Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom II/XXXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

Ktokolwiekbądź zna obyczaje tych śmiesznych, młodych cherlaków, nazwanych złotą młodzieżą, wie dobrze, że dla tych panów najwyższym wyrazem szyku, jest blagowanie. Według ich fantastycznego kodeksu, brać cośkolwiek bądź na serjo, jest to „nie iść za prądem.“ Podziwiać coś „to gra przestarzała.“
Wierny owym tradycjom Oktawiusza Gavard wraz z dwoma swymi przyjaciółmi i Reginą Grandchamps, po obfitym wspólnym obiedzie, blagowali w najlepsze od chwili podniesienia zasłony, uważając aby roztropnie i cicho prowadzić swoje żarciki nie narażając się publice, która w szał wpada, gdy jej ktoś przeszkadza w rozrywce, żądając głośno natenczas wyrzucenia hałaśliwych.
Wszystko służyło na materjał do szyderstw tak dla Reginy, jako i trzech jej towarzyszów. Sztuka, dekoracje aktorzy, aktorki, ich toalety, przechodziły przez ogień ich bezlitośnych drwinek.
Po kilkakrotne „Tst“, silnie zaakcentowane, dało się słyszeć od strony parteru.
Dinah Bluet ukazała się na scenie.
Oktawiusz otworzył usta, by na jej wejście wygłosić jakiś idjotyczny kalambur, spojrzawszy jednak na owo dziewczę spoważniał nagle i patrzył z uwagą.
Regina Grandchamps, przytłumiając wachlarzem swój głos ochrypły, jaki bywa u wszystkich prawie kobiet spędzających noce bezsenne, zaczęła wygłaszać jakieś dwuznaczne zdanie, którego Oktawiusz dokończyć jej nie dał.
— Ach! tst! przerwał nagle, Nieprzeszkadzaj!
— Dlaczego?
— Ponieważ sztuka mnie zajmuje, chcę ją posłyszeć!
— Posłyszeć, taką banialukę?
— Dla ciebie banialuka, mnie ona zajmuje, pomimo że nie jest zabawną. Pozostaw m więc proszę w spokoju.
Regina Grandchamps, której anemiczny towarzysz raz pierwszy tak śmiało stawił czoło, zwróciła się doń plecami, gryząc ze złości swąnie batystową chusteczkę.
Oktawiusz nie obawiał się jej gniewu. Zwrócił całą uwagę na scenę i młodą debiutantkę. Dwaj jego towarzysze, przejęci poszanowaniem dla sześciomilionowego spadkobiercy, poszli za jego przykładem i, nie przemówiwszy słowa, bacznie słuchali.
— Pierwszy akt dramatu przeszedł dobrze. Dinah Bluet, zapanowawszy nad sobą i pokonawszy obawę, rozwinęła w grze całą potęgą swego talentu. Powodzenie jej było zapewnionem.
Piękna jedna scena pozwoliła dziewczęciu przekonań publiczność, iż do posiadanych wdzięków łączy energię i siłę dramatyczną. Wybuchnęły oklaski.
— Brawo! krzyczał Oktawiusz ze wszystkich sił, Brawo! brawo! brawo!
I zaczął bić rękoma z taką energią, że aż mu poodpadały guziczki od rękawiczek.
Regina patrzyła na niego z osłupieniem.
Oktawiusz, on, którego nic w życiu zachwycić nie było w stanie, Oktawiusz, ów przesycony życiem, zblazowany, bił oklaski? Świat się chyba przewraca!
Iskry gniewu posypały się z oczu Reginy.
Chwyciwszy za rękę młodzieńca przysunęła go siłą ku sobie, szepcząc przerywanym głosem:
— Ha! podobała się więc tobie ta sroka? Zajmuje cię. Uważasz że ładna?
— Ładna, nie przeczę, odrzekł, mnóstwo jest ładnych kobiet, wszak ona jest pociągającą, na honor! Jakież to świetne kontury!
Regina wzruszyła ramionami.
— Zaledwie przystojna. Piękność djabelska, wyrzekła z pogardą.
— Ma się rozumieć. Młodość i świeżość, w porównaniu z tobą.
Młoda kobieta z gniewem uderzyła nogą o ziemię.
— Zakochałeś się więc w tej lichej teatralnej włóczędze?
— Być może.
— Czemuż nie idziesz do niej ze swem miłosnem wyznaniem?
— Owszem, pójdę za chwilę.
— Dla czego nie zaraz?
— Masz słuszność, idę!...
Tu podniósł się z krzesła.
Regina trzymając go wciąż za rękę, nagliła by usiadł.
— Zabraniam ci, syknęła.
— Ba! zobaczymy.
— Jeżeli wyjdziesz, ja wyjdę z tobą. Jeżeli pójść do niej się ważysz, zrobię skandal! Zaprowadzą nas oboje do aresztu. Samotnie nie pójdziesz przynajmniej.
— Co! Tybyś się odważyła?
Spróbuj.
Regina rzuciła okiem na swego anemicznego kochanka. Był zmienionym do niepoznania. Dzikość postanowienia zastąpiła łagodny zwykle wyraz jego twarzy, policzki mu gniewem pałały.
Zlękła się na serjo. Gotów dokonać co mówi, pomyślała.
Wszystko to, o czem mówimy, odbyło się cicho. Publiczność nie zwróciła uwagi na ową burzę huczącą w loży.
Zasłona zapadła pośród szalonego brawa, po którem nastąpiło ogólne wywoływanie, zwrócone jednak wyłącznie do Diny Bluet.
— Otóż wychodzę, rzekł Oktawiusz, biorąc kapelusz. Możesz teraz uczynić, co ci się podoba skoro spuszczono zasłonę, nic mnie to nie obchodzi.
— Idź! wyszepnęła. nie zatrzymuję cię wcale! Idź, zabłyśnij u stóp owej włóczęgi magiczną perspektywą sześciu milionów po zmarłym „swym papie.“
Oktawiusz wyszedł, nie odpowiadając i zatrzasnął gwałtownie drzwi za sobą.
Regina zwróciła się ku dwom pozostałym towarzyszom, którzy byli świadkami tej tyle żywej sprzeczki.
— Ha! zawołała, nad czem do czarta rozmyślacie oba? Zamiast siedzieć w miejscu nieruchomie, jak dwaj idjoci, trzymając laski w zębach, dopomóżcie mi w czemkolwiek.
Dwaj tak nazwani idjoci oznajmili gestem, iż są gotowi do wszystkiego.
— Znacie pana de Croix-Dieu? mówiła dalej, on jest tu, wiem o tem. Zajmuje krzesło w orkiestrze, lub może jest w której loży. Potrzebuję natychmiast się z nim widzieć. Idźcie go poszukać, przyprowadźcie tu, czekam. Spieszcie co prędzej!
Obaj młodzieńcy wybiegli, a w kilka minut później ukazali się z baronem.
— Co się stało? pytał Croix-Dieu. Widzę żeś zmięszana.
— Baronie! zawołała czy pamiętasz naszą ostatnią rozmowę i swoje groźby?
— Doskonale, odparł z uśmiechem, ale do czego to prowadzi?
— Do tego, że nie ja Oktawiusza, ale on chce mnie porzucić!
— Co mi znów opowiadasz! Widziałem się z nim dziś i nic nie wspominał mi o tem! Ani myśli kruszyć tak miłych dla siebie więzów!
— Nie myślał wtedy, lecz myśli teraz.
— Jakto, dla czego?
— Ponieważ zawrócił sobie głowę tą dziewczyną z wołowemi oczyma, Diną Bluet, dzisiejszą debiutantką.
— Czy być może, tak nagle, za pierwszem widzeniem? pytał, śmiejąc się baron.
— Nie śmiej się, bo to na serjo, mówiła. Zakochał się w niej szalenie. Chwycił mój bukiet i rzucił jej pod nogi, a gdym gromiła że ją wygwizdam, chciał mnie udusić. I w chwili, gdy ci to opowiadam, on jej wyznaje swą miłość.
— Jakto, w teatrze?
Tak jest pospieszyłam cię o tem powiadomić, ażeby nie być odpowiedzialną.
— I dobrześ uczyniła. Nie obawiaj się. Dziękuję za przestrogę. Pójdę zobaczyć co się dzieje i przyprowadzę ci skruszonego więźnia!
Tu Croix-Dieu, wyszedłszy z loży, zwrócił się w stronę bulwaru, którędy wchodzili artyści. Przy wejściu spostrzegł Oktawiusza, idącego z opuszczoną głową, zawstydzonego, jak lis, schwytany na gorącym uczynku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.