Tajemniczy wróg/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Tajemniczy wróg
Podtytuł Powieść kryminalna
Wydawca Księgarnia Popularna
Data wyd. 1938
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIII.
Lecznica doktora Werbera.

Dopiero, gdy mknąłem samochodem obok Ziutki w kierunku Otwocka, gdyż tam według jej informacji miała się znajdować lecznica doktora Werbera, uświadomiłem sobie, że może znów postąpiłem lekkomyślnie, bez zastanowienia.
Czy mogłem mieć zaufanie do tej dziewczyny, której nie znałem wcale i czy nie wciągała mnie w nową zasadzkę? Czyż nie lepiej było zaczekać na komisarza Relskiego, lub porozumieć się z jego zastępcą?
Ale Ziutka tak nalegała i takie miała przerażenie w oczach, że podążyłem z nią, nie namyślając się chwili. Wszak o Lilę chodziło i twierdziła, że każda minuta może zaważyć na jej losach.
Na szczęście, przed opuszczeniem numeru, zabrałem browning, a w szufladzie komody zamknąłem papiery, które przedtem niepotrzebnie nosiłem przy sobie.
— Więc ta lecznica — cicho zwróciłem się do Ziutki, tak żeby nie mógł nas posłyszeć szofer — znajduje się w pobliżu Otwocka?
Skinęła główką.
— W lesie! Jest otoczona murem i nie łatwo do niej się dostać. Ale, znam boczne wejście... Wysiądziemy w odległości stu kroków, gdyż warkot samochodu mógłby wzbudzić ich podejrzenia i pana przeprowadzę...
— Może zechce mi pani powiedzieć w jaki sposób natrafiła na ślad tego porwania? Gdyż dotychczas mówiła pani tylko urywkami.
— Więc niech pan słucha — przysunęła się bliżej — to zrozumie wszystko i będzie miał do mnie całkowite zaufanie. Moja siostra jest pielęgniarką w zakładzie Werbera.
— Pielęgniarką!
— Werber to brutal, niezwykle opryskliwy dla podwładnych, ale siostra znosiła jego chamstwo, bo ciężko dziś o zarobek. Znosiła, dopóki nie przekonała się, że w lecznicy dzieją się podejrzane historie.
— Podejrzane historie?
— Przed kilku miesiącami przywieziono jakiegoś pacjenta, bawił jakiś czas, po tym go wywieziono, teraz znowu jest z powrotem. Wydawało się, że nie przebywa w zakładzie, a w niewoli, gdyż przywożono go i wywożono w nocy i nikogo nie dopuszczano do niego...
— Czyżby Gerc?
— Nie znam nazwiska! Mocno to uderzyło siostrę, tym bardziej, że zakład poczęli odwiedzać podejrzani ludzie, między innymi jakiś Kowalec...
— Ach, Kowalec!
— Poczęła bliżej śledzić, co się dzieje i udało jej się podsłuchać rozmowę. Werber zmawiał się z Kowalcem, żeby skończyć z jakimś Korskim i obiecywał mu za to znaczną sumę...
— Więc ze mną!
— Tak! Przerażenie ogarnęło siostrę. Nie chciała tracić posady, a jednocześnie obawiała się, że zostanie uwikłana w różne nieprzyjemności. Powtórzyła mi to wszystko. Ponieważ często bywałam u radcy i z jego ust słyszałam pańskie nazwisko, domyśliłam się, o kogo chodzi i postanowiłem pana uprzedzić...
— Rozumiem!
— Niestety, uciekł pan wtedy, a ja nie przypuszczałam, że oni tego wieczoru szykują ów zamach, gdyż siostra ogólnikowo podsłuchała rozmowę. Werber był wściekły, że pan wymknął się im i twierdził, że sam sobie z panem poradzi. A Kowalec oświadczał, że porwie pannę, na której panu zależy... Nie mówili jednak, na czym polegał ich plan...
— Ale ja znam go dobrze! — zawołałem. — Zwabiono mnie do mieszkania Werbera i w tym czasie pochwycono Lilę.
— Siostra była tak przerażona, że natychmiast zawezwała mnie do siebie. Pojechałam tam wczoraj, sądząc, że zdobędę ścisłe informacje i dziś popołudniu stamtąd powrócę. Dlatego wyznaczyłam panu godzinę siódmą. Oczywiście, nie mogę odwiedzać siostry w zakładzie, gdyż tam nie wpuszczają nikogo obcego, nawet krewnych personelu. Czekałam na nich u znajomych, zamieszkałych w pobliżu zakładu, ale tak ją pilnowano, że przez cały dzień nie mogła z niego się wymknąć. Może powzięto podejrzenia! Zjawiła się dopiero wieczorem, wystraszona i opowiedziała mi, że Werber z Kowalcem widocznie wykonali swój plan, gdyż przed chwilą zakrytym, prywatnym autem przywieziono do zakładu jakąś młodą osobę, która jakby broniła się rozpaczliwie, a o której Werber opowiadał, że jest umysłowo chora i nie należy zwracać uwagi na jej okrzyki. Zamknięto ją w separatce, znajdującej się w tej części domu, do którego Werber ma tylko dostęp i podobno jutro zamierzają ją wywieźć gdzieś dalej.
— Łotry! — zatrząsłem się z gniewu. — Biedna Lili! Chcą ją wywieźć dalej!
— Oto wszystko! Pośpieszyłam natychmiast do Warszawy aby pana uprzedzić, niestety nie przybywał pan długo do hotelu.
Zbyt byłem zdenerwowany na to, aby jej opowiedzieć szczegółowo, co mnie zatrzymało. Natomiast zapytałem:
— Więc pani twierdzi, że uda się nam tam dostać? A czy nie lepiej było zawiadomić policję?
— Siostra błagała o pośpiech! Pannę Lilę mogą wywieźć lada chwila. Lub, jeśli posłyszą, że policja się zbliża, uczynią jej coś złego. Niema chwili do stracenia. Werber i Kowalec są zdolni do wszystkiego. A siostra dała mi takie ścisłe wskazówki, że mam nadzieję, iż uwolnimy nieszczęsną bez pomocy policji.
Zapanowało milczenie.
Szybko migały pola i drzewa, wreszcie w ciemności nocy ukazały się zdala pierwsze wille Otwocka. Kierując się wskazówkami Ziutki, przemknęliśmy przez kilka uśpionych całkowicie o tej porze ulic, wreszcie zatrzymaliśmy się na jakiejś piaszczystej drodze, gdzie już kończyły się wille.
— Tu wysiadamy!
A kiedy szofer odjechał, otrzymawszy należność, dodała:
— Zakład mieści się w odległości stu kroków. Za tymi drzewami...
Skierowaliśmy się w tę stronę.
Kiedym szedł w milczeniu obok Ziutki, po piasku, znów moją głowę nawiedzały różne myśli i przypominała mi się przygoda na Grochowie. Tak samo zakradłem się po nocy, tak samo przemykałem się śród drzew, tak samo sądziłem, że prędko osiągnę zamierzony cel — i wszystko zakończyło się bardzo smutnie.
Czyżby obecnie oczekiwało mnie podobne rozczarowanie?
Ukradkiem obserwowałem Ziutę. Nie, jej opowiadanie posiadało wszelkie cechy prawdopodobieństwa.
Tylko?... Czemuż tak obawiała się udziału policji?
Już znaleźliśmy się w sosnowym lasku, a za nim zamajaczały białe ściany.
— Jesteśmy!
Przed nami znajdował się piętrowy budynek, otoczony wąskim murem. Wydawał się całkowicie uśpiony i światła nie było widać w oknach. Wysoki mur odgradzał go szczelnie i trudno było ustalić, co się poza nim działo.
— Po lewej stronie znajduje się furtka! Siostra obiecała, że będzie tam oczekiwać na nas i ją otworzy. Mam zapukać trzykrotnie. Później pokażę, dokąd mamy się udać.
Zbliżyła się do drzwi i zastukała w umówiony sposób. Lecz pomimo, że parokrotnie ponowiła stukanie, drzwi nie rozwarły się i nikt nie odezwał się z poza nich.
— Cóż to znaczy? — wyszeptała z niepokojem. — Przecież, siostra...
— Widocznie zaszła jakaś przeszkoda! — wymówiłem podniecony. — Prześladuje nas pech! Co tu robić?
— Zaczekajmy!
Oczekiwaliśmy dość długą chwilę. Ale tylko dalekie rechotanie żab i wietrzyk szumiący w liściach, mąciły nocną ciszę. Za murem panowała grobowa cisza...
— Chyba pójdę do znajomych — oświadczyła po chwili namysłu — tych samych, u których bawiłam przez cały dzień i zapytam się, czy nie zaszła jakaś zmiana. Może znajdę wiadomość od siostry.
— Słusznie!
— Idzie się do nich około dziesięciu minut. Tam i z powrotem upłynie najmniej pół godziny. Nie traćmy czasu! Chodźmy!
— Ja pozostanę i będę oczekiwał na panią! — zadecydowałem nagle. — Mówiła pani, że Lili grozi niebezpieczeństwo i mogą ją wywieźć lada chwila. Będę pilnował zakładu, czy nie wyjedzie z niego podejrzany samochód. Niechaj, pani wraca jak najprędzej!
— Będę się bardzo śpieszyła! — Ziutka pobiegła i wnet zniknęła śród drzew.
Pozostałem sam.
Trawił mnie niepokój taki, że ustać nie mogłem na miejscu. Wysoki mur oddzielał mnie od Lili — a ona znajdowała się w rękach zbrodniarzy. Co zaszło, że siostra Ziutki nie dotrzymała obietnicy i nie oczekiwała na nas przy wejściu? Nowe nieszczęście! Wywieziono Lilę?...
Mało nie ryknąłem z bólu i gniewu. Och, czemuż nie zawiadomiłem komisarza Relskiego. Przybyłby tutaj wraz ze swymi ludźmi, wyważył bramę i przetrząsnął cały dom. A ja? Jeśli nawet Lili jeszcze tam się znajduje, czy dam sobie radę z przestępcami? Muszę sobie dać radę! O ile nie będzie innego sposobu, wdrapię się na mur i wskoczę do środka...
Już począłem oglądać mur, aby wynaleźć dogodne miejsce i później z niego skorzystać, gdy wtem od strony domu rozległy się jakieś głosy.
Siostra Ziutki? Nie, to dwóch mężczyzn rozmawiało ze sobą i kierowali się oni wyraźnie w stronę furtki. Zapewne, pragnęli wyjść z zakładu, a ich głosy wydawały mi się znajome.
Na szczęście, w pobliżu znajdowały się drzewa. Odskoczyłem i ukryłem się śród nich.
Rychło zgrzytnęły zasuwy i furtka rozwarła się. Dzięki księżycowej nocy, mogłem rozróżnić twarze tych, którzy ukazali się w jej obramowaniu.
Drgnąłem ze zdumienia, gdyż było to istotnie niezwykłe połączenie. Pierwszy wychodził Jerzy Gerc, a za nim Werber. Ten sam Werber, który parę godzin temu wraz z żoną zastawiał na mnie pułapkę i pragnął mnie uśpić, a gdy się to nie udało, powrócił do zakładu. Nie zdziwiła mnie jego obecność i byłem na nią przygotowany. Ale Jerzy?
Więzili razem ojca i to była ta tajemnica, jaką z takim trudem miał wyznać? Na pewno! Tylko zamiast ją wyznać, wolał porwać Lilę! Szubrawiec!
Słowa, które mnie dobiegły, potwierdziły całkowicie moje przypuszczenia.
— Skoro stary zwariował — odezwał się Jerzy — wywieziemy jak najprędzej dziewczynę i będzie koniec! Niech się później dzieje, co chce... Dosyć mam tych wszystkich historii...
— No, zarabia pan na nich sporo! — rozległ się głos Werbera.
— I doktór nie może skarżyć się...
— Hm... Nie wiem.... Tyle przykrości? Chciałem dziś załatwić się z tym osłem, ale wydostał mi się z rąk, bo przybiegł po niego jakiś grubas z wiadomością, że porwano Lilę.
— Czy to nie skomplikuje sprawy?
— Wątpię! Gdyby nawet zawiadomił policję, nie tak prędko natrafią na mój zakład, gdyż mało kto wie o jego istnieniu. Dziewczyna zniknie za parę godzin. Zresztą sam pan rozumie... A jestem tak ostrożny, że dziś wieczorem wydaliłem pielęgniarkę, która zbytnio wsadzała nos nie w swoje rzeczy!
— Doskonale pan zrobił, doktorze! Ta wysoka, chuda? Wciąż miałem wrażenie, że podsłuchuje pod drzwiami... A teraz, czy nie zechciałby pan mi wskazać drogi? Kazałem szoferowi dla niepoznaki zatrzymać się nieco dalej i Lola oczekuje na mnie w samochodzie. Tam, na prawo...
— Zaraz pana przeprowadzę...
Oddalili się od furtki i pozostała otwarta.
Więc nieszczęsny Gerc, więziony od trzech miesięcy ostatecznie zwariował, a Lilę zamierzano wywieźć. Siostra Ziutki dlatego nie przybyła, że podejrzliwy Werber wydalił ją i nie znajdowała się już w zakładzie. Zbrodniarze są pewni bezkarności, lekceważą mnie i nazywają osłem...
Mój wzrok wpijał się się w otwartą furtkę.
Lila ma zniknąć za parę godzin, na pomoc siostry Ziutki niema co liczyć, zbyt długo byłoby obecnie szukać policji. Muszę działać sam i to natychmiast...
Korzystając z tego, że Werber oddalił się znacznie i tylko zdaleka dolatywał jego głos, paru susami przesadziłem przestrzeń, dzielącą mnie od furtki i znalazłem się poza ogrodzeniem.
Ujrzałem kwietniki i aleje wysypane żwirem. W głębi dom i schody, prowadzące na taras. Drzwi wejściowe również były uchylone; z poza nich widniało światło.
Bez namysłu pobiegłem w tamtą stronę i wpadłem do domu. Za sporym oświetlonym hall‘em zobaczyłem długi, ciemny korytarz, z pokojami po prawej i lewej stronie. Z hall‘u schody prowadziły na piętro.
Dokąd udać się? Gdzie więżą Lilę i Gerca? Na górze, na dole? Jak ich odszukać?
W tejże chwili posłyszałem skrzyp furtki. Werber powracał, odprowadziwszy Jerzego i zasuwał rygle.
Ścisnąłem browning w kieszeni. Rzucić się na zbója i go obezwładnić, czy też sprawdzić, dokąd pójdzie?
To drugie będzie rozsądniejsze.
Pierwszy pokój w korytarzu był nieoświetlony i otwarty. Zajrzałem tam. Wyglądał, jak lekarska poczekalnia i Werber przyjmował w nim, zapewne, pacjentów.
Wślizgnąłem się do niego.
Rychło posłyszałem kroki na tarasie. Werber wszedł do hall‘u, zamknął wejściowe drzwi na klucz i przekręciwszy kontakt elektryczny, po ciemku skierował się do schodów.
Więc, idzie na piętro.
Zaskrzypiały schody, potem kroki rozległy się na górze, zatrzasnęły się jakieś drzwi — i zapanowała cisza.
Poszedł na piętro! Ale, czy tam mieści się jego prywatne mieszkanie, czy też trzyma uwięzionych? Ach, czemuż Ziutka, ufając, że spotka siostrę, nie dała mi najmniejszej wskazówki, przecież musiała coś posłyszeć od niej! Gdzież znajdują się te przeklęte separatki?
Chyba zacznę poszukiwania od góry, podążę w ślad za Werberem, może tam coś wyśledzę.
Starając się czynić jak najmniej hałasu, przebyłem hall, później schody i znalazłem się na piętrze. Dokoła panował mrok i kierowałem się po omacku.
A teraz dokąd? Przypuszczalnie, znajduje się tu taki sam korytarz, jak na dole.
Stałem w niepewności, nie wiedząc, co począć, gdy wtem na końcu korytarza znowu rozwarły się drzwi, buchnął z nich snop światła i w jego potokach zobaczyłem Werbera.
Wydało mi się, że teraz twarz ma zagniewaną i posłyszałem, jak z pogróżką rzucił do kogoś, znajdującego się w pokoju:
— No, to jeszcze zobaczymy!
Po czym zamknął drzwi i przebiegł przez korytarz, otarłszy się prawie o mnie. Po chwili zstępował ze schodów i znalazł się na dole.
Nareszcie miałem jakiś ślad i ani chwili do stracenia. Pośpieszyłem do drzwi pokoju, z którego wyszedł Werber i przywarłem okiem do dziurki od klucza.
— On!
W pokoju, na fotelu siedział Gerc w swym szlafroku i czapeczce. Ten sam i nie ten sam. Jakieś zmiany zaszły w twarzy — ale nie mogłem się pomylić. Napewno on... Wzrok miał błędny i patrzył nieruchomo przed siebie, bębniąc po poręczy fotela kościstymi palcami.
Zapewne, nieprzytomny! Byłem przygotowany na to, po tym co posłyszałem niedawno, gdyż Werber mówił do Jerzego, że baron zwariował. Więc tu go trzymał ten zbój i pastwił się na nim, skoro go doprowadził do podobnego stanu. A taki był pewny siebie, że nie zamykał nawet więźnia na noc. Lecz czemu mu groził? Zaraz dowiem się, bo naprzód uwolnię Gerca, a później odszukam Lilę.
Pchnąłem drzwi i znalazłem się w pokoju.
Obawiałem się, że Gerc albo wcale mnie nie pozna, albo się przestraszy. Ale, to co nastąpiło, przeszło wszelkie moje oczekiwania. Na mój widok zbladł gwałtownie, porwał się z fotela i począł coś bełkotać.
— Panie baronie — szeptałem, zbliżywszy się do niego. — To ja... pański dawny sekretarz... Korski... Niech pan się uspokoi! Przychodzę pana ratować!
— Pan... pan? W jaki sposób?
— Zakradłem się do tego przeklętego zakładu! Werber poszedł na dół... Uciekajmy! Przecież tu znęcają się nad panem...
— Nie... nie...
— Ależ chodźmy! Jest pan chory! Wszystko panu później wytłumaczę... Nie ma chwili do stracenia.
— Nie pójdę!
Dziwny upór zarysował się na jego twarzy. Wariat kompletny! Nie sposób z nim dogadać się! Teraz rozumiem dlaczego Werber nie zamykał go na klucz.
— Baronie! — starałem się w nim wzbudzić resztki świadomości. — Nie tylko pana tu dręczą... Pochwycili Lilę... Przecież kiedyś kochał pan ją bardzo. Musimy biedaczkę ocalić. Chodźmy!
— Lilę ocalić? Nie... nie...
— Ale chodźże, nieszczęsny człowieku! — szarpnąłem go za ramię. — Trzeba cię wyprowadzić, mimo twojej woli, bo i tak nic nie rozumiesz z tego, co się dzieje.
Znów chciałem go pochwycić za rękę i pociągnąć w kierunku drzwi, ale baron wyrwał mi się i odskoczył, niczym oparzony. W tejże chwili, z tyłu rozległo się warczenie.
Obejrzałem się i zobaczyłem Dżoka. Podniósł się z kanapy, na której przedtem leżał, niezauważony przeze mnie i szedł groźnie, szczerząc zęby.
Skąd tu znalazł się Dżoko? Przecież był u Werberowej i miano wywieźć go na wieś? Ta zdradziecka kobieta kłamała stale, ale w jaki sposób znalazł się w zakładzie?
— Na pomoc! — raptem począł krzyczeć Gerc piskliwym głosem. — Dżoko...! Ludzie!... Na pomoc!... Napadł mnie ten zbój!
Nic nie zrozumiałem, ale w każdym razie należało uciekać jak najprędzej.
Rzuciłem się do drzwi.
Niestety, za późno!
Na progu zobaczyłem Kowalca, zwabionego widocznie krzykiem barona.
— I ten tutaj!
Tymczasem Gerc ponawiał swoje wrzaski. Ale słowa, jakie padały z jego ust, nie świadczyły bynajmniej, aby miał być umysłowo chorym.
— Skończcie z nim! — wołał, wskazując na mnie. — W jaki sposób dostał się? Ładnie Werber pilnuje zakładu!
Wprost mąciło mi się w głowie, ale nie czas było teraz zastanawiać się nad tą zagadką. Z tyłu skradał się szympans, a drogę zagradzał Kowalec.
— Przepuść! — zawołałem.
— Nie, kochanku! — zaśmiał się złośliwie. — Dziś mi się nie wymkniesz!
Kopnąłem szympansa, który odskoczył z piskiem i wyciągnąłem błyskawicznie browning z kieszeni.
— Zobaczymy!
— Ach, masz maszynę! — Kowalec zbladł i odstąpił od drzwi.
Trzymając rewolwer gotowy do strzału, wyskoczyłem z pokoju i znalazłem się w korytarzu. Już sądziłem, że zwycięsko wydostałem się z opresji, gdy wtem krzyknąłem z bólu. To Werber, zaczajony za drzwiami uderzył mnie z tyłu niespodziewanie czymś ciężkim w głowę.
Osunąłem się na podłogę.
Wtedy, posłyszałem drwiące słowa Kowalca.
— Ten dureń jeszcze nie domyślił się, że pan baron porwał sam siebie!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.