, tylko...
— Tylko co?
— Wróciły się dawne sceny pomiędzy panią Gavard i panem Oktawiuszem i bardziej gwałtowne niż kiedy. Pani w szalony gniew wpada.
— Co ty powiadasz? skąd ten gniew?
— Niewiem doprawdy, i wydaje mi się bardzo niesprawiedliwym ten gniew na pana Oktawiusza, ponieważ on teraz żyje skromnie jak panienka. Wraca zwykle przed północą, spoczywa w łóżku o pierwszej godzinie. Nie mogę zgadnąć co naszą panią tak gniewa, ale to straszne panie baronie. Gdy pan Oktawiusz wyjdzie od matki jest bladym jak ściana.
— Będziemy się starali to jakoś ułożyć, rzekł Filip. Pójdź zamelduj mnie.
We dwie minuty później Croix-Dieu wszedł do salonu, w jakim widzieli go już nasi czytelnicy.
Pani Gavard zawsze piękna a zalotniejsza niż kiedy, uchyliła się przed pocałunkiem jaki baron chciał złożyć na jej czole.
Przybrał skutkiem tego smutną fizjognomię.
— W czemże zawiniłem, że mnie tak przyjmujesz Blanko? zawołał. Zaledwie wszedłem do siebie, znalazłszy twój list chwytam go, pożeram i biegnę tu. W czemże tu występek? Opowiedzże mi o swoich zmartwieniach, ażebym je mógł usunąć jak najprędzej.
— Najprzód powiedz mi skąd wracasz? gdzie byłeś? Z jakiej przyczyny tak długo trwała twa nieobecność w Paryżu? pytała pani Gavard rozpoczynając małą scenę zazdrości.
Croix-Dieu łatwo się wytłumaczył. Nie przeniewierzył się on jak wiemy, lecz i w takim razie nawet łatwo by mu przyszło usprawiedliwić się z tego.
— A teraz uwielbiana Blanko, rzekł, skoro zniknęły chmury gniewu z czoła pięknej wdowy, opowiedz że mi o swoich smutkach i szukajmy razem sposobów zapobieżenia im. Cóż masz do zarzucenia Oktawiuszowi?
— Zakochał się jak szaleniec, a raczej jak głupiec. Croix-Dieu uśmiechnął się.
— Zdaje mi się, odrzekł, iż to jest jego zwyczajem.
— Tak, ale nigdy dotąd ten warjat nie dozwolił się kobiecie tak potężnie owładnąć! Nigdy nie miał bardziej oczu zakrytych. A dziś? co począć? Ratuj, ach ratuj baronie! Obecnie Oktawiusz znajduje się w rękach zręcznej nadzwyczaj łotrzycy, która rzuciła chciwem okiem na jego przyszłe miliony, których ten głupiec będzie wyłącznym posiadaczem za kilka miesięcy, jeżeli nieodnajdziemy sposób zapobieżenia temu? Czaruje go ta ladacznica, rządzi nim, trzyma go w ręku, oślepia. Wprzód był warjatem, teraz zrobiła z niego idjotę! Czy uwierzysz, że bezwstyd, zuchwalstwo i cynizm posunął do tego stopnia, iż poważył się ją wprowadzić do domu, w którym mieszkam, do pokojów sąsiadujących z mojemi i pozwolił jej nocować pod moim dachem! Dowiedziałam się o tem. Mam na to dowody! Otóż obok tego wszystkiego, on śmie mnie przekonywać, że to jest uczciwa dziewczyna, że zawsze taką była i że pomiędzy nimi obojgiem istnieje tylko najczystsza idealna miłość! Ależ to haniebne! to odurzające! To mnie do wściekłości doprowadza! I szaleniec ten stawia na piedestale owo obrzydłe bożyszcze. Uwielbia ją, szanuje. I gotów wreszcie z nią się ożenić!
Wyczerpana tą długą tyradą wygłoszoną z oburzeniem, pani Gavard rzuciła się na kozetkę, chłodząc wachlarzem.
— No, no! odrzekł Croix-Dieu, korzystając z tej przerwy, ważne szczegóły, w rzeczy samej. Być może jednak, że egzaltujesz, przesadzasz cośkolwiek?
— Nie! nie! upewniam, zawołała. Nic nie powiększam, nie egzaltuję, zmniejszam nawet o wiele rzeczywistość! I owa nikczemna istota, w której obronie cnoty ten chłopiec stawać się nie wstydzi, wyobraź sobie, że to jest kobieta z najniższych sfer społeczeństwa. Jakaś figurantka zamiejskiego teatrzyku, jakaś kuglarka z bulwarów!
— Mała Dinah Bluet, rzekł baron.
Wdowa Gavard zerwała się szybko.
— Jakto? zawołała, wiesz kto ona jest?
— Naturalnie.
— I niepowiedziałeś mi tego?
— Dotąd, nie jeszcze. Na co miałem cię martwić daremnie? Za nic w świecie nie zrobiłbym tego. Pozostawiłem innym smutne posłannictwo powiadomienia cię o tem.
— I nie widzisz żadnego środka na zapobieżenie temu — Może by się odnalazł, wyrzekł po chwili.
— Możeby się odnalazł, powtórzyła pani Gavard i zaczęła prosić barona o bliższe wyjaśnienia.
— Nie mam jeszcze ułożonego planu, odpowiedział, a tym sposobem nie mogę cię powiadomić o tem, czego jeszcze sam nie wiem. Wszystko co tylko odemnie zależy, będę się starał uczynić dla rozerwania tego zgubnego związku. Głęboka moja miłość dla ciebie Blanko i prawdziwie ojcowskie przywiązanie do Oktawiusza, sądzę, iż wątpić ci o tem niepozwalają. Ufaj mi więc, proszę i nie badaj mnie więcej.
— Czy jednak prędko działać zamierzasz? pytała wdowa.
— Jak najprędzej. Nie ma czasu do stracenia, wiem o tem.
— I masz nadzieję, że ci się to uda?
— Nie tracę nadziei.
Tu Croix-Dieu pożegnał panią Gavard, zostawiając ją znacznie spokojniejszą a wsiadłszy do swego kabrjoletu, kazał się wieść na ulicę Le Sueur, gdzie niegdyś Fanny Lambert, obecnie hrabina de Tréjan oczekiwała nań.
Przybywszy tu, zaczął od przeglądania szczegółów nowego urządzenia w pałacowych apartamentach, z przyczyny projektowanych wielkich przyjęć wieczorowych. Niektóre rzeczy chwalił, inne, które łatwo było zmienić, krytykował i ogółem okazał się być zadowolonym z całości.
Fanny zaprowadziła go potem do błękitnego buduaru, w którym niegdyś po raz pierwszy ukazaliśmy ją czytelnikom.
Usiedli naprzeciw siebie.
— A teraz, zaczęła Fanny, pomówmy otwarcie.
— Dla tego właśnie przybyłem. Przeciewszystkiem jednak powiedz mi gdzie jest Jerzy?
— W lasku Bulońskim. Takie go ogarnęło zamiłowanie do sportu, że jeździ konno kilka razy na dzień.
— Nieszkodliwy nałóg. Lecz kiedyż pracuje?
— Nie pracuje.
— Jakto... zupełnie?
— Zaledwie parę razy wziął pędzel do ręki od chwili naszego małżeństwa, mimo, że mu urządziłam cudownie piętna pracownię. I właśnie wtedy, gdy dzięki naszym staraniom rozgłos pozyskał, w chwili gdy mój portret Bachantki, szalone mając powodzenie, poruszył cały salon, wtedy, gdy pozostawało mu chcieć tylko, ażeby zdobył sławę i zyskał pieniądze, oddaje się bezczynności, nie usiłując nawet walczyć z wrodzonem sobie lenistwem. Czy ty to pojmujesz?
— Cóż chcesz kochana hrabino, rzekł Filip, trzeba mieć nieco pobłażania. Pomnij, że to miesiąc miodowy. Miłość jest wrogiem pracy a Jerzy szalenie cię kocha!
— Zbyt wiele, odpowiedziała wzruszając ramionami.
— Niewdzięczna! zawołał śmiejąc się Croix-Dieu, na to więc się uskarżasz? Twoja piękność czaruje. Czyliż wiec jego w tem wina?
— Dobrze, ależ powinien przekonać mnie inaczej o tej swojej wielkiej miłości.
— Jak więc... ciekawym?
— Starając się nabyć sławę pracą, tę sławę, której odblaski i na mnie cośkolwiek by spadły.
— Masz słuszność, pomówię z nim w tej mierze. Są to więc owe zawody i troski o jakich mi w liście pisałaś?
— Nie, oprócz tego są inne.
— Jakie?
— Pragnęłam pięknego nazwiska jak wiesz i tytułu. Ofiarowałam za to dwa miliony franków, pałac i moją powabną osóbkę. Było to dobrze zapłaconem, nieprawdaż?
— Bezwątpienia, lecz w zamian masz owe nazwisko i tytuł.
— Na co mi się to przyda?
— Jakto, na co? Na to, że jesteś hrabiną. Pragnęłaś korony z dziewięcioma perłami, wdziej ją więc na swoje piękne blond włosy.
— Przedewszystkiem miałam nadzieję, że ów tytuł i nazwisko otworzą przed hrabiną de Tréjan podwoje zamknięte dla Fanny Lambert. Tymczasem nic z tego. Bardziej niż kiedy te drzwi zostają zamknięte. Jerzy nie posiada nikogo w arystokratycznym świecie do któregoby pokrewieństwem należał i niepodobna mi go nawet nakłonić, ażeby sobie nowe stosunki wyrobił. Na usilne moje żądanie napisał list do swojego kuzyna wicehrabiego de Grandlieu, jednego z ludzi najlepiej uważanych w Paryżu, zawiadamiając go o naszem małżeństwie. Wicehrabia za całą odpowiedź przysłał swój bilet, nie dołączywszy nawet biletu swej żony. Jest to niesłychana impertynencja!
Croix-Dieu uśmiechnął się.
— Jeżeli tego pragniesz koniecznie, odrzekł, wicehrabina Herminia przyjmie cię u siebie podczas nadchodzącej zimy.
— Zrobiłbyś to baronie? zawołała Fanny.
— Przyrzekam.
— Ach! jak jesteś dobrym! Niechaj cię za to uściskam.
— I owszem! odpowiedział wesoło Croix-Dieu. Oto co się nazywa wdzięczność płacona bezzwłocznie gotówką. Powiedz że mi, czy masz jeszcze inne jakie powody do użalania się na Jerzego?
— Zaraz ci odpowiem. Przeszłość mojego męża, jak o tem mnie upewniałeś, jest godną szacunku, bez skazy?
— Tak, możesz przeszukać w niej ściśle, a nie odnajdziesz nic niehonorowego.
— Rozjaśnij mi więc ową zagadkę. Ludzie wyższego świata, jakich u siebie przyjmujemy, ci, których znam, i którzy mi są przedstawianymi, okazują tyle ceremonialnej, zimnej, lodowatej prawie grzeczności Jerzemu, że az niekiedy to razi. Pragną wyraźnie owem zachowaniem się trzymać go zdała od siebie, w pewnej odległości, jak gdyby niedopuścić chcieli wszelkiego poufniejszego zbliżenia się jego ku sobie. Traktują go jak obcego w jego własnym domu. Dla czego to? Powiedz.
— Cóż mogę ci powiedzieć? rzekł baron, niechcąe obrazić Fanny szczerem wyjaśnieniem. Jerzy może ozięble przyjmuje twoich przyjaciół?
— On? Co też ty mówisz? Artystyczne jego zwyczaje usposabiają go więcej do serdecznego przyjęcia niż oziębłości.
— Zatem, nie pojmuję tego; będę jednak śledził i badał, a skoro odkryję przyczynę nie zaniedbani donieść ci o tem.
— Dziękuję! ale to jeszcze nie wszystko, ciągnęła dalej Fanny. Jerzy z dniem każdym coraz bardziej zazdrosnym się staje.
— O kogo, na Boga?
— O wszystkich.
— Dajesz może powody ku temu?
— Troszeczkę. Mężczyźni otaczają mnie grzecznościami. Mogęż temu przeszkodzić?
— Nie, to prawda, lecz niepowinnaś zbytnio ich ośmielać.
— Jestem młodą i ładną. Gdybym nie była zalotną, chybiłabym własnemu powołaniu. Jerzy niechby o tem nie wiedział. Proszę cię baronie wytłumacz mu to.
— Dobrze; niezwłocznie wypełnię zlecenie. Spodziewasz się jutro wieczorem wiele gości?
— Tak: mój pierwszy czwartek będzie świetnym, mam nadzieję. Usłyszymy śpiew, muzykę; poznamy słynnych artystów. Kolacji zastawionej również nie będzie, ale bufety zapełnione wytwornemi przysmakami. Jestem pewną, że dzienniki coś wspomną nazajutrz o przyjęciach w salonach hrabiny de Téjan. Zaprosiłam kilku reporterów, licząc, iż w zamian wydrukują kilka wierszy o tem w Figaro.
— Doskonale urządzasz się moja droga! zawołał Croix-Dieu. Pozwolisz mi wprowadzić dwóch moich przyjaciół, hrabiego de Strény młodego, nader powabnego człowieka, doskonałego gracza w karty, milionera, i pana Paula de Champloup, również pięknego i wprawnego gracza i również jak tamten bogatego.
— Nasz wszelką wolność, wszakże wiesz o tem, odpowiedziała pani de Tréjan. Napisałam ci w liście, i powtarzam, ktokolwiek bądź zostanie wprowadzonym przez ciebie, może być pewien jak najlepszego przyjęcia.


∗             ∗

Nazajutrz przed jedenastą, stół elegancko nakryty w jadalni barona, oczekiwał na mających przybyć dwóch gości.
Wkrótce oni przybyli.
Pierwszy z tych dżentlemenów jest nam już znanym. Służył on za świadka Filipowi de Croix-Dieu i Oktawiuszowi Gavard w pojedynku tego ostatniego z kapitanem Grisoles.
Obaj ci mężczyźni mogli mieć około lat trzydziestu, dobrze wychowani, ubrani według najświeższej mody, dystyngowani w obejściu z pewnym odcieniem angielskiej sztywności, sprawiali jak najlepsze wrażenie.
Zasiedli do stołu.
Podczas śniadania, lokaj usługując wchodził i wychodził z jadalni, toczyła się więc rozmowa między trzema mężczyznami o drobnostkach światowych, wyścigach, teatrze, kobietach i koniach.
Po śniadaniu i czarnej kawie, gdy zapalono cygara, Croix-Dieu wydawszy rozkaz by nie wpuszczano nikogo, zaprowadził obudwóch gości do swego gabinetu, a skoro usiedli zasunął wewnętrzne zamki u drzwi, i sam usiadł.
— Moi dobrzy przyjaciele, zaczął z uśmiechem, pozwólcie mi najprzód przypomnieć sobie w kilku wyrazach początkowe założenie i czynność naszego małego stowarzyszenia, jakie we trzech składamy.
— Do czego to może posłużyć? przerwał pan de Strény, na co kochany baronie przypominać rzeczy jakie tak dobrze znamy?
— Podoba mi się je przypominać, przerwał gniewnie Croix-Dieu. Proszę więc słuchać. Zresztą będę się starał być zwięzłym. Jesteście z pozoru oba skończonymi dżentlemenami, wszak należycie do wykolejonych. Jeżeli chodzicie z szykiem po ulicach Paryża, mnie to zawdzięczacie. Gdyby los nie był mnie stawił na waszej drodze w owym krytycznym momencie, wiemy wszyscy trzej gdzie znajdowalibyście się teraz. To wspomnienie niemiłem jest dla was, wiem dobrze. Nie zważając na to ciągnę dalej. Pewien weksel wydany przez was na mego bankiera ze sfałszowanemi podpisami, weksel, jakiego zapłacić nie byliście w stanie, byłby was zaprowadził na fatalną drogę, Wykupiłem ów weksel, który odtąd zostając w mym ręku, zdał was na moją łaskę i niełaskę. Gdym jednak dostrzegł pierwszorzędne wasze zdolności z których znaczne korzyści wyciągnąć było można, stałem się waszym wspólnikiem. Przedstawiłem was już moim przyjaciołom w różnych domach gry. Ja wam dostarczam pieniądze, wy dostarczacie swą zręczność, i dzielimy pomiędzy siebie korzyści z tych operacji.
— Czyż nie dokonywamy ściśle warunków umowy? przerwał pan de Strény.
— Okradając mnie trochę, rzekł baron. Zachowujecie lwią część dla siebie, wiem o tem, lecz widzieć tego nie chcę. W ogóle, lichy to i nędzny interes, przynosił mi on dotąd zaledwie trzysta za sto od mych kapitałów. Dziś sytuacja przedstawia się inaczej, dzięki mej zapobiegliwości zaczniecie działać na szeroką skalę, zkąd otrzymacie świetne rezultaty.
— Jakto? zapytał de Champloup.
— Od miesiąca pracuję nad urządzeniem gościnnego i wspaniałego zarazem mieszkania, gdzie schodzić się będą najsłynniejsi gracze Paryża, gdzie pakiety banknotów pokrywać będą zielone stoliki. Wprowadziłem w wykonanie ów projekt. W tym domu rządzę wszechwładnie, kieruję nim według woli. Łatwem więc będzie dla was o złote żniwo! Olbrzymie dywidendy wypełnią nasze portfele. Macie przed sobą drogę do bogactw utorowaną, moi przyjaciele, ponieważ przedstawię was dzisiejszego wieczora hrabinie Jerzowej de Tréjan.
Strény ze swoim towarzyszem de Champloup, wymienili iskrzące chciwością spojrzenia.
— Potrzeba tu jednak wiele roztropności, mówił Croix-Dieu dalej. Oszczędzajcie kury niosącej wam złote jaja. Bądźcie przezornymi, a nadewszystko zręcznymi. Gdybyście złapać się pozwolili, będę krzyczał pierwszy przeciw wam, uprzedzam, będę krzyczał silniej niż wszyscy. Wyrzucę was za drzwi bezlitośnie. Co począć? musiałbym w takim razie pozorem oburzenia ratować skompromitowaną moją osobistą odpowiedzialność. Mam was w swem ręku, pamiętajcie o tem! Pomnijcie, że przeciw mnie jesteście całkiem obezwładnionymi. Pamiętny ów weksel złożony jest w nader pewnem miejscu. A. teraz kochani moi wspólnicy daję wam pieniądze wraz z udzieleniem ostatnich instrukcji.
W dziesięć minut później, dwaj owi szulerzy high-lifu, upokorzeni lecz i uradowani zarazem, wyszli z mieszkania barona.
Zaledwie drzwi się za nimi zamknęły, zadźwięczał dzwonek w przedpokoju i ku wielkiemu zdziwieniu Filipa, ukazał się lokaj z oznajmieniem:
— Pan markiz de San-Rémo.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.