Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom II/XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

Filip de Croix-Dieu, codziennie widując się z Tréjanem, wypytywał go szczegółowo o to, co mówiono w pracowni podczas bytności wicehrabiostwa de Grandlieu.
Dowiedziawszy się iż wicehrabia wraz z żoną będzie obecnym na tem przedstawieniu, uśmiechnął się z zadowoleniem a powróciwszy do siebie, otworzył mały karnet, zapełniony różnego rodzaju notatkami, kreślonemi pismem hieroglificznem, jakie on sam tylko zrozumieć był w stanie i pilnie wpisywać tam coś zaczął.
Następnie kazał się zawieść do dzielnicy Łacińskiej i wysiadł przed okazale urządzoną kawiarnią „Borgiów.“
Pomieniona kawiarnia licznie zapełniana wieczorem przez młodzież okoliczną, obecnie była pustą zupełnie.
Kobieta w podeszłym wieku, jak się zdawało kasjerka zakładu, pretensjonalnie ubrana, drzemała po za bufetem. Kilka młodych dziewcząt, między któremi i ładne się znajdowały, siedząc przy stolikach czytały dzienniki, lub grały z sobą w pikietę.
Dziewczęta posługujące, porzuciwszy dzienniki i grę w karty, otoczyły w chodzącego Croix-Dieu.
Baron powitał je miłym uśmiechem, a zbliżywszy się do wystrojonej damy, siedzącej przy kasie:
— Jeśli się nie mylę, rzekł, między uczęszczającymi do pani gośćmi, znajduje się kapitan Grisolles?
— Tak panie.
— Możebyś pani raczyła udzielić mi jego adres?
— Nie wiem gdzie mieszka, lecz udaj się pan w tym względzie do jednej z obecnych tu panien. Leokadjo, dodała, usłuż temu panu.
Powabna owa dziewczyna, mogąca bez wszelkich przygotowań wystąpić w „Niemej z Portici“ złożyła ukłon przybyłemu.
— Czem panu służyć? zapytała.
— Czemkolwiekbądź, wszystko mi jedno.
— Może zielonego Chartreus’u? to najbardziej lubię.
Croix-Dieu, skinąwszy głową potwierdzająco, zasiadł w jednym z rogów sali.
Panna Leokadja przyniosła na tacy butelkę i dwa kieliszki, a umieściwszy się bez ceremonii obok barona napełniła kieliszki, wychylając swój w okamgnieniu.
— Pan, zdaje się, zapytywałeś o kapitana Grisolles? Cóż pan chcesz od niego?
— Chcę mu zaproponować pewien interes.
— Korzystny interes, na którym możnaby było przynajmniej coś zarobić?
— Ma się rozumieć, rzekł baron z uśmiechem.
— Wyglądasz pan na człowieka z wyższego świata, ufam ci więc, mówiła Leokadja, i adres udzielę. Jedź pan przeto na bulwar św. Michała pod numer 127 i nie pytając odźwiernego wejdź na szóste piętro. Zobaczysz tam szare drzwi, na wprost schodów, a na nich naklejoną kartkę papieru z napisem: „Sala fechtunku.“ Zastukaj czterokrotnie raz po raz, a jeśli zastaniesz w domu Grisoll’a, z pewnością ci otworzy.
— Dziękuję za objaśnienia, rzekł Croix-Dieu, i podał jej sztukę dziesięcio frankową.
— Mam więc wydać jeden frank, pięćdziesiąt centymów, zapytała. Pójdę rozmienić.
— Zachowaj resztę dla siebie, za udzielenie objaśnień.
Tu wyszedł z kawiarni, a w kilka minut później wdrapywał się na szóste piętro domu przy bulwarze św. Michała.
Drzwi na wprost schodów oznaczonemi były kartką papieru z napisem: „Sala fechtunku.“
Zastukał czterokrotnie, w krótkich przerwach, a po kilku sekundach drzwi się otwarły i młody mężczyzna wpuścił przybyłego salutując go po wojskowemu.
Pokój, do którego wszedł baron, stanowiący całe mieszkanie kapitana Grisolles usprawiedliwił nazwę „Sali fechtunku.“ Florety, maski i rapiry porozwieszane tu były na ścianach, tak jednak była wązką ta izba, iż dwaj przeciwnicy, stanąwszy naprzeciw siebie, nie byliby w stanie postąpić czterech kroków bez uderzenia się o ścianę.
Mieszkańcem tej izby był przystojny chłopiec dwudziesto kilko-letni, średniego wzrostu, dobrze zbudowany, z czarnemi gęstemi nieco kędzierzawiącemi się włosami, o śniadej cerze, wygolony starannie, prócz długich jedynie wąsów, w górę zakręconych.
— Czy mam przyjemność mówić z kapitanem Grrisolles, pytał Croix-Dieu, z lekkim ukłonem.
— Tak, z byłym oficerem oddziałów Garibald’ego. Mogęż zapytać nawzajem o cel przyjemnej pańskiej wizyty?
— Przychodzę zaproponować panu pewien interes, rzekł baron.
— Zgoda! Jeśli jest dobrym, łatwo się porozumiemy. O cóż chodzi?
— O otrzymanie policzka, odparł najspokojniej Croix-Dieu.
Grisolles jednym skokiem cofnął się w tył, połyskując zaiskrzonemi oczyma.
— Jeżeli to żart, zawołał, przyznam, że nazbyt ryzykowny, gdyż uprzedzam pana, że mam zwyczaj surowo karcić płaskich żartownisiów.
Baron uśmiechnął się.
— Pozwól że mi skończyć, rzekł, powiedziałem, iż chodzi tu o otrzymanie policzka, obecnie zaś dodam i o danie pchnięcia szpadą.
Twarz Grisolla wypogodziła się w okamgnieniu.
— To co innego, zawołał, druga część pańskiej propozycji zmienia całkiem pierwszą. Z chwilą, gdy zadość uczynienie ma nastąpić po obeldze, rzecz staje się możebną do przyjęcia.
— Jakąż cenę nakładasz na to, kapitanie?
— Pomówmy naprzód o pierwszej połowie sprawy. Gdyby chodziło o wymierzenie komu policzka, natenczas żądałbym dziesięć luidorów, skoro jednak chodzi o otrzymanie, co jest rzeczą wielce nieprzyjemną, kosztować będzie drożej. Sądzę że pan to pojmujesz?
— A więc, niech będzie piętnaście luidorów.
— Zgoda! Jestem przystępnym w interesach.
— Pozostaje teraz pchnięcie szpadą. Ileż wart cios taki?...
— To zależy od okoliczności. Czy trzeba zranić niebezpiecznie przeciwnika, lub go odrazu położyć bez życia?
— Ni jedno, ni drugie, odrzekł Croix-Dieu. Trzeba mu tylko na ręku lub na ramieniu zrobić lekką ranę, dostateczną do powstrzymania pojedynku, z której mógłby się wyleczyć w ciągu tygodnia.
— Czy ów przeciwnik jest młodym?
— Tak.
— Dobrym strzelcem?
— Czwartego stopnia najwyżej.
— Będzież on zgodnie ze mną prowadził tę sprawę?
— O! nie. On weźmie ten pojedynek na serjo.
— Widzisz pan, w takim wypadku wystawiam się na ryzyko. Te niedołęgi, zapaliwszy się, zadają nieraz w swej niezręczności ciosy, szalenie niebezpieczne i podczas, gdy pamiętamy, ażeby ich oszczędzić, otrzymujemy sami pięć albo sześć pchnięć w bok ostrzem stali, co nie jest drobnostką.
— Miałżebyś się obawiać? zaśmiał szyderczo Croix-Dieu; ty, taki dzielny, odważny?
— Obawiać? zawołał Grisolles, żartujesz pan chyba! Badam jedynie tę sprawę z punktu handlowego widzenia rzeczy. Mogę w tym razie panu usłużyć, nie mniej wszelako, jak za pięćdziesiąt luidorów.
— Za wszystko, w ogóle?
— Nie, pięćdziesiąt luidorów za pchnięcie szpadą, a piętnaście za drugą część sprawy.
— To za drogo!
— A więc niech będzie, ogółem sześćdziesiąt luidorów, pięć panu ustępuję, z warunkiem że połowę naprzód mi zapłacisz, a drugą połowę złożysz pan w kasie kawiarni Borgiów.
— Zgoda! odrzekł Croix-Dieu. A teraz posłuchaj.
Oto scenarjusz sztuki bohatersko-komicznej, w której odegrasz główną rolę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.