Targowisko próżności/Tom III/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Nazajutrz po bitwie
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.
Nazajutrz po bitwie.

Rawdon, zawsze jeszcze w balowym stroju, którego od dwóch dni nie zrzucał, wszedł do brata przy ulicy Great Gaunt Street, kiedy służący zajęci byli uprzątaniem i zwykłem przed niedzielą porządkowaniem całego mieszkania. Potrąciwszy kobietę zamiatającą wschody, pułkownik wleciał jak strzała do gabinetu Pitt’a, Lady Joanna, w rannym penjonarze, była na górze w pokoju dzieci, jak zwykle o tej porze kiedy je ubierano, potem brała dzieci na kolana i pacierz z niemi mówiła. Nie zaniedbywała nigdy tego obowiązku, nim wszyscy domownicy i słudzy zeszli się na wspólną modlitwę, czytaną głośno przez samego pana domu. Rawdon usiadł przy biurku baroneta pokrytem broszurami, listami ułożonemi we wzorowym porządku, wszystko tam było na swojem miejscu; rachunki, druki, regestra i inne papiery poukładane w tekach osobnych ze stosownym na każdej z nich napisem. Na boku stołu leżały Biblja, Przegląd kwartalny i Rocznik uroczystości i ceremonjałów dworskich. Widać tam było że ład ten był ręką pańską codziennie utrzymywany.
Z uderzeniem dziewiątej godziny na czarnym marmurowym zegarze, drzwi się otworzyły i sir Pitt ukazał się na progu, świeży jak róża, ogolony, włosy lekko pachnące pomadą, gładko zaczesane; rzekłbyś głowa z wosku osadzona na krawatce dobrze zawiązanej. Schodząc z góry poważnym krokiem, kończył czyścić paznogcie, a chociaż miał na sobie szlafrok popielaty, pozostałe części ubrania odznaczały się wytwornością prawdziwego angielskiego dżentelmena. Sir Pitt nie umiał ukryć swego zdziwienia kiedy zobaczył biednego Rawdona z najeżonemi włosami, z oczyma krwią nabiegłemi, w wymiętem ubraniu. Pierwszą myślą baroneta było że brat jego po całonocnej orgji przyszedł do niego pijany.
— Mój Boże! co ty chcesz Rawdonie? Przychodzisz w takim stanie... Co ci jest? Co cię tu sprowadza tak wcześnie? Czemu nie jesteś u siebie?
— U siebie? odpowiedział śmiejąc się dziwnie. — Nie bój się, Pitt; jestem zupełnie przytomny i mam dosyć zimnej krwi. Zamknij drzwi, mam do pomówienia z tobą.
Pitt zamknął drzwi, zbliżył się do swego biórka, usiadł w fotelu obok brata i zaczął gładzić paznogcie pilnikiem.
— Pitt — powiedział pułkownik po chwili milczenia — jestem zgubiony... bez sposobu ocalenia się.
— Zawsze ci taki koniec przepowiedałem — zawołał baronet opryskliwie, bębniąc po stole końcami paznogci, których połysk i gładkość zdawały mu się już zadawalniające. Nie powiesz mi przynajmniej że ciebie nie ostrzegałem zawczasu. Ja nic zupełnie zrobić dla ciebie nie jestem w stanie: wszystkie moje fundusze są w obrocie, sto funtów, któremi moja żona wyswobodziła cię z więzienia, zobowiązałem się oddać jutro memu plenipotentowi, i w wielkim będę teraz kłopocie; sam nie wiem jak sobie poradzę. Nie zarzekam się pomagać ci o ile to będzie w mojej mocy; ale co do płacenia twoich wierzycieli, to ani myśleć o tem nie mogę; byłoby to takiem szaleństwem jak gdybym chciał zapłacić cały dług państwowy. Układaj się jak możesz z nimi. Smutne to, prawda, dla rodziny, ale cóż robić? Toż samo codzień prawie widzieć można. W przeszłym tygodniu Jerzy Kiteley, syn lorda Bugland zrobił układ z wierzycielami i znowu będzie miał jakiś czas trochę spokoju, a ojciec nie potrzebował rozwiązywać woreczka. Tak więc...
— Ależ tu nie o pieniądze idzie — przerwał Rawdon głosem stłumionym; nie przyszedłem mówić ci o sobie, ale musisz się domyśleć co mnie tu sprowadza.
— Cóż to jest? — zapytał Pitt oddychając swobodniej.
— Przychodzę cię prosić o opiekę nad moim synem — odrzekł ze wzruszeniem Rawdon — obiecaj mi że go nie opuścisz jak mnie już nie będzie. Twoja poczciwa żona zawsze miała dla niego tyle dobroci, że on ją dziś więcej kocha aniżeli swoją... O! przeklęta kobieta! Słuchaj, Pitt, wiesz dobrze że miałem odziedziczyć majątek po ciotce; ale ośmielano mnie w moich szaleństwach, pobłażano memu lenistwu, bez tego byłbym może innym człowiekiem. W wojsku nie bardzo źle wywiązywałem się z moich obowiązków; ale... wiesz dobrze co się stało z majątkiem ciotki, jakim sposobem ten spadek mnie ominął i co się z nim stało.
— Po tylu ofiarach, jakie dla ciebie poniosłem, odrzekł sir Pitt — nie rozumiem jak podobne wymówki mogą z ust twoich wychodzić. Jeżeli możesz mieć do kogo pretensję, to w każdym razie nie do mnie, ale do siebie samego.
— Wszystko stracone — powiedział Rawdon — dziś już za późno!
Te słowa były wymówione z tak dziwnym wyrazem że sir Pitt mimowolnie zadrżał.
— Mój Boże! może kto umarł? — zapytał Pitt z litością i niepokojem.
— Byłbym od razu skończył cierpieć i odjąłbym sobie to nędzne życie — mówił dalej Rawdon nie zważając na słowa brata — gdyby nie mój biedny Rawdy. Byłbym zabił tego starego łotra, a potem gardłobym sobie poderżnął.
Sir Pitt odgadł teraz wszystko i zrozumiał że Rawdon mówił o lordzie Steyne. Tu pułkownik opowiedział bratu urywanem od wzruszenia głosem wszystko, co zaszło w ciągu dwóch dni ostatnich.
— Był to spisek — mówił — pomiędzy nimi uknuty. Zatrzymano mnie w chwili kiedy z balu od niego wracałem. Napisałem do niej żeby mi przysłała pieniędzy, odpowiedziała mi na to że leży chora w łóżku, żebym więc cierpliwie czekał do jutra. Przyszedłem do domu niespodziewanie i zastałem ją okrytą od stóp do głowy brylantami, w towarzystwie tego nikczemnika.
Następnie opowiedział bratu walkę swoją z lordem i dodał że po tem, co zaszło, nie można nic przedsiębrać, bo należy być gotowym do pojedynku, który jest nieunikniony.
— Nie można przewidzieć czy kula mnie nie wybierze — mówił Rawdon coraz więcej wzruszony, a że mój syn nie ma matki, więc go chcę oddać pod twoją i twojej żony opiekę, i jestem pewny że go jak własne dziecko uważać będziecie.
Starszy brat ścisnął rękę Rawdona silniej niż zwykle i zdawał się głęboko wzruszonym, a Rawdon otarł ręką zwilżone oczy.
— Dziękuję ci, bracie — powiedział — mając twoje słowo, mogę być spokojnym!
— Jest to święty obowiązek honoru! — odrzekł baronet.
Rawdon wyjął z kieszeni pulares z banknotami znaleziony u Rebeki i rzekł do brata z gorzkim uśmiechem:
— Nie myślałeś żebym był tak bogaty, nieprawdaż? Oto sześć set funtów dla Briggs, która była zawsze tak dobrą dla mego dziecka. To są jej własne pieniądze, które nam pożyczyła; zawsze sobie wyrzucałem żeśmy fundusz tej biednej kobiety zabrali. Co zaś do zostających nad to pieniędzy, zabrałem je w pierwszej chwili, ale można je oddać Rebece, że mogła sobie poradzić z...
Gdy to mówił wyjmując z pugilaresu pieniądze dla wręczenia bratu, ręce mu tak się trzęsły, że upuścił na ziemię tysiąco funtowy bilet, najwidoczniejszy dowód potępiający Rebekę.
Pitt schylił się i podjął papier, nie mogąc ukryć zdziwienia na widok tak wysokiej cyfry.
— Ten bilet do mnie należy — rzekł Rawdon — mam nadzieję że go razem z kulą w łeb tego łotra wpakuję.
Dwaj bracia ścisnęli sobie ręce raz jeszcze i pożegnali się. Lady Joanna wiedząc że pułkownik był w gabinecie męża, czekała z trwogą w przyległym pokoju na rezultat rozmowy. Przez uchylone drzwi do sali jadalnej obaczyła wychodzących z gabinetu braci, podeszła ku nim, i podając rękę Rawdonowi pochwaliła go że przychodzi do nich zapewne na śniadanie. Pułkownik — którego postać przekonywała dostatecznie bratowę że tu o coś innego jak o śniadanie chodzi — wymówił się od uprzejmych zaprosin lady Joanny, ścisnął serdecznie jej rękę i odszedł. Joanna przejęta była głębokiem wspułczuciem; serce jej mówiło że nad Rawdonem zawisło jakieś wielkie nieszczęście; ale nie śmiała pytać się męża, a ten nie wdawał się w żadne objaśnienia.
W kilka minut potem Rawdon stukał silnie młotkiem w głowę Meduzy umieszczonej na bramie Gaunt-House. Odźwierny w czerwonej kamizelce ze srebrnemi galonami wychylił z przerażeniem głowę do Sylena podobną, a zobaczywszy człowieka, którego ruchy i nieład w ubraniu wydawały się dosyć podejrzane, chciał bronić siłą wstępu napastnikowi. Ale pułkownik podał mu swój bilet wizytowy do wręczenia lordowi Steyne, z nadmienieniem że od godziny pierwszej będzie czekać cały dzień w Regent-Clup, i że tam tylko należało się zgłaszać, nie zaś do jego domu żeby się z nim widzieć. Odźwierny na to osłupiał ze ździwienia i patrzył na odchodzącego pułkownika z takiem zadziwieniem jak wszyscy ci, co go na ulicy spotkali. Swawolny ulicznik, kupiec ziewający we drzwiach magazynu, szynkarz zamykający okiennice na czas niedzielnego nabożeństwa, jednem słowem, wszyscy brali go za zbiegłego warjata, i najzabawniejsze o nim robili uwagi aż do chwili kiedy pułkownik wsiadając do dorożki kazał się zawieść do koszar przy Knightsbridge. Dzwony rozlegały się we wszystkich dzielnicach miasta kiedy Rawdon wysiadał z powozu. Gdyby nie pomieszanie, w jakiem się znajdował, byłby zapewne poznał Amelję idącą z Brompton do kościoła przy Russel Square. Uczniowie w porządku szkolnym szli na nabożeństwo, powozy kręciły się w rozmaitym kierunku, każdy spieszył gdzie go obowiązek lub przyjemność powoływała. Pułkownik nic nie widział co się w około niego działo. Poszedł od razu do pokoju swego dawnego przyjaciela i kolegi, kapitana Macmurdo i bardzo się ucieszył że go w koszarach zastał.
Kapitan Macmurdo był to wytrawny żołnierz, który był w bitwie pod Waterloo; w pułku powszechnie lubiony, ale fundusze miał bardzo ograniczone i to było przyczyną że nie mógł dojść do wyższych wojskowych stopni. Gdy Rawdon drzwi otworzył, przyjaciel jego wylazł był nie dawno z łóżka i miał jeszcze fularową chustkę na tłustych szpakowatych włosach, wąs jeden już pofarbowany, a nad tem wznosił się nos czerwony, połyskującemi brodawkami okryty.
Jak tylko kapitan usłyszał od Rawdona że ma prosić go o przyjacielską usługę, wiedział dobrze o co chodzi, a wszelkie objaśnienia byłyby zbyteczne i nicby go nie nauczyły. Wiele, bardzo wiele spraw podobnych przeszło już przez jego ręce, a przyznać należy że umiał je prowadzić zawsze z rzadką zręcznością. Jego królewska Wysokość, smutnej pamięci, kiedy był głównodowodzącym, miał największy pod tym względem szacunek dla kapitana Macmurdo; nakoniec każdy człowiek honoru znajdujący się w trudnem położeniu, zawsze się do niego udawał.
— No, a cóż to za przyczyna, mój stary przyjacielu? zapytał kapitan. Czy znowu może sprawa kartowa, jak wtenczas kiedyśmy kapitana Marker’a na tamten świat wyprawili? Ho, ho, do dziś dnia ziemię gryzie.
— To chodzi o... moją żonę, odpowiedział Crawley spuszczając oczy i czerwieniejąc silnie.
Kapitan uderzył językiem o podniebienie, wydając odgłos jakby klasnął z bicza i rzekł:
— Ja zawsze myślałem sobie że ona ci jakiegoś figla spłata.
W samej rzeczy tak w pułku jak i w klubie nie jeden zakład stanął o los pułkownika Crawley. Te przypuszczenia były aż nadto usprawiedliwione lekkomyślnością mistress Rawdon; nie widząc pochmurny wyraz twarzy, z jakiem pułkownik przyjął tę uwagę, Macmurdo zrozumiał że nie należało dotykać tego drażliwego przedmiotu.
— Czy nie ma więc innego sposobu żeby to załagodzić? Co, jak myślisz stary? zapytał kapitan poważnie. Czy to są tylko podejrzenia, czy też są i listy? Czy nie lepiejby było zachować to w tajemnicy? Wierz mi, Crawley, że w takich razach lepiej jest nie rozgłaszać, jeżeli jeszcze ukryć można... ha, trzeba było być ślepym żeby się teraz dopiero opatrzyć, ciągnął dalej kapitan mówiąc do samego siebie.
— Dla ludzi honoru jedna tylko droga zostaje po tem, co między nami zaszło. Oni chcieli się mnie pozbyć i postarali się o to żeby mnie aresztowano; ja się wyrwałem z kozy, zastałem ich oboje razem, powiedziałem mu że jest podły łotr, poczem palnąłem go z jednej i drugiej strony i cisnąłem o ziemię.
— Dostał na co zasłużył — odpowiedział Macmurdo.
— Dobrze mu tak; ale mi nie powiedziałeś jego nazwiska?
— Lord Steyne, odrzekł Rawdon.
— Ah! do djabła! Margrabia! Mówiono że on... to jest, że ty...
— Cóż to znaczy? zawołał Rawdon; czy chcesz, powiedzieć że słyszałeś już dawniej o tem? Dla czegoż mnie o tem nie ostrzegłeś Mac?
— He! mój stary, języki ludzkie są tak złośliwe; a na cóż by się to przydało żebym ci powtarzał wszystkie gadaniny głupców o tobie.
— Nie postąpiłeś tak jak prawdziwy przyjaciel postąpićby powinien. To powiedziawszy Rawdon nie mógł opanować swego wzruszenia i zakrył twarz rękoma.
— No, coż tam, mój stary, trzeba odwagi, powiedział Mac rozrzewniony tym widokiem; żeby sam dja beł w to się wmieszał, to mu kulę w łeb wsadzimy, już to nic nie pomoże. A co do twojej żony... Cóż chcesz? To stara jak świat historja.
— Ah! bo ty nie wiesz jak ja ją kochałem, powiedział Rawdon przytłumionym głosem. Byłem do niej przywiązany jak pies, oddawałem jej wszystko co miałem. Skazałem się na ubóstwo, na biedę prawie, byleby się z nią ożenić; zastawiłem ostatni zegarek żeby tylko dogodzić jej fantazjom. A ona składała sobie pieniądze przez cały ten czas, i nie chciała zapłacić stu funtów żeby mnie wyrwać z więzienia!
Rawdon z godnością opowiedział przyjacielowi wszystkie okoliczności tej całej sprawy. Macmurdo starał się go uspakajać i dziwił się gorączce pułkownika.
— Ale, mój kochany, ona może być rzeczywiście niewinną — mówił kapitan. — Wszakże i sama to utrzymuje, nie prawdaż? A czyż to pierwszy raz zdarzyło się jej być sam na sam z lordem Steyne?
— Zapewne — odrzekł Rawdon smutnie — ale oto co nie przemawia za jej niewinnością. Tu pokazał kapitanowi bilet na tysiąc funtów. — Oto co wzięła od niego, nic mi o tem nie mówiąc, a mając te pieniądze w ręku, nie chciała mnie oswobodzić i od wstydu wybawić.
Kapitan zmuszony był uznać że było w tem coś podejrzanego.
Podczas tej rozmowy Rawdon posłał był służącego kapitana Macmurdo na Curzon Street po suknie i bieliznę, czego bardzo potrzebował. Dwaj przyjaciele z pomocą dykcjonarza, zredagowali list do lorda Steyne. Kapitan Macmurdo, upoważniony przez pułkownika Crawley, wyrażał gotowość służenia lordowi żeby się ułożyć o warunki walki, od której sam margrabia — po tem, co zaszło — zapewne odstąpić nie zechce. Kapitan prosił zatem bardzo grzecznie żeby lord Steyne wyznaczył kogoś z swoich przyjaciół do bliższego porozumienia się w tej sprawie. Kończył zaś wyrażając życzenie i nadzieję że pojedynek odbędzie się natychmiast bez najmniejszej zwłoki.
Kapitan dodał w post scriptum że posiada w ręku bilet bankowy na znaczną sumę, ze pułkownik Crawley ma pewne powody do myślenia iż pieniądze te należą do margrabiego Steyne’a, i życzy sobie odesłać je właścicielowi.
List powyższy był już skończony kiedy służący kapitana Macmurdo powrócił z wyprawy do domu pułkownika; ale nie przyniósł ani bielizny, ani ubrania, a postać jego wyrażała nader komiczne zdziwienie.
— Kiedy, proszę pana, oni nie chcą nic wydać, mówił zadyszany; dom rabują, wszystko do góry nogami poprzewracane; gospodarz chce zaaresztować wszystkie rzeczy. Słudzy piją wino w salonie, i mówią że pan pułkownik zabrał z sobą wszystkie srebra, co były i pojechał. Potem znowu po chwili milczenia dodał. „Jeden służący już uciekł; a Sampton podochocił sobie dobrze, burmistrzuje i krzyczy na cały głos że że nic nie wypuści z domu dopóki mu jego pensji co do grosza nie wypłacą“.
Rawdon uśmiechnął się na wieść o tym buncie domowym i rzekł gryząc paznogcie:
— To jeszcze dobrze przynajmniej że mały Rawdy nie jest teraz w domu. Pamiętasz Mac, jak przyprowadzałem go nieraz do ujeżdżalni i sadzałem na szkapę? Jak on się dobrze trzymał!
— Prawda że ten malec wyglądał na dzielnego chłopaka, odpowiedział poczciwy kapitan.
Mały Rawdon znajdował się obecnie w kaplicy Whitefriars, w szeregu małych jak on i jednakowo ubranych chłopczyków. Nie słuchał on bardzo uważnie kazania, bo myślał o przyszłej sobocie, ciesząc się myślą że ojciec przyjdzie po niego, zabierze z sobą, a może i do teatru zaprowadzi.
— O! to będzie dzielny chłopiec — mówił Rawdon, myśląc zawsze o synie. Ale ty mnie przyrzekniesz, Mac, że jeżeli to źle się dla mnie skończy i głowę położę, to mogę liczyć na ciebie że... będziesz go odwidzać, nieprawdaż? Ah! mogę powiedzieć że kochałem to dziecko. Ot, mój kochany, oddasz mu te spinki złote odemnie, to wszystko co mi zostało.
I znów zakrył sobie twarz rękoma, zalewając się rzewnemi łzami. Macmurdo nie mógł także oprzeć się wzruszeniu, zdjął fular z głowy i zaczął sobie oczy ocierać.
— Zejdź na dół i przygotuj nam śniadanie, powiedział do służącego. Crawley, dysponuj: Co wolisz; Cielęca pieczeń i sardynki, naprzykład? Dobrze? Clay, dasz ubranie pułkownikowi, my zawsze byliśmy jednej miary. Mój ty stary Rawdonie, kiedyśmy się zaciągnęli do wojska, to w całym pułku szczuplejszych i wysmuklejszych od nas nie było.
Macmurdo odwrócił się do ściany i czytał gazetę przez czas kiedy się Rawdon ubierał, poczem dopiero sam zajął się swoją toaletą.
Ponieważ sprawa była z lordem, kapitan więc starannie się stroił, pomadując włosy, a nawet wąsy, które zakręcił do góry, jak to zwykł był robić w dni świąteczne, przytem włożył najsztywniejszy jaki miał kołnierzyk. Kiedy zszedł na śniadanie, młodzi oficerowie winszowali mu świetnego stroju i dzielnej miny, zapytując go czy się nie żeni i czy pułkownik Crawley nie ma być przypadkiem jego drużbą.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.