Threny, Satyr, Wróżki/Threny/Thren XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Kochanowski
Tytuł Threny
Wydawca Księgarnia Luksemburgska
Data powstania 1563
Data wyd. 1867
Miejsce wyd. Paryż
Źródło skany na Commons
Indeks stron
THREN XIX.
Abo sen.

Żałość moja, długo w noc oczu mi nie dała
Zamknąć, i zemdlonego upokoić ciała.
Ledwie mię na godzinę przed świtaniem, swemi
Sen leniwy obłapił skrzydły czarnawemi.

Natenczas mi się matka właśnie ukazała,
A na ręku Urszulę moją wdzięczną miała:
Jako więc po paciorek do mnie przychodziła,
Skoro z swego posłania rano się ruszyła.
Giezłeczko białe na niej, włoski pokręcone,
Twarz rumiana, a oczy ku śmiechu skłonione,
Patrzę, co dalej będzie, aż matka tak rzecze:
Śpisz, Janie? czy cię żałość twoja zwykła piecze?
Zatémem ciężko westchnął, i tak mi się zdało,
Żem się ocknął. A ona pomilczawszy mało
Znowu mówić poczęła: twój nieutulony
Płacz, synu mój, przywiódł mię w te tu wasze strony,
Z krain bardzo dalekich: a łzy gorzkie twoje,
Przeszły aż i umarłych tajemne pokoje.
Przyniosłam ci na ręku wdzięczną dziewkę twoją
Abyś ją mógł oglądać jeszcze, a tę swoją
Serdeczną żałość ujął, która tak ujmuje
Sił twoich, i tak zdrowie nieznacznie twe psuje:
Jako ogień suchy knot obraca w perzyny:
Darmo nie upuszczając najmniejszej godziny.
Czyli nas już umarłe macie za stracone,
I którym już na wieki słońce jest zgaszone?
A my owszem żywiemy żywot tém ważniejszy,
Czém nad to grube ciało duch jest szlachetniejszy.
Ziemia w ziemię się wraca: a duch z nieba dany
Miałby zginąć ani na miejsca swe wezwany?
Oto się ty nie frasuj, a wierz niewątpliwie,
Że twoja najmilsza Urszuleczka żywie.
A tu więc takim ci się kształtem pokazała,
Jakoby się śmiertelnym oczom poznać dała:
Ale między Anioły i duchy wiecznemi,
Jako wdzięczna jutrzenka świeci, a za swemi
Rodzicami się modli, jako to umiała
Z wami będąc: choć jeszcze słów nie domawiała.
Jeśliżeć też stąd rośnie żałość, że jej lata
Piérwej są przyłomione niźli tego świata
Roskosze zażyć mogła: o biedne i płonne
Roskosze wasze: które tak są usadzone,
Że w nich więcej frasunków, i żałości więcej:
Czego ty doznać możesz sam z siebie najprędzej.
Ucieszyłeś się kiedy z dziewki twej tak wiele,
Żeby pociecha twoja i ono wesele
Mogło porównać z twoim dzisiejszym kłopotem?

Nie rzeczesz tego widzę. Także trzymaj o tem,
Jakoś doznał; ani się frasuj, że tak rana
Twojej ze wszech najmilszej dziewce śmierć zesłana.
Nie od roskoszyć poszła: poszłać od trudności,
Od pracy, od frasunków, od łez, od żałości;
Czego świat ma tak wiele, żeby też co było
W tym doczesnym żywocie człowieczeństwu miło,
Musi smak swój utracić przez wielkość przysady,
A przynajmniej przez bojaźń nieuchronnej zdrady.
Czegoż płaczem przez Boga? czegoż nie zażyła?
Że sobie swym posagiem Pana nie kupiła:
Że przegróżek i cudzych fuków nie słuchała,
Że boleści w rodzeniu dziatek nie uznała,
Ani umie powiedzieć, czego jej troskliwa
Matka doszła? co z większem utrapieniem bywa,
Czy je rodzić? czy je grześć? takieć pospolicie
Przysmaki wasze, czem wy sobie świat słodzicie.
W niebie szczere roskosze, a do tego wieczne,
Od wszelakiej przekazy wolne i beśpieczne.
Tu troski nie panują, tu pracy nie znają:
Tu nieszczęście, tu miejsca przygody nie mają.
Tu choroby nie najdzie, tu nie masz starości,
Tu śmierć łzami karmiona nie ma już wolności.
Żyjem wiek nie przeżyty, wiecznej używamy
Dobrej myśli: przyczyny wszystkich rzeczy znamy.
Słońce nam zawżdy świeci, dzień nigdy nie schodzi,
Ani za sobą nocy niewidomej wodzi:
Twórcę wszech rzeczy widzim w jego majestacie,
Czego wy w ciele będąc prożno upatrzacie.
Tu wczas obróć swe myśli, a chowaj się na te
Nieodmienne, synu mój, roskosze bogate.
Doznałeś co świat umie, i jego kochanie,
Lepiej na czem ważniejszem zasadź swe staranie.
Dziewka twoja dobry los (możesz wierzyć) wzięła,
A właśnie w swoich rzeczach sobie tak poczęła,
Jako gdy kto na morze nowo się puściwszy,
A tam niebeśpieczeństwo wielkie obaczywszy,
Woli nazad do brzegu: drudzy co podali,
Żagle wiatrom, na ślepe skały powpadali.
Ten mrozem zwyciężony, ten od głodu zginął,
Rzadki coby do brzegu na desce przypłynął.
Smierci zniknąć nie mogła, by też dobrze była
Oną dawną Sybillę wiekiem swym przeżyła.

To co miało być potem, uprzedzić wolała:
Temże mniej tego świata niewczasów doznała.
Drugie po swych najmilszych rodzicach zostają,
I ciężkiego sieroctwa nędzne doznawają.
Wypchną drugą za męża lada jako z domu,
A majętność zostanie sam to Bóg wié komu.
Biorą drugie i gwałtem, a biorą i swoi:
Ale i w hordach część się wielka ich zostoi,
Gdzie w niewoli pogańskiej i w służbie sromotnej
Łzy swe piją, czekając śmierci wszystkokrotnej.
Tego twej wdzięcznej dziewce bać się już nie trzeba,
Która w swych młodych latach wzięta jest do nieba,
Żadnych frasunków tego świata nie doznawszy,
Ani grzechem duszy swej drogiej pomazawszy.
Jej tedy rzeczy synu (nie masz wątpliwości)
Dobrze poszły, ani stąd używaj żałości.
Swoje szkody tak szacuj, i omyłki swoje,
Abyś nie przepamiętał, że baczenie twoje
I stateczność jest droższa: w tę bądź przed się Panem
Jako się kolwiek czujesz w pociechy obranem.
Człowiek urodziwszy się zasiadł w prawie takim,
Ze ma być jako celem przygodom wszelakim:
Z tego trudno się zdzierać: pocznijmy co chcemy,
Jeśli po dobrej woli nie pójdziem, musiemy.
A co wszystkich jednako ciśnie, nie wiem czemu
Tobie ma być, synu mój, najciężej jednemu.
Śmiertelna, jako i ty, twoja dziewka była,
Póki jej zamierzony kres był, póty żyła.
Krótko w prawdzie, ale w tem człowiek nic nie włada:
A wyrzec też co lepiej, nie łacno przypada,
Skryte są Pańskie sądy: co się jemu zdało,
Najlepiej żeby się też i nam podobało.
Łzy w tej mierze niepłatne: gdy raz dusza ciała
Odbieży, próżno czekać, by się wrócić miała.
Ale człowiek nie zda się praw szczęściu w tej mierze,
Że szkody pospolicie tylko przed się bierze:
A tego baczyć nie chce, ani mieć w pamięci,
Co mu też czasem padnie wedle jego chęci.
Tać jest władza fortuny, mój najmilszy synie,
Ze nie tak uskarżać się, kiedy nam co zginie,
Jako dziękować trzeba, że wżdam[1] co zostało:

Bo to wszystko nieszczęście w ręku swoich miało.
A tak i ty folgując prawu powszechnemu,
Zagrodź drogę do serca upadkowi swemu:
A w to patrzaj, co uszło ręku złej przygody.
Zyskiem człowiek zwać musi, w czem nie popadł szkody.
Nakoniec w co się on koszt i ona utrata,
W co się praca, i twoje obróciły lata,
Któreś ty niemal wszystkie strawił nad księgami,
Mało się bawiąc świata tego zabawami.
Terazby owoc zbierać z swojego szczepienia,
I ratować w zachwianiu mdłego przyrodzenia.
Cieszyłeś przedtem insze w takiejże przygodzie:
I będziesz w cudzej czulszy niźli w swojej szkodzie?
Teraz Mistrzu sam się lecz: czas doktór każdemu.
Ale kto pospolitym torem gardzi, temu
Tak późnego lekarstwa czekać nie przytoi:
Rozumem ma uprzedzić, co insze czas goi.
A czas co ma za frotel? dawniejsze świeżemi
Przypadkami wybija, czasem weselszemi;
Czasem też z tejże miary, co człowiek z baczeniem
Pierwej niż przyjdzie, widzi: i takiem myśleniem
Przeszłych rzeczy nie wściąga, przyszłych upatruje:
I serce na oboje fortunę gotuje.
Tego się synu trzymaj, a ludzkie przygody,
Ludzko noś; jeden jest Pan smutku i nagrody.
Tu zniknęła: jam się też ocknął. Aczciem prawie
Nie pewien, jeślim przez sen słuchał, czy na jawie.




  1. Przecież.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Kochanowski.