Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom I/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Od owego wieczoru Henryka zmieniła się do niepoznania. Głęboki, niepokonany smutek opanował tę młodą nieszczęśliwą istotę. Przypominała sobie owe sceny miłosne, tak barwnie i żywo przedstawiane w odczytywanych przez nią nocami romansach, porównywała je z własnemi wspomnieniami, wywołującemi u niej obecnie wstręt i zniechęcenie do życia. Wszystkie jej młodociane złudzenia, jak liście z drzewa, wstrząsanego burzą, opadały, zaściełając grunt w około niej smutnemi zwiędłemi barwami.
Nazajutrz po owym wieczorze, w którym Loc-Earn przestąpił próg jej pokoju, Henryka, wszedłszy do ojcowskiego gabinetu, podała ojcu czoło do pocałunku drżąca, pobladła. Zdawało się jej, iż na tem czole starzec dopatrzy zbrukanie, i że w miejsce słów tkliwej pieszczoty, rzuci na występną córkę przekleństwo.
— Nie, dłużej nam tak żyć niepodobna, mówiła znalazłszy się sam na sam z Robertem. Błąd, jaki popełniłam, obciąża nas oboje. Dla mnie samej jest on zbyt wielkim ciężarem. Przygniata mnie ta atmosfera ukrywania, kłamstwa, i obłudy. Raz skończyć z tem trzeba!
— Skończyć, w jaki sposób? pytał obojętnie.
— Miej my odwagę rzucić się razem do kolan mojego ojca, i jeżeli nie wszystko mu wyznać, to powiedzieć przynajmniej że się kochamy. On jest dobrym.
pełen ojcowskiego do mnie przywiązania, wybaczy nam, a co więcej, zezwoli na nasze małżeństwo. Zostanę twą żoną, Robercie; kapłan, połączywszy nasze ręce w obec Boga pełnego miłosierdzia, uprawni mą miłość dla ciebie. Kochać cię będę mogła bez zarumienienia. Uczynimy to, nieprawdaż? Zrobimy w krotce, dziś, zaraz. nieodkładając.
— Nie! odrzekł Loc-Earn, nie uczynimy tego!
— Jakto, odmawiasz wraz ze mną błagania o przebaczenie mojego ojca? wyszepnęła z żalem Henryka.
— Odmawiam, ponieważ konieczność tak każę.
— Dla czego, z jakiej przyczyny?
— Z przyczyny, iż ty jesteś bogatą a ja ubogim.
— Jakąż przeszkodę stanowić to może?
— Staje przeszkodą w obec mojego honoru, którego pan d’Auberive nie dostrzegłszy w mojej dla ciebie miłości, posądzić mnie gotów o jakieś nikczemne wyrachowanie, o jakąś niską i podłą spekulację z mej strony. Bo i czemże w istocie tu jestem pod dachem twojego ojca? Przyjacielem? być może, lecz jednocześnie sekretarzem, jego podwładnym, rodzajem sługi, obdarzonego zaufaniem, któremu powierzono do spełnienia obowiązek. Wszelkie pozory mogłyby nasunąć myśl twemu ojcu, żem nadużył owego zaufania, a uwiódłszy kilko miljonową spadkobierczynię, przychodzę następnie prosić o jej rękę. Nie! nigdy, dodał z gestem oburzenia, ty sama wiesz dobrze o ile ubliżającą dla mnie byłaby myśl podobna. Pan d’Auberive mógłby sądzić, że dla pochwycenia pieniędzy ułożyłem plan cały. Nie mogę więc uczynić, czego żądasz.
— Ależ ojciec cię szanuje, poważa.
— Jego szacunek zmieniłby się dla mnie w pogardę, a ja bym nie zniósł pogardy! Honor, przed wszystkiem honor!..
— Mówisz o swoim honorze, odpowiedziała z goryczą, a cóżeś z moim uczynił?
— Twój jest zabezpieczonym, ponieważ nikt nie wie o istnieniu naszej tajemnicy.
— Powiedziałam ci, że kłamstw nie znoszę.
— Milczenie nie jest kłamstwem.
— Zachowaj więc owo milczenie, jeżeli ci się podoba, ja mówić będę!
— Nawet gdybym cię błagał o zachowanie tajemnicy?
— Nawet i w takim razie!
— A gdybym ci mówić zabronił?
— Nie usłucham.
— Czyń więc, co ci się podobał, zawołał gniewnie Loc-Earn, masz wolną wolę, lecz i ja mam swoją. Aby się uchronić przed tak haniebnem posądzeniem jeden sposób mi pozostaje. W chwili gdy pan d’Auberive dowie się, że jestem twoim kochankiem, rozsadzę sobie czaszkę wystrzałem z rewolweru. W obec mojego trupa zmuszonym będzie przyznać, iż cię prawdziwie kochałem, ciebie jedynie, a nie twój majątek, i że jeżeli popełniłem winę, odkupuję ją zadośćuczynieniem!
Henryka pochyliła głowę w milczeniu. Uczuła się być zwyciężoną. Robert zatryumfował raz jeszcze. Wobec tak wysokiego pojęcia honoru i osobistej godności, wzrastało dla niego jej uwielbienie. Mimo to od owej chwili córka pana d’Auberive starała się unikać Loc-Earn’a zamykając się przed nim starannie w swoim pokoju.
Mało to obchodziło tego nędznika.
Osiągnął cel zamierzony, uniemożliwiając małżeństwo Henryki z kimkolwiek bądź innym.
Obecnie wypadało mu czekać cierpliwie na bliską śmierć starca. W chwilę po owym zgonie, nakaże on milczenie swym honorowym skrupułom i zostanie szczęśliwym małżonkiem miljonerki, o co mu głównie chodziło.
W kilka miesięcy po wyż opisanej scenie, Henryka, unikająca dotąd spotkania się z Robertem, zbliżyła się doń, gdy przechodził przez salon, wracając od pana d’Auberive, i wyszepnęła z cicha:
— Przyjdź do mnie dziś wieczorem, potrzebuję widzieć się z tobą.
— Co to jest! dla czego ona mnie wzywa? zapytywał sam siebie, patrząc za odchodzącą. Ma to być jakiś kaprys, czy nowe z jej strony żądanie przebłagania ojca? Ha! zobaczymy. I o wskazanej godzinie udał się do niej, cicho stąpając po schodach, wysłanych kobiercem.
— Ukochana moja! wyszepnął wszedłszy, chciał ująć jej rękę.
Panna d’Auberive szybko ją cofnęła. Na jej bladem obliczu, znać było łez ślady, zaczerwienione i zabrzękłe powieki świadczyły o płaczu nieszczęśliwej.
— Jesteś cierpiącą, pytał Loc-Earn, spojrzawszy na nią. Co ci jest?
— I ty mnie pytasz, zawołała z rozpaczą; jestem zgubioną; na wieki zgubioną!
— Nic nie rozumiem, nie wiem o co chodzi... Dlaczego mówisz że jesteś zgubioną?
— Dla tego, odparła ze łkaniem, że Bóg w swojej sprawiedliwości rzucił przekleństwo na naszą występną miłość! Nie mogę nawet obecnie uciec się do owego kłamliwego milczenia, jakie mi nakazałeś i kryć hańby jaka wkrótce dla wszystkich wiadomą zostanie!
Nędznik zrozumiał, i zbladł. Zdawało mu się, iż otrzymał jakieś nagłe uderzenie w głowę, jeden z tych ciosów, które na kilka sekund odbierają przytomność.
Skoro odkryją jego występek, będzie wypędzonym z pod tego domostwa z piętnem zniewagi, jak się wypędza złodzieja, albo zbrodniarza.
Wiedział, że pan d’Auberive nie zawaha się ani chwili, będąc przekonanym, iż nie ocaliłby honoru swej córki, oddając ją nikczemnemu przestępcy, człowiekowi zdolnemu nadużyć w tak haniebny sposób ojcowskiego zaufania i nieświadomości dziewczęcia!
Łotr ten ujrzał nagle ruinę rozpadającą się w około siebie. Trwało to jednak krótką tylko chwilę, poczem odzyskał w prędce zwykłą przytomność umysłu. Czyliż to położenie było bez wyjścia? Czy nie można było w jakikolwiek bądź sposób na nie zaradzić, i zachować dziecię, w którym by znalazł broń przeciw Henryce w razie śmierci pana d’Auberive?
Wszystkie te myśli krzyżowały się szybko w jego mózgu jedne po drugich.
— I cóż? zapytała przerażona milczeniem Loc-Earn’a; teraz wiesz wszystko! Czyż każesz mi jeszcze zachowywać tajemnicę? Czy odważysz się mówić mi dalej o narażeniu swego honoru? Każesz mi milczeć dalej, grożąc że się zabijesz?
— Zabić się, odrzekł, nie! teraz nie mam prawa pozbawiać się życia. Śmierć moja uczyniła by to dziecię sierotą, żyć będę.
— Zatem zgadzasz się na moją propozycję przebłagania wspólnie mojego ojca, pytała Henryka, patrząc w Roberta z niepokojem.
— Nie! teraz tem więcej nie, niż kiedykolwiek!
— Ach! czy ja śnię? jęknęła, przykładając rękę do czoła, czyż źle zrozumiałam? Każesz mi więc milczeć, jeszcze milczeć dalej?
— Trzeba, odparł Loc-Earn, trzeba nieodwołalnie.
— Ależ dla czego? Mów! mów?
— Dla tego, ażeby popełniony błąd nie stał się zbrodnią, słyszysz mnie Henryko, ażebyś nie była morderczynią własnego ojca!
Blada, zlodowaciała z przerażenia córka pana d’Auberive nagłe się cofnęła, jak gdyby ujrzawszy straszne widmo przed sobą.
— Rozpocznij owo wyznanie, mówił nielitościwie nędznik dalej, zanim je ukończysz, twój ojciec, zabity temi słowy padnie martwy u stóp twoich!
Henryka, wydawszy jęk głuchy, osunęła się bezprzytomna na kobierzec.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.