Tom Sawyer jako detektyw/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Tom Sawyer jako detektyw
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1929
Druk Polska Drukarnia w Białymstoku
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Tom Sawyer, Detective
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I

Działo się to następnej wiosny od czasu, gdyśmy z Tomkiem Sawyerem uwolnili naszego starego murzyna, Jima, którego za próbę ucieczki zakuto w kajdany na fermie wuja Silesa w Arkansas. Mróz zelżał, powietrze się ociepliło, lato było coraz bliższe. W tym okresie chłopcom, jakimi byliśmy wówczas z Tomkiem, bywa szczególnie smutno. Pierś uciska nieokreślona tęsknota, i wzdychasz mimowoli, nie wiedząc o tem. Chcesz odejść gdzieś w odludne miejsce na szczyt góry, w gąszcz lasu — siedzieć tam i patrzeć, jak Missisipi rozlewa szeroko swoje wody i srebrzy się na całe mile wdal, opływając zamglone i dalekie lasy, a wkoło taka cisza, taki spokój, że zaczyna ci się wydawać, iż wszystko, coś kochał, umarło i że sam umarłeś, że wszystko już dawno minione, zapomniane i skończone na wieki.
Czy wiecie, co to za uczucie? To gorączka wiosenna. Tak się to nazywa. I kiedy was opanuje ta gorączka, wtedy chcecie — o, sami nie wiecie, czego chcecie, ale serce was boli i chcielibyście dokądś pójść! Żywiołowo pragniecie dokądś odejść, zmienić dotychczasowe nużące i uprzykrzone warunki życia, zobaczyć coś nieznanego, nowego. Myśl ta nie daje wam spokoju. Chce się wam iść, zostać podróżnikiem, włóczęgą; chce się wam zobaczyć obce kraje, gdzie wszystko takie tajemnicze, takie dziwne, takie romantyczne. I jeżeli nie możecie spełnić tego życzenia, godzicie się nawet z czemś na mniejszą skalę; gotowiście iść dokądkolwiek, żeby tylko jak najdalej stąd odejść.
Na taką właśnie gorączkę wiosenną zachorowaliśmy obaj z Tomkiem Sawyerem i to zachorowaliśmy bardzo niebezpiecznie. Ale Tom nie mógł nawet myśleć o podróżach; mówił, że jego ciotka Polly bardzo wyraźnie dała mu do zrozumienia, że w żadnym wypadku nie pozwoli mu porzucić szkoły i udać się na włóczęgę. Pewnego razu siedzieliśmy na stopniach ganku w dosyć ponurem usposobieniu, gdy nagle z domu wychodzi ciotka Polly z listem w ręku i mówi:
— Tomku, spakujesz swoje rzeczy i pojedziesz do Arkansas — twoja ciotka Sally zaprasza cię do siebie.
Omal nie podskoczyłem na miejscu z radości. Myślałem, że Tom rzuci się ciotce na szyję i udusi ją pocałunkami, tymczasem on — pomyślcie tylko! — siedzi sobie nieruchomo jak skała i żeby choć słowo powiedział. Poprostu gotów byłem się rozpłakać ze złości, że on postępuje tak głupio i nie korzysta ze szczęśliwej okazji. Przecież wszystko mogło być stracone dzięki temu, że nie wyraził słowami swej zgody i zadowolenia. Ale Tom siedział nadal w milczeniu i bez końca o czemś myślał, podczas gdy ja nie wiedziałem już, co robić z rozpaczy; wkońcu po namyśle powiedział z zabójczo zimną krwią:
— Bardzo mi przykro, proszę cioci; ale mam nadzieję, że ciotka Sally wybaczy mi, jeżeli nie spełnię jej prośby.
Ciotka Polly do tego stopnia była zdumiona tą nieoczekiwaną odpowiedzią, że w ciągu kilku sekund nie mogła ust otworzyć, co mi pozwoliło trącić Toma łokciem i szepnąć mu:
— Zwarjowałeś czy co! Nie skorzystać z takiej cudownej okazji!
Tom, nie tracąc bynajmniej zimnej krwi, odpowiedział mi również szeptem:
— Słuchaj, Huck Finn, czy chcesz, żebym jej okazał, jak bardzo chce mi się jechać? Zarazby zaczęła mieć wątpliwości, namyślać się, wyobrażać sobie tysiące chorób, niebezpieczeństw i przeszkód do tego wyjazdu, i nie zdążyłbym się obejrzeć, a jużby mi zabroniła wyjechać. Nie przeszkadzaj mi, wiem, jak się z nią obchodzić.
Nic podobnego nigdyby mi nie przyszło do głowy. Ale Tomek miał rację. Tom Sawyer zawsze miał rację — zawsze był rozsądny, pomysłowy, gotowy na wszystko: każdy mógł we wszystkiem na nim polegać — ręczę za to. Tymczasem ciocia Polly ochłonęła ze zdumienia i napadła na Toma:
— Tobie wybaczyć! Widział to kto! Nie, doprawdy, jak żyję, nic podobnego nie słyszałam. Jakim tonem mówi do mnie ten chłopak! Natychmiast idź pakować swoje rzeczy, i jeżeli usłyszę jeszcze choć słowo o wybaczaniu, pokażę ci takie wybaczanie, że długo je popamiętasz.
Na zakończenie stuknęła Toma w głowę naparstkiem, i prześlizgnęliśmy się koło niej na schody, przyczem Tom udał, że płacze. Znalazłszy się na górze w swoim pokoju, Tom rzucił mi się na szyję, nie posiadając się z radości, że wyjeżdża w podróż.
— Zanim wyjedziemy, zrobi jej się żal, że zmusiła mnie do wyjazdu, ale nie będzie już mogła zmienić swej decyzji. Po tem, co powiedziała, duma nie pozwoli jej ustąpić.
Tom w dziesięć minut spakował swoje rzeczy, resztę zaś powinny mu były przygotować ciocia Polly i kuzynka Mary; potem przeczekał jeszcze dziesięć minut, żeby się ciotka uspokoiła i była dobra i łagodna jak przedtem, gdyż Tom twierdził, że dziesięć minut wystarczy, aby jego ciotka się uspokoiła. Wkońcu zeszliśmy nadół, mając wielką ochotę poznać treść listu ciotki Sally.
Ciocia Polly siedziała nadole, w głębokiem zamyśleniu; list leżał na jej kolanach. Gdyśmy usiedli, zaczęła:
— Mają wielkie przykrości i zmartwienia i spodziewają się, że ty i Huck wymyślicie coś, żeby im pomóc. Wuj Siles ma sąsiada, nazwiskiem Brais Dunlap. Ten Brais Dunlap już od trzech miesięcy powziął myśl starania się o Benny. Wkońcu wuj Siles oświadczył mu raz na zawsze, że nie wyda za niego Benny, Wówczas Brais przez zemstę na wszelkie sposoby zaczął mu dokuczać. Przypuszczam, że ów Brais musi być dość wybitną jednostką w tej okolicy, skoro wuj Siles, widocznie nie chcąc z nim zadzierać i chcąc go jakoś udobruchać, przyjął nawet jego brata jako robotnika na swoją fermę, pomimo że nie potrzebuje żadnego robotnika i ciężko mu płacić pensję zbytecznemu człowiekowi. Co to za jedni ci Dunlapowie, Tomku?
— Oni mieszkają, proszę cioci, o milę od fermy wuja Silesa — w tamtych okolicach wszystkie fermy są oddalone od siebie o milę — i Brais Dunlap jest uważany za najbogatszego fermera. Ma trzydzieści sześć lat; jest wdowiec, bezdzietny, chełpi się swojemi pieniędzmi, uciska biednych i sąsiedzi boją się go. Jak mi się zdaje, wyobraził sobie, że wszędzie może sobie wybrać narzeczoną; wystarczy tylko chcieć; i zapewne czuł się bardzo upokorzony, gdy mu Benny odmówiła. Toż ona ma dopiero osiemnaście lat i taka miła, taka ładna. Biedny wuj Siles! Wielka szkoda, że musi się liczyć z Braisem Dunlapem i z tego powodu trzymać na fermie na nic niepotrzebnego Jupitera Dunlapa i płacić mu pensję z resztek pieniędzy.
— Jupiter! A cóż to za imię! Komu przyszło do głowy tak go nazwać?
— To przezwisko. Myślę, że już dawno zapomniano jego prawdziwego imienia. Teraz ma dwadzieścia siedem lat, a otrzymał to przezwisko, kiedy się zaczął uczyć pływać. Nauczyciel zobaczył na jego nodze, powyżej kolana ciemny znak wielkości monety dziesięciocentowej, a dokoła niego cztery mniejsze znaki i powiedział, że to Jupiter i jego satelici; kolegom wydało się to zabawne. Zaczęli go przezywać Jupiterem, i przezwisko to dotąd mu pozostało. To wysoki chłopak, leniwy i chytry, dosyć tchórzliwy, ale nie zły, z długiemi ciemnemi włosami, bez zarostu; nie ma grosza przy duszy, tak, że Brais trzyma go przy sobie z łaski, daje mu do noszenia swoje stare ubrania i traktuje go pogardliwie. Jupiter ma brata bliźniaka.
— A jaki jest ten brat?
— Kubek w kubek taki sam, jak Jupiter, jeśli wierzyć opowiadaniom — to jest był taki sam, bo już od siedmiu lat nic o nim nie słychać. Przyłapano go na kradzieży, gdy miał dziewiętnaście lat, i wsadzono do wiezienia; ale uciekł z więzienia gdzieś na północ. Z początku krążyły pogłoski, że zajmował się grabieżą to tu, to tam, ale już od wielu lat nic o nim nie słychać. Prawdopodobnie umarł. Przynajmniej tak sądzą wszyscy.
— Jak mu na imię?
— Jack.
Jakiś czas trwało milczenie. Staruszka się zamyśliła. Wreszcie zaczęła:
— Co najbardziej niepokoi ciocię Sally, to to rozdrażnienie, do jakiego Jupiter doprowadza twojego wuja.
Tom był zdumiony, ja także. Tom powiedział:
— Rozdrażnienie? Wuj Siles rozdrażniony? Wielkie nieba! Ciocia chyba żartuje? Pierwszy raz w życiu słyszę, że on może być rozdrażniony.
— Jupiter doprowadza go poprostu do wściekłości, pisze ciocia Sally; czasem dochodzi do tego, że gotów uderzyć tego człowieka.
— Ależ, ciociu, to wprost nieprawdopodobne! Przecież wuj Siles muchyby nie skrzywdził.
— Nic już nie wiem prócz tego, że ciocia Sally jest bardzo zaniepokojona. Pisze, że wuj Siles stał się poprostu innym człowiekiem, a wszystko to z powodu zatargu. A sąsiedzi zaczynają źle mówić o twoim wuju, przypisują mu we wszystkiem winą dlatego, że on jest — powiadają — pastorem i nie przystoi mu wdawać się w zatargi. Ciocia Sally pisze, że wuj nawet kazania mówi niechętnie — tak go to wszystko zmęczyło — i parafjanie stają się w stosunku do niego coraz chłodniejsi; już nie ma na nich takiego wpływu, jak dawniej.
— To bardzo dziwne! Przecież on zawsze był taki dobry, łagodny, wyrozumiały — poprostu anioł nie człowiek! Co mu się stało, jak ciocia sądzi?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: anonimowy.