Tajemnice stolicy świata/Tom II/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.
Konne sztukmistrzynie cyrku.

Było to tego samego wieczoru, w którym Małgorzata i Walter byli w piwnicy złoczyńców.
Albinos opowiadał, że widział nad ranem żebraczkę hrabinę, jak z ukrytym przedmiotem śpieszyła pod cieniem domów — skradzione dziecię sprzedała sztucznemu jeźdźcowi Lopinowi, który go potrzebował do swoich przedstawień. Lopin chciał to dziecię adoptować, więc tanio i łatwo nabył. Mała istotka, uchodząca u publiczności za jego własne dziecię, tymczasowo, gdy jeszcze sama się poruszać nie mogła, miała jego przedstawieniom w klatce lwów nadawać większy powab, i obaczymy w następnym rozdziale, jak okropnie umiał podniecać zmysły widzów.
Cyrk leżał na bocznéj ulicy od ulicy Fryderyka, przy któréj niezbyt odległym rogu znajdowała się piwnica złoczyńców. Już w nim byliśmy wówczas, gdy Eberhard odwiedził Leonę.
W przestrzeniach od areny drzwiami oddzielonych, któremi wchodzą mający ukazać się publiczności, panował po ukończeniu przedstawienia rozmaity ruch. Pokoje sztucznych artystek przedzielał od pokojów męzkich szeroki korytarz, do którego wchodziło się wstąpiwszy na schody pomiędzy zewnętrznemi filarami.
W garderobie kobiet bardzo żywo rozmawiano. Trzy primadonny cyrku Lopina spierały si ęo pierwszeństwo, nie prostemi słowy i bezpośredniemi zdaniami, lecz przechwalając się swojemi stosunkami.
Zalotna Liddy, Niemką, o czarujących rysach, oczach jak niezapominajki i z wiecznym prawdziwie powabnym uśmiechem, w delikatnym trykocie, okrytym tylko na dłoń szeroką przezroczystą sukienką, i ze skrzydłami anioła czy też motyla, które na jéj barkach powiewały, wyglądała tak promieniejąco, jak jéj nazwa w sztucznym świecie: La fille du soleil. Przeciwnie czarnooka Francuzka Bella, z cyrku Napoleona w Paryżu, stojąca obok niéj w powłoczystéj sukni, i bardzo żywo swoją ładną spicrutą gestykulująca, miała coś południowo-dzikiego w ostro wyrazistéj twarzy, któréj czarne gładko uczesane ale obfite włosy szczególniejszy powab nadawały. Trzecią była artystka par force, miss Jane, Angielka, blondynka, która tylko co odrzuciła od siebie pachnący koszyczek do kwiatów, któręmi z konia osypywała oficerów, jakby to był jakiś ciężki śmieszny przydatek, i małą nóżką, ładnie w biały atłasowy trzewiczek ubraną, któréj by u niéj nikt nie domyślał się, wściekle go deptała.
— Ten Felton! gwałtownie przytém zawołała: ten niegodziwiec! Ja tego nie zniosę!
— Co to się stało? mów Jane, łamaną niemczyzną i z lekkiém szyderstwem spytała Francuzka, bo wiedziała już ód rana, że stary lord Felton przybył z Londynu, aby bardzo szumnego kanclerza angielskiego poselstwa ukarać nieco za jego lekkomyślne związki, i długi swojego pana syna w oryginalnie angielski sposób uporządkować — cóż to cię tak gniewa, miss Jane?
O condemned! zawołała artystka, wewnętrznie rozdrażniona prawie rozdarła drobną ręką swoją kwiatami przetykaną krótką sukienkę: ten Felton to niegodziwiec!
— To stara historya, kochana Joanno! niedbale powiedziała Liddy, przypatrując się w lustrze swoim brylantowym kolczykom, które rzeczywiście błyszczały niepospolitym ogniem: w ogólności z sekretarzami niema co się wdawać!
— O, ja wiem, żeś zaarendowała sobie lorda Wooda!
— Zaarendowała, kochana Joanno, dwóch zaarendowała, chciałaś powiedzieć! z przewagą uśmiechając się odparła Liddy, czém jeszcze bardziéj rozdrażniła Angielkę: — na ostatniéj wieczerzy u starego zakochanego skąpca, książę Waldemar leżał u nóg moich!
— O, kłamstwo, kłamstwo! zawołała miss Joanna, przystępując do Liddy i gwałtownie niby broniąc się rękami: wierutne kłamstwo! Książę Waldemar nie leży ani u moich nóg, ani u twoich, ani u Francuzki; lecz u nóg Leony, téj przekwitłéj Brandon!
— No, to może był książę August; widać, że wzięłam jednego za drugiego! zawołała Liddy, a tymczasem Bella, nie zważając na nie wrzeszczała:
— Książę Waldemar wcale się nie kocha, bo Leona już przebrzmiała, a książę robi się nabożnym, cha, cha, cha!
— Więc kocha się we wszystkich! zaśmiała, się Liddy — tak, to był książę August. Ja o nic nie pytam i często tych panów biorę jednego za drugiego, bo to nic nie szkodzi. Nigdy nie mylę się co do tego, który mi jaką ozdobę daruje, jak i co do tego, który mnie bukietem obdarzy.
— A ja wolę raczéj starego, pobożnego szambelana księcia, niż jego samego, albo niż bogatego lorda, którego ojciec przyjeżdża, żeby ukarać syna! powiedziała Bella.
O condemned! nie mówcie o lordzie Feltonie! gwałtownie pogroziła Angielka, wyjmując kwiaty z jasnych włosów.
— Szczerą prawdę mówimy, moja kochana, odpowiedziała Bella, bawiąc się szpicrutą, co w téj chwili nadawało szczególny nacisk jéj słowom — już raz zdarzyła się rzecz niesłychana, że ta biało-krwista artystka par force, nielitościwie skaleczyła twarz swojéj rywalki, jakby boki swojego konia: — tylko prawdę — wszakże sama nazwałaś młodego szlachetnego lorda niegodziwym!
— O, to mnie wolno, ale nikomu innemu!
— No, to i ja sobie pozwalam powiedzieć coś podobnego, chociażbym cię nawet rozgniewać miała! Nie biorę ci nawet za złe twojego gniewu, bo posiadać szmaragdowe ozdoby wartujące przeszło 50,000 franków, przez kilka dni posiadać, a potém na wezwanie szlachetnego lorda ojca być zmuszoną je oddać, to zawsze przykre upokorzenie i dosyć znaczna strata!
— O ty złośliwe stworzenie! zawołała miss Joanna i znowu nogami tupała, ty wężu! Kto tu wspomina o szmaragdowéj ozdobie?
— Miałaś ją trzy razy — a teraz znikła bez śladu!
— Bom sprzedała — a pieniędzy użyłam na potrzeby mojego biednego, kochanego Wity!
— Jak to miło i dobroczynnie — 50,000 franków dla Wity, przeżyłego, starego kassyera pana Lopina! Ale pomyśl-no miss Joanno, co ten niegodziwy jubiler dworu Rosenthal, przez zemstę zrobił staremu lordowi Feltonowi za to, że ozdobę znowu odebrać musiał...
— Opowiedz Bello, opowiedz, zawołała Liddy, a Angielka mimo różu zbladła i słuchała: takie historye są bardzo zajmujące!
— Wyobraź sobie, że ten strój szmaragdowy, który tak powszechne wzbudzał podziwienie i zwrócił na siebie tyle uwagi, który po trzykroć miałaś na sobie, wystąpił w swojém oknie z takiém wyrachowaniem, że od wczoraj wszyscy przechodzący patrzą i robią uszczypliwą uwagę: to strój à la Joanna-Felton!
— O, ja się w to wdam i szpicrutą ukarzę każdego, kto się ośmieli wymienić szlachetnego lorda i mnie!
— Czyliżeś niegodna wzmianki? moja kochana?! To podług mnie przesadzona skromność nie zawsze tobie właściwa — zresztą gazety już wiedzą o tém śmieszném zajściu, przeczytasz to dzisiaj przy wieczerzy, powiadam ci prześlicznie opisane!
— Muszę i ja to przeczytać, zawołała Liddy, poleciwszy nadeszłéj garderobianie powiesić zdjętą małą sukienkę, i wystąpiła teraz, jako niezbyt pulchna, ale zawsze miła Wenus, w swoim różowym trykocie: ja chętnie czytuję takie historye!
— Lord Felton strzelać się będzie z autorem — a Joanna zemści się! O, lord Felton będzie jutro bogatszy i znakomitszy niż był wczoraj. Lord Felton założy wspólnie z kilku przyjaciółmi towarzystwo akcyjne i wtedy będzie miał tyle pieniędzy — tyle, że nawet powiedzieć nie umiem!
— Cha, cha, cha, towarzystwo akcyjne? szyderczo zaśmiała się Bella, na bankach ostrygowych, albo fabrykach szampana? Panowie ojcowie zakupują akcye, dadzą pieniędzy, i nie biorąc procentów, będą musieli wkładać coraz to nowy kapitał! Towarzystwo będzie trwało ciągle — jednak, moja kochana, czy wiesz co może nastąpić, jeżeli któremukolwiek z ojców ten żart wyda się za drogim?
— Widzę! powiedziała Liddy, zaczynając rozpinać trykoty i odchodząc do swojego gabinetu, że Paryżanki znają się na wszelkiéj perspektywie!
— Że niektórzy panowie bywają osadzeni w areszcie, bo mówiąc między nami, ludzie jak lord Felton, nietylko niezręcznie wydają pieniądze, ale nie umieją tak ich brać, aby ich nikt sądownie prześladować nie mógł, na to potrzeba więcéj talentu jak myślimy!
— Tylko zatrważasz i kłopoczesz drugich, panno Bello, trzeba tylko przyjmować wizyty książąt, mniemała Liddy, przynajmniéj można być na pewno wolną od kłopotu. Dla tego będę teraz łagodniejszą dla księcia Augusta, a ten brylantowy strój nie powędruj# na pewno z powrotem do jubilera.
Vraiment! Starzy panowie są najlepsi, zaśmiała się Bella, a szambelana księcia przyjmę chętniéj jako galanta, niźli księcia samego!
— Rozmaite są gusta — niewątpliwie stara to historya, że książę coś więcéj znaczy jak jego służący!
— Jak czasem, zalotnie ułożywszy usta powiedziała Francuzka, chodząc po pokoju: książę często bywa o tyle zależniejszy od swojego szambelana, o ile ten ostatni miewa więcéj wpływu.
— Zatrzymaj sobie panna swojego starego lorda Wooda, albo niewiele młodszego księcia Augusta, a ja barona von Schlewe, który całym dworem trzęsie!
— Panna lubisz żartować albo chwalić się, wtrąciła miss Joanna, ale abyś się ani o mnie ani o strój szmaragdowy nie turbowała, moja panno Bello, przyrzekam ci, że jutro wieczorem na sobie go mieć będę!
— Załóżmy się! Jutro wieczorem jest galowe przedstawienie, a pan Lopin potajemnie przygotowuje coś nadzwyczajnego, więc i my także chcemy mieć coś nadzwyczajnego — a zatém miss Joanna, jutro wieczorem gdy oficerów kwiatami osypywać będzie, ubierze się w strój Joanny-Felton!
— To interesujące — czy zakładacie się? wesoło zawołała czarowna Liddy, doskonale wyglądająca w fałdzistém okryciu, którém teraz postać swą osłoniła — daléj, o co?
— O kolacyę u Warchardta, bo tam najlepiéj, radziła Francuzka, podając z uśmiechem rywalce drobną rękę w bardzo ciasnéj białéj rękawiczce.
Accepted! zawołała miss Joanna dotykając ręki Belli.
W téj chwili do garderoby dam zbliżyły się głosy, mówiono półgłosem, ale mimo to artystki słuchały, aby się dowiedzieć kto nadchodzi. Nie byli to mężczyźni cyrkowi, bo ci już wyszli ze swoich pokojów. Lopin mieszkał naprzeciw cyrku i zwykle po przedstawieniu, gdy dał żywność swoim lwom, co zawsze sam dopełniał, nie zwiedzał już areny i przyległych pokojów.
Liddy przytrzymując okrycie pod szyję, podsunęła się ku drzwiom wiodącym na korytarz, a garderobiana dla śpieszniejszego ukończenia służby, poszła zapalić świeczniki najprzód w gabinecie Belli, a potém u Liddy. O miss Joannie już pierwéj pamiętała.
— Cicho, szepnęła, kiwając ręką, podsłuchująca Liddy — można pęknąć od śmiechu! Dwóch się spotkało na korytarzu, którzy woleliby się byli wcale nie widzieć, a teraz szukają najdziwaczniejszych usprawiedliwień i powodów.
Qui donc? zbliżając się po. cichu, spytała Francuzka.
— Baron von Schlewe...
— Pobożny pan? chychotała Bella.
— I lord Wood, poszepnęła Liddy, zaledwie mogąca powstrzymać się od śmiechu — baron z razu niby szukał księcia, ale gdy mu się wykręty nie udawały, poprawił się i utrzymywał, że chce mówić z Lopinem — a stary lord w taki wpadł kłopot, że przeplatał rozmowę wyrazami różnych języków.
— O, ja muszę prosić, aby tu żadnych panów nie wpuszczano! rzekła bardzo moralnie usposobiona miss Joanna: to sprzeciwia się garderobianym przepisom!
— Zapewne, dla tego, że to nie lord Felton? z, gwałtowną miną zawołała Francuzka.
— Widzisz panna, że rozpuściłam włosy!
— To idź panna do gabinetu, gdzie się możesz; zamknąć, miss Joanno, nie przeszkadzaj naszym zabawom!
— Tego za nadto — o tém musi, pan Lopin wiedzieć! zawołała Angielka, chwytając wyplecione kwiaty i pukle i wściekle wpadając do gabinetu, bo przybliżały się głosy dwóch panów.
— Bądźmy szczerzy baronie i nie przeszkadzajmy sobie w naszych żarcikach, śmiejąc się mówił lord Wood, przyjacielsko podając rękę wziętemu szambelanowi: ludzie tak poważni jak my, nie zdradzają się nigdy!
Von Schlewe, którego żółtawo blada, pomarszczona twarz przybrała wyraz wielkiéj pokory, a postawa ciągle była nieco przygarbiona, spuścił siwe oczy, bo mu to spotkanie bardzo przykrém było — a cofnąć się już nie mógł. Pobożnymi wielce modlący się pan, teraz nagle podniósł swój czyhający wzrok na uśmiechającą się twarz starego i dosyć dobrodusznego Anglika.
— Przynajmniéj nie mamy sobie nic do wyrzucenia, poszepnął — ale, otwarcie mówiąc: mój kochany lordzie, wysokie towarzystwo nie nastręcza mi szczęśliwéj sposobności podnoszenia i ratowania serc — a tutaj przedstawia się obszerne pod tym względem pole! Niemoralność wielce się rozkrzewiła, spodziewam się przynajmniéj, że uratuję jedną z tych nieszczęśliwych, co uległy pokusom szatana pychy i chęci użycia!
— O, stary grzesznik! śmiejąc się szepnęła Liddy: spodziewa się ją zgubioną naprowadzić na lepszą drogę i od djabła ocalić.
— Murzyn, który pragnie przemienić się w białego, zawsze pozostaje murzynem — daruj mu to złe usprawiedliwienie! cicho odpowiedziała Bella.
— A zatém wszędzie piękny i dobroczynny cel — powiedział lord Wood — mogłem się był tego domyślać, i szczerze mówiąc, ja także do niego dążę, bo strzegę małéj Liddy od napastować młodych ludzi i wspieram ją. Czyliż te dziewczęta mogą wyżyć ze swojéj płacy dzisiaj, zaspokoić wszelkie potrzeby? Spojrzyj tylko w koło siebie, mój drogi baronie: te młode dziewczęta bez dochodzików ubocznych istnieć nie mogą!
— Tak to jest niestety — to smutna rzecz dla ludzkości, pokornie pochylając głowę odpowiedział baron von Schlewe; więc żeńskie istoty duszą i ciałem oddają się w ręce spekulujących przedsiębiorców, którzy z niemi objeżdżają świat, a ich członkami i sztukami szachrują! Jest tu także w tém towarzystwie pewna młoda Francuzka.
— Zapewne panna Bella?
— Tak jest, tak się nazywa biedaczka! Takie dziewczęta, nie mając ani krewnych, ani żadnego człowieka w świecie, zostają zwykle ofiarami grzechu! Co mają począć w obcych krajach, po których oprowadza je chciwy przedsiębiorca? Zgubione to istoty, mój drogi lordzie — zgubione na duszy i ciele, w przeciągu kilku lat upadają, a na starość czeka je kij żebraczy i dręczące wyrzuty występnie przepędzonego życia, jeżeli nie znajdą jakiegoś punktu oparcia, jeżeli niebo nie zeszłe im człowieka, któryby je powoli i z miłością na prawą drogę naprowadził!
— Powoli i z miłością...
— Rzeczywiście bardzo powoli i z wielką miłością, inaczéj wszelkie trudy nadaremne. Gwałtem, surowemi upomnieniami nic się nie osiągnie u tych istot, które raz trucizny zakosztowały; tylko łagodna, miękka ręka może tego dopełnić i uratować je. O, ja doznałem w tym względzie obfitego doświadczenia, gorzkiéj niewdzięczności!
— A przecięż jesteś pan zawsze takim przyjacielem ludzkości, zawsze tak troskliwym! Ale otoż nadchodzi garderobiana, przytrzymajmy ją. Hej, moja szanowna! przytłumionym głosem zawołał stary lord — może nas pani objaśnisz — oto za fatygę — czy panna Liddy jeszcze jest w garderobie?
— Na usługi ekscellencyo, powiedziała stara, dygając bardzo uniżenie i zręcznie zaciskając rękę, w którą, jéj znany już ze szczodroty lord wsunął sztukę złota — artystka jest tu w pokojach.
— A panna Bella? szybko zapytał von Schlewe, tym sposobem oszczędzając wydatku.
— Tego nie umiem powiedzieć! odrzekła garderobiana obojętnie wzruszają ramionami, i jednym tchem przyjaźnie zapytała lorda, który ją złotem wynagrodził:
— Czy mam zameldować ekscellencyę? Panna Liddy zwykle długo w swoim gabinecie pozostaje, i ekscellencyi może się tu przykrzyć, przytém te cugi...
— Jakże jesteś troskliwa — więc dobrze, moja kochana, zamelduj mnie młodéj artystce!
Stara oczekująca datku od Schlewego, i za pośrednictwo pragnąc podwójnego wynagrodzenia, udała, że chce wejść do wspólnego pokoju garderoby, od którego drzwi odskoczyły dwie artystki i każda wpadła do małego wygodnego gabineciku, w których już były zapalone świeczniki, dające jasne światło.
— Poczekajcie-no! poszepnął von Schlewe i z kamizelki pod płaszczem wyjął pieniądz — może przy téj sposobności obaczysz, czy panna Bella jest jeszcze w swoim pokoju?
— Bardzo chętnie, ekscellencyo, odpowiedziała stara, usiłując poznać rysy barona, zaraz pana zamelduję — ale — ze wstydem wyznać muszę, że zapomniałam nazwiska waszéj ekscellencyi.
— To nic nie szkodzi, dobra kobieto, rzekł z widocznym namysłem, jak to zwykle czynią podobni świętoszkowie: zamelduj mnie tylko jako starego pana.
To brzmiało bardzo godnie, bardzo po ojcowsku — ale stara garderobiana artystek znała się na takich sztukach. Zrobiła bardzo uczciwą minę, ale uśmiechem zdradzała swoje stare doświadczone myśli. Poczém zręcznie i prędko weszła do wspólnéj garderoby, drzwi za sobą zamykając.
Jakże często odgrywała już rolę pośredniczki w tak delikatnych sprawach i zręcznie się przytém wywiązywała! Umiała jak najdelikatniéj rozróżniać wyrazy, wasza wysokości, jaśnie oświecony panie, ekscellencyo, i jakby sama kiedyś przyjmowała podobne meldowania, tak wybornie umiała ich przed artystkami używać.
Stara Adam była factotum wszystkich — stara Adam znała wszelkie tajemnice i dzielnie z nich korzystała.
W czarnéj chusteczce na głowie, w nieco wypłowiałéj lila sukience, którą nosiła już od pół wieku, w cicho stąpających pantoflach i z garbatym nosem, który zawsze pierwéj niż ona sama ukazywał się z po za drzwi, przedstawiała oryginalny typ naczelnéj garderobianéj cyrku.
Niesłyszana przeszła przez pokój, a potém naturalnie naj pierwéj przysunęła się do drzwi pięknéj Liddy — po cichu zapukała i prawie w téj saméj chwili nos jéj ukazał się w otworze.
— Kto tam? porywczo zawołała artystka.
— Cyt — panno Liddy — cicho, zawsze cicho! szepnęła stara, z poważną miną podchodząc bliżéj.
— Ach — to wy? mówiła Liddy, sięgając ręką po stojący na stoliku dzwonek, aby przywołać garderobianę, mającą jéj pomagać. Cóż tam takiego? Znowu macie jakąś tajemnicę?
— Tak być powinno, panno Liddy; ekscellencya czeka na korytarzu i prosi!
— Wiesz kochana, że od pewnego czasu nie mam nic do mówienia z lordem!
— Wiem — tylko z księciem Augustem! Ale nie wypuszczaj pani tak łatwo z rąk ekscellencyi, bo jeżeli mi radzić wolno — to niedobrze! Nie potrzebuję tego mówić pani! dodała całkiem zbliżywszy się do artystki. Jeden o drugim nie potrzebuje wiedzieć! Zawsze przyjmować, panno Liddy; policzone są dni, w których ekscellencye przede drzwiami naszemi stoją — och!
— Wiecie o tém z doświadczenia?
— Tak, niestety — już nieraz pytałam pani, czy nie słyszałaś o pannie Barbarze — u niéj także stały ekscellencye za drzwiami: i myślała, że to zawsze tak będzie, zawsze bawiła się z jednym a nie zważała na drugiego — a teraz żaden z nich nie zna panny Barbary, tylko stara Adam, która z potrzeby służy w cyrku — a obie są przecięż jedną i tą samą osobą! Powiem ekscellencyi, że panna z przyjemnością go przyjmiesz i że może wejść!
— Ależ kochana Adam, ja jeszcze jestem w trykotach?
— Nic nie szkodzi panno Liddy, ekscellencya przecież tak długo na korytarzu stać nie może! Ekscellencya może się zaziębić i przy swoim wieku umrzeć z tego. A przytém trykoty wszak to także ubranie — a panna masz jeszcze na wierzchu okrycie!
Stara znikła niesłyszana, a potém podeszła pod drzwi Belli, w swoim gabinecie zajętéj wkładaniem bardzo zalotnego kapelusika, nie odjęła swojéj długiéj czarnéj amazonki, lecz ją nieco mocniéj zasznurowała i ciemnemi oczami przyglądała się swojemu bardzo eleganckiemu obuwiu. Nóżkę miała rzeczywiście ślicznie ukształconą, a na niéj małe buciki z bronzowéj skóry ze złotemi kutasikami i niezmiernie delikatne.
Spojrzała, chociaż wiedziała, kto ma przyjść, mocno zdziwiona ukazaniem się garderobiany.
— Panno Bello! poszepnęła stara Adam, stojąc przy drzwiach, stary pan pyta o panią!
— Stary pan? któż to taki?
— Nie chciał wymienić swojego nazwiska — nie zdaje się to być nic wielkiego!
— O, miałżeby to być pan szambelan? to dostateczna dla mnie wielkość — wpuść tu na chwilę tego starego pana, kochana Adam!
Stara w ten sposób ułatwiwszy interes znowu pośpieszyła na korytarz. Z uniżoném poruszeniem ręki otworzyła drzwi, i skinęła poufnie, na znak jak najcichszego przejścia przez przedpokój, prosiła dwóch panów, aby się za nią udali.
Stary lord znał bardzo dobrze pożądane dla siebie drzwi i z młodzieńczą elastycznością wskoczył do gabinetu pięknéj Liddy, która zrobiła minkę na wpół zagniewaną, na wpół uśmiechającą się.
— Otóż i ma petite fille du soleil, my little dauphter of the sun! poszepnął zachwycony stary, zakochany lord, przemawiając do Liddy wszelkiemi językami, w których był biegły, patrząc jasno błyszczącemi oczami na piękne kształty dziewczęce, których okrycie z jednéj strony nie zasłaniało.
— Ależ to nie uchodzi, lordzie Wood, pan mi największą nieprzyjemność wyrządzasz. W gabinetach damom nie wolno pod żadnym pozorem przyjmować wizyt. Ja się teraz rozbieram!
— Jeszcze w trykotach? najpiękniejsza ze wszystkich artystek, rzekł poseł całując drobną rączkę Liddy, która wspaniałomyślnie i uradowana zezwoliła na to, a jednak miarkowała i wiedziała bardzo dobrze, że zakochanemu panu nie tyle chodzi o pocałowanie ręki, ile raczéj aby przez ujęcie jéj miłéj rączki mógł więcéj otworzyć okrycie, i tym sposobem mieć widok, który w nim wzbudzał ogień, jakiegoby się w nim nikt nie spodziewał.
— Lord wprawdzie jesteś bardzo uprzejmy, prosiłabym jednak, abyś na chwilę raczył usiąść na tém krześle, a ja tymczasem za firanką uporządkuję swoją toaletę!
— A czy mogę być pani przy tém cokolwiek pomocnym? szepnął stary dyplomata.
— Pan raczysz bardzo krótko poczekać i cicho posiedzieć! z powabnym uśmiechem odpowiedziała czarowna Liddy, i bez ceremonii zmusiła lorda, aby usiadł na krześle stojącém obok stołu pod świecznikiem.
— Nielitościwa jesteś Liddy — chciałem prosić cię na małą wieczerzę sam na sam!
— Sam na sam? Ażebyśmy się nie nudzili, cha, cha, cha!
Piękna artystka śmiała się tak czarownic, że lord nie mógł jéj wziąć za złe tego grubego żartu, lecz również uśmiechnął się.
— Jesteś prawdziwe pieścidełko, dręczycielka, zagadka — ale któż się może na ciebie gniewać? Trzeba nawet wszystko z dobrą miną przyjmować!
A propos! zawołała Liddy i tańcząc poskoczyła jeszcze raz ku krzesłu, na którém siedział lord Wood — dzisiaj zrobiłyśmy tu zakład. Joanna i Bella pospierały się i nakoniec przyrzekła Angielka, pan wiesz, ta faworytka lorda Feltona, jutro wieczorem wystąpić w szmaragdowym stroju, który ojciec Feltona oddał dworskiemu jubilerowi. Nieocenioną sprawiłoby mi to przyjemność lordzie Wood, mój kochany lordzie Wood, gdybym zamiast Joanny, jutro mogła wystąpić w szmaragdowym stroju.
— Tak — a więc nieocenioną! Strój ten, moje dziecko, nie wart swojéj ceny, kamienie po większéj części są małe!
— Pięćdziesiąt tysięcy franków, drobnostka! Czym tego nie warta?
— Tysiąc razy więcéj, moja najukochańsza Liddy, powiedział lord, którego policzki zalotnica z badawczém spojrzeniem pogładziła. No, no, obaczymy!
— O, pan jesteś mój najlepszy, mój najukochańszy! radowała się piękna Liddy, pewna zwycięztwa.
Gdy w tym gabinecie za chwilę podrażnienia zmysłów tysiącami rozrzutnie płacono — zewnątrz na okrytych pomroką ulicach, błądziły łachmanami odziane kobiety i dzieci, szukając odpadków przy domach bogaczy — mężczyźni o zaklęsłych, wynędzniałych z choroby policzkach hakami przewracali w rynsztokach, aby za znalezione gałgany i papiery zarobić kilka groszy dla pragnącéj rodziny.
Szambelan von Schlewe zaś znalazł czarnooką Bellę już w salopie i kapeluszu i był przez nią bardzo uprzejmie przyjęty — czekało go jednak małe kazanie za to, co przedtém powiedział.
Gdy ta szczególna para zamierzała wyjść z garderoby na korytarz, von Schlewe podniósł wysoko kołnierz od płaszcza — i chciał jak najprędzój dostać się do powozu czekającego z boku na ulicy, wtém nagle ozwały się rozpaczliwe krzyki:
— Muszę mieć moje dziecię! Moje dziecię przyniesiono tu do cyrku — żebraczka hrabina sprzedała je sztucznym jeźdźcom!
— Ależ dajcie sobie powiedzieć, że tu nikt dziecka nie przyniósł, i nie ma go tu ukrytego — co sobie myślicie? nieprzyjaźnie odpowiedziała garderobiana.
— Kłamstwo — chcę odebrać moje dziecko! jeszcze raz z największą rozpaczą zabrzmiał głos Małgorzaty.
Von Schlewe stanął na chwilę — zdało mu się, że zna ten głos.
— Chodź, chodź baronie! rzekła Bella, prędko śpiesząc ku wyjściu.
— Już muszę zamykać. Dajcież się uspokoić — tutaj nie ma żadnego dziecka!
— To ona! szepnął von Schlewe poznając Małgorzatę, i przez chwilę wahając się co ma czynić.
Nieszczęśliwa matka nie zważała na niego, ale pełna rozpaczy i trwogi wyciągając ręce zwróciła się do Belli.
— Pomóż mi pani — zlituj się! wołała Małgorzata klękając przed artystką.
Walter przystąpił chcąc ją podnieść — nie podobało mu się, że biedna tak żebrała o to, o co się dopominać mogła — chciał wezwać dla niéj pomocy sądowéj, nie wiedząc, że Małgorzacie należało obawiać się urzędników.
— Czego szuka ta nieszczęśliwa? spytała Bella.
Garderobiana skinęła, aby odeszła razem z baronem, chcąc niby powiedzieć: ja już tu sama ten interes załatwię, albo — to szalona.
— Macie przy sobie opiekuna! powiedziała artystka do Małgorzaty, wskazując Waltera — chodź, baronie!
— O, mój Boże! krzyczała zrozpaczona, kryjąc twarz W obu dłoniach: czyliż nie ma nikogo ktoby mi dopomógł? nikogo ktoby się zlitował nad matką szukającą dziecięcia?
— Ona zapewne waryatka? poszepnęła stara do Waltera, wskazując z boku Małgorzatę.
Von Schlewe, pomimo że go Bella z sobą uprowadziła, jeszcze raz spojrzał na córkę Eberharda, którą nad wszystko pragnął mieć w swojéj mocy — ale nie była to sprzyjająca chwila, bo robotnik stał przy Małgorzacie, spodziewał się zatém szambelan mieć jéj ślad, mówiąc sobie, że ona jeszcze nieraz cyrk odwiedzi.
Walter ostro spojrzał na starą Adam, a następnie zwrócił się do Małgorzaty.
— Ty się tu nic nie dowiesz, albo żebraczka hrabina skłamała, albo dziecko tutaj ukryto — w obu razach policya i sąd dadzą nam najlepszą pomoc!
— Dla Boga! jękła z cicha Małgorzata, gwałtownie ściskając rękę Waltera, jakby przez to chciała mu powiedzieć: Milcz!
— Wracaj spokojnie do domu moje dziecko, twoje trudy nadaremne! Czekaj do jutra, a potém uczyń potrzebne kroki! powiedziała teraz garderobiana, przypomniawszy sobie, że w gazetach wieczornych czytała wzmiankę, może odnoszącą się do poszukiwanego dziecka. Uspokój się, wszystko się wyjaśni; a jeżeli jesteś w swojém prawie, to dziecko odzyskasz!
— Moje dziecko! łkała Małgorzata, jestem zgubiona, opuszczona od Bogu i ludzi. Dla mnie nie ma już ratunku!
Zachwiała się — taką boleścią była przejęta, że się jéj w głowie kręciło, a w oczach czarno się wszystko przedstawiało.
— Boleję nad nią! powiedziała stara Adam, rzeczywiście bardzo boleję! A jeszcze taka młoda, zaledwie może ma lat ośmnaście. A przytém taka piękna! Mogłaby jeszcze być szczęśliwa — dziewczęta pod tym względem mają pewne korzyści, dziewczynie zawsze lepiéj niż chłopcu.
Walter usiłował pocieszyć Małgorzatę, albo przynajmniéj na chwilę dodać jéj odwagi, otarł łzy płynące z nawpół przymkniętych oczu po jéj bladém licu, okrył mocniéj starą chustką jéj szyję, aby jéj wiatr nie zawiał.
— Bądź silna i spokojna Małgorzato! prosił cicho, nie trać odwagi! Jestem przy tobie i nie opuszczę cię! Dojdziemy do celu. Zawsze byłaś tak silna, a we mnie masz wierne serce — a kiedy mówisz, że cię wszyscy opuścili, to zadajesz mi boleść i jesteś niesprawiedliwa!
— Mój dobry Walterze, prostując się i ocierając oczy, szepnęła Małgorzata, dziękuję za twoją pomoc — ale pozwól mi płakać, to przynosi ulgę mojemu przepełnionemu sercu — pomyśl tylko jak jestem nieszczęśliwa!
Walter zamilkł — zdawało mu się, że z góry jakiś głos niewidzialny woła na Małgorzatę: Zgrzeszyłaś — teraz pokutuj!
Wziął ją za rękę, i łagodnie, troskliwie wyprowadził z korytarza cyrku na ulicę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.