Tajemnice stolicy świata/Tom I/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIV.
Spisek.

Tego samego wieczoru, w którym osoba znana w wielu okolicach stolicy skradła dziecko, w domu Schallesa Hirscha przy ulicy Różanéj Czarna Estera siedziała w swoim pokoju.
Pokój ten był nizki i niewielki, ale bardzo wygodnie urządzony. Gęste zasłony i firanki broniły go przed ciekawemi spojrzeniami sąsiadów. Ze środka sufitu spadała jasno-różowa szklana lampa, dając przyjemne światło. Na dywanie, na którym nie było słychać stąpania, stało kilka wygodnych krzeseł staroświeckich, obitych żółtą jedwabną materyą, nieco już wypłowiałą, które bogaty Schalles Hirsch niewątpliwie tanio nabył. Na jednéj ścianie wisiało kryształowe lustro w złotych ramach, a pod niém na marmurowym stoliku rozmaite czary i flaszeczki z pachnącemi olejkami i essencyami, pod drugą zaś ścianą wysokie łoże, białemi, prawie przezroczystemi firankami zakryte. Na starym, rzeźbionym stole leżały porozrzucane sztuczne kwiaty, listy i rozmaite ozdoby.
Czarna Estera leżała na sofie blizko tego rzeźbionego stołu — jéj piękne, bujne, czarne włosy spadały w nieładzie na szyję i ramiona, promieniejące oślepiającą delikatnością. Różowe światło lampy rozjaśniało jéj pięknie wykrojone rysy, a marzące jéj oczy po pokoju spoglądały. Miała na sobie czerwoną suknię, z pod ktôréj gdy Czarna Estera szła, widać było jéj delikatne nogi, i dla tego w domu jéj była przyjemną i wygodną, teraz zaś gdy leżała, suknia ta podciągnęła się wyżéj, i w bufiastych fałdach spadając z sofy, odkryła zachwycające obuwie i ukazała delikatnie, a jednak pulchnie ukształtowane członki téj czarownéj kobiety. Białe jedwabne pończochy, tak przezroczysto cienkie, iż z pod nich widać było delikatną barwę jéj ciała, jasno odbijając się od czarnych trzewików, odkrywały cudownie ukształtowane części, a mały, czerwony stanik obciskał kibić, tak, że można się było domyślać raczéj niż widzieć, owe z przezroczystego marmuru wykute pagórki, które Jean Paul nazwał warowniami piękności.
Piękna Estera przedstawiała widok śpiącéj Wenety, pokonywającéj Tannhäusera i czyniącéj go wielbicielem swojéj wspaniałości, — i któraż zresztą istota, mężczyzna lub kobieta, przyprowadzona do téj sofy, byłaby się odwróciła, skoro ciemno-czerwona szata odkrywała coraz więcéj zachwycającéj piękności, jaką Bóg obdarzył koronę stworzenia? Gdzież znalazłby się człowiek, któregoby widok taki nie przejął podziwem, któryby jak bałwochwalca nie uczcił takiéj piękności?
Można wymienić władców godnéj podziwienia potęgi, można wyliczyć tyranów, którzy świat podbili — ale po wszystkie czasy była tylko jedna władczyni, która wiecznie wszechpotężną będzie, a mianowicie piękność! I gdzie występuje ona przemożniéj i bardziéj człowieczo, jeżeli nie w doskonałych kształtach, w plastycznéj postaci kobiety, która we wszystkich czasach i u wszelkich ludów najznakomitszym artystom służyła za wiecznie piękne wzory do najdoskonalszych arcydzieł.
Piękność kobiety doprowadza do bozkiéj wysokości, albo też strąca w najstraszniejszą otchłań występku! Przed pięknością kobiety uginają się królowie i żebracy, Rozpłomienia młodych i starych.
Piękna Estera znała dobrze swoją potęgę, i wybornie umiała ciągnąć z niéj korzyści.
Posłyszała czyjeś stąpania na korytarzu, wiodącym ze schodów do jéj pokoju, a podniósłszy się z sofy, spojrzała na zegar stojący na stole. Już było po dziesiątéj, ojciec jéj Schalles Hirsch zamknął sklep i przyszedł dowiedzieć się od niéj, czy nie słychać o jakim zamachu, lub czy też zamierza wyjechać w podróż na letnie miesiące, bo przywykł do tego, aby za nadejściem wiosny wiedział już o wszelkich planach.
Czarna Estera słuchała: zbliżało się kilka osób!
Po cichu i ostrożnie otworzono drzwi, a w otworze ukazała Się głowa około pięćdziesięcio-letniego żyda. Czarny niegdyś włos po większéj części wypadł mu z głowy, którą okalał tylko siwy wieniec, tak że Schalles Hirsch w tém miejscu wyglądał na mnicha ze znakomitą tonsurą. Ale twarz miał wyraziście żydowską; ciemne, błyszczące oczy jego ocienione były silnemi czarnemi brwiami, Czoło miał wysokie i wypukłe, nos długi, mocno nagarbiony, podbródek śpiczasty, boczne kości twarzy nieco wystające i zarumienione.
Uśmiechnął się dumnie na widok pięknéj córy, idącej ku niemu po kobiercu, dla przekonania się kto z nim przybywa.
— Głowę moją narażam, cicho i jak zawsze ostrożnie powiedział Schalles Hirsch: moją głowę, moje pieniądze i życie Estery, mojéj dumy! Oto idzie Fursch i drudzy, dodał zwracając się do córki: dla ułożenia planu, który mnie reszty moich włosów pozbawić może!
— Nie udawaj-no tylko, stary, siwy grzeszniku! rzekł Fursch wchodząc z Rudym Dzikiem do pokoju i zasuwający drzwi. Ty masz wielkie, bardzo wielkie zdolności, i umiesz wyrachować rezultat wielu rzeczy, a więc i następstwa naszego planu dokonale przewidzieć musiałeś! Pan hrabia Edward de Monte Vero, dodał Fursch, zwracając się z nieco ironiczną miną do Czarnéj Estery i przedstawiając znanego nam dobrze swojego towarzysza, który wystąpił nadzwyczaj elegancko ubrany.
Piękna Estera głośno się roześmiała, — Bardzo to piękne nazwisko, powiedziała; zdaje mi się jednak, że już gdzieś je słyszałam!
— Rzeczywiście, piękna przyjaciółko, istnieje tu od niejakiego czasu hrabia Eberhard de Monte-Vero — ma on ogromne posiadłości w południowéj Ameryce — oto jego jedyny syn! Wspomniony hrabia przybył tu do Niemiec, dla odszukania tu jedynego dziecka, które mu zginęło w skutek dziwnych zrządzeń losu — i oto nakoniec znalazło się!
— Słuchaj Esterko, to bardzo śmiała awantura, niech ci ją opowiedzą! rzekł Schalles Hirsch siadając.
— Ten Fursch to śmiałek — do stracenia ma tylko głowę, a i ta już dosyć zgubiona! oni tutaj żadnym sposobem nie mogą dostać się do hrabiego, więc chcą go tam przy dybać. Ośmielają się na wielką rzecz, powtarzam, na rzecz nigdy jeszcze niebywałą — i chcą ciebie zabrać z sobą! Gdyby nie ty, nie ryzykowałbym tyle pieniędzy, ile na to potrzeba. Ale ty jesteś roztropną i ostrożna.
— Dotąd jeszcze nie widzę wątku tego całego planu, przytém mam zamiar jechać do Emsu!
— Z panem von Welow, aby mógł wykupić papugę i małpy, które tam zastawił u Lewego? z jawném prawie szyderstwem zapytał Fursch — czyż pani jesteś w istocie córką Schallesa Hirscha i siostrzenicą wielkiego Ikesa Salomona, którzy się nigdy w drobnostki nie wdają? Co będziesz robiła w Emsie, Czarna Estero? Wyciągniesz staremu bogaczowi jakie kilka tysięcy talarów? — Dajże pokój! — My ci miliony ofiarujemy!
— A w końcu okaże się zero, znamy się panie Fursch! z uśmiechem odpowiedziała piękna żydówka.
— Niech mnie kaci porwą, jeżeli z nami nie przywieziesz milionów! Mamy genialny zamiar; coś, co przystoi tobie i nam, wspaniałe przedsięwzięcie! Przygotowania już poczynione, wspierają nas wysokie sfery. Słuchajcie! Najprzód zamierzam znaleźć córkę hrabiego de Monte Vero, któréj on na prawdę szuka — przytém pomyślałem o tobie, piękna Estero, ale wiele rzeczy stanęło na przeszkodzie! Lepiéj jeżeli z synem hrabiego — tu wskazał Fursch swojego towarzysza, który w eleganckim ubiorze dosyć przyzwoicie wyglądał — parowcem popłyniemy najprzód do Londynu, a potém za pomocy twojego stryja do Brazylii.
— I ja mam dać na to wszystkie moje pieniądze? przerwał Hirsch.
— Nie ma potrzeby stary dusicielu! Ci co o tém do mnie pisali, dostarczą nam także pieniędzy! Czytaj, Czarna Estero!
Piękna żydówka zainteresowana awanturniczém i śmiałém przedsięwzięciem, które jéj Fursch zaproponował, czytała półgłosem:
„Oczekuję was jutro w nocy pomiędzy jedenastą a dwunastą godziną pod murem cmentarnym przy zwierzyńcu, aby wam doręczyć papiery, których do waszego planu potrzebujecie. Nie mówcie nic nikomu o tym liście i przyjdźcie sami. We wskazaném miejscu znajdziecie zakonnicę.“
— A cóż to za papiery macie dostać?
— Akta zejścia hrabiego de Monte Vero — akt uznania Edwarda de Monte Vero i pasporta dla was i dla mnie! Jesteś moją córką i narzeczoną hrabiego Edwarda de Monte Vero — ja podróżuję jako adwokat von Renard!
— Nieuczciwy zamiar, poszepnęła Czarna Estera.
— Tutaj nie ma co robić Schallesie Hirschu, powiedział Fursch do starego żyda, który błyszczącém okiem wpatrywał się w córkę, tu za wiele stróżów i coraz więcéj urządzeń krępujących nasze rzemiosło — tam tylko możemy być szczęśliwi i kwitnąć! Śledzą nas — cywilizacya wkrada się coraz bardziéj do kryjówek — prędzéj lub pózniéj pochwycą nas i ciebie z nami Schallesie Hirschu!
Ojciec Czarnéj Estery zerwał się.
— A co ja mam z wami wspólnego, że tak mówicie?
zawołał stłumionym głosem pomimo wzruszenia. Za moje dobre serce, że was kiedy niekiedy przechowałem, mnie za to chcecie zaprowadzić na szubienicę? Wy łajdaki — o biada! wy rabusie!
— Nie zapalaj się, Schallesie Hirschu, przerwał Fursch staremu, biadającemu żydowi, kładąc mu po przyjacielsku rękę na ramieniu: kruk krukowi oka nie wykolę — ja ciebie nie zdradzę!
— Kruk — kruk? gniewnie powtórzył stary żyd. Kruki to wy — kruki wy wszyscy razem! Niewdzięczne gałgany, mordercy, łajdaki!
— Z kogóż to żyjesz? kto cię wzbogacił, szlachetny, wspaniałomyślny człowieku? zapytał Fursch.
— Niech was djabli porwą...
— Jeszcze on trochę poczeka, kochany Hirschu, przerwał staremu Rudy Dzik; przynajmniéj byłoby to z jego strony wielkiém bezprawiem teraz, kiedy dążymy do szczęścia! Jeżeli nie chcecie nam dopomódz pieniędzmi i poleceniami do Salomonów w Londynie, skoro macie coś ważnego do czynienia, chcecie się cofnąć? — dobrze! Sprawa i bez was się załatwi! A nie obawiamy się, abyście nas zdradzili, lub nam przeszkodzili, bo tym sposobem sami szyje nadstawiacie!
— Po co tracić czas na próżnéj gadaninie? powiedziała piękna Estera, przystępując do Furscha i ojca i występując w téj chwili rzeczywiście jak szatan kusiciel, jak przecudna syrena, jak córka gorącego południa. Ja zgadzam się na wasz plan, ale pod jednym warunkiem!
— Żądaj Czarna Estero, powiedział Fursęh i podał jéj rękę dla zawarcia umowy.
— Abyście mnie wszyscy słuchali! Ty, jako chętnie wypełniający żądania twojéj córki, ty zaś, jako z radością spełniający rozkazy twojéj narzeczonéj! Przynieście tu papiery — żądam ich, będę je miała przy sobie!
— Oho! to krew Ikesa Salomona, tryumfująco rzekł Fursch — pójdź do serca mojego, moja wielka córko! Tam tarzać będziemy się w złocie i brylantach — tarzać się Schallesie Hirschu, ciągle ci to samo kładę w uszy — tarzać się w zlocie i brylantach — ha, jak mu się oczy świecą, jak mu się palce ruszają i kurczą! Tak żydzie, i ty będziesz się tarzał i powiesz wtedy: Czarna Estera i Fursch to geniusze.
— Wam wypada śpieszyć się, mniszka oczekuje was między jedenastą a dwunastą! upomniała czarnooka żydówka.
— A miéj się na ostrożności, Furschu, uważaj! Weź ten płaszcz i śpiesz się, z wielką gorliwością powiedział stary Hirsch. Gdy powrócicie, wina wam nie zabraknie!
— Nie krzyczcie tak, sprawujcie się cicho i ostrożnie! Naciągniéj płaszcz dobrze — tak! Ja was sam wyprowadzę! A nie idźcie przez zamkowy plac!
— Właśnie tam najwięcéj życia! Starzejesz się Schallesie Hirschu, widocznie starzejesz, nie ma już w tobie ani ducha, ani odwagi! No, ale za to masz córkę, która ma nad tobą przewagę! Do widzenia, hrabio Edwardzie — do widzenia najpiękniejsza grzesznico! Szepnął Fursch Czarnéj Esterze, i szybko wycisnął pocałunek na jéj łonie — dzisiaj mógł już sobie pozwolić przybliżyć usta swoje do aksamitu, który tylko starym, zrujnowanym magnatom w kąpielach, i to tylko, gdy za to tysiącami płacili, wolno było oglądać!
Zniecierpliwiony Schalles Hirsch cicho otworzył drzwi i wypchnął za nie Furscha, sam zaś ostrożnie się przesuwając poszedł za nim — tak zeszli po schodach, a potém przez ciemny korytarz, aż Hirsch dostał się do starych, wilgotnych, brudnych drzwi — lewą ręką zatrzymał Furscha w ciemności, a prawą bardzo zręcznie i cicho po dwakroć obrócił klucz w zamku.
Wreszcie powoli i bez łoskotu otworzył drzwi.
W téj chwili cofnął się Schalles Hirsch w tył.
— Precz! z największą przytomnością miał jeszcze czas szepnąć idącemu za nim Furschowi.
Na ulicy tuż przy jego domu stali po cichu rozmawiając, policyant i stróż nocny. Gdy się drzwi otworzyły, obaj obrócili się zdziwieni. Na klasztornéj wieży w przyległéj ulicy wybiła godzina jedenasta.
Nie dziwiło to urzędników, że dom otworzono i wychodzono z niego, ale że go z taką trwogą i cicho otworzono, a potém z przerażeniem cofnięto się, to było dla lich uderzającém.
— No — co to ma znaczyć? spytał stróż podchodząc ku drzwiom.
— O panie strażniku, odpowiedział Schalles Hirsch występując naprzeciw urzędnikom, z miną objawiającą całe jego przerażenie. Bogu tylko wiadomo, jak się przestraszyłem!
— Czego pan jesteś cały wzburzony?
— Jak nie mam być wzburzony, kiedy tam stoję i słucham, a mnie się wyraźnie zdaje, że się złodzieje do mojego sklepu dobierają? przytém stary rzucił baczne spojrzenie na nizkie i dobrze zamknięte drzwi swoje, bardzo naturalnie udając troskliwość.
— Otóż masz, powiedział strażnik przez pół do policyanta zwrócony: bogaty Schalles Hirsch nawet w nocy niepokoi się o swoje pieniądze! Chodzi tui tam po swoim domu i nadsłuchuje, bo ciągle się boi, aby kto do niego nie wpadł i nie zabrał mu skarbów!
— Tak jest, macie słuszność, zawsze się tak dzieje! kiedy kto jest porządny i oszczędził sobie parę talarów. Nawet i w nocy niemożna być spokojnym z łaski tych łotrów, którzy łatwo umieją przewąchać, gdzie stary, słaby człowiek, ma coś więcéj niż oni!
— No, no, uspokójcie się; widzisz przecięż, że wszystko jest w porządku!
— Chętniebym was był uściskał, panie strażniku, i was także, panie policyancie, — kiedy was postrzegłem! To błogosławieństwo takie instytucye!
— Będę zawsze bacznie miał na oku wasz dom, abyście mogli spać spokojnie! Mówią, że bogactwo uszczęśliwia — a oto stary wałęsa się zakłopotany i strwożony!
Baczne oko, które przyrzekł mieć strażnik, nie bardzo było na rękę staremu Hirschowi, prędko więc namyślił się, jak to oko odwrócić.
— Nie trudźcie się — ja i tak nie sypiam, bo to już taki mój zwyczaj.
— Boi się, mruknął strażnik do policyanta, aby mi co za to nie dać!
— No, kiedy taki skąpy, to niech się sam pilnuje aż do sądnego dnia! półgłosem odpowiedział policyant i zabierał się do odejścia.
— Dobranoc, panie Hirsch! nieco ironicznie rzekł strażnik i powoli odszedł za towarzyszem.
I stary usłyszał regularne ich kroki, wzajemnie ich pożegnał i udał, że chce znowu zamknąć drzwi domu.
— To ci się przysłużyli! śmiejąc się szepnął Fursch.
— Biada mi, ja was już nie puszczę! Już po mnie — on chce mieć baczne oko! Zrobicie z mojego domu morderczą jaskinię!
— Schalles Hirsch — stara, lichwiarska duszo — czy myślisz że ciebie nie rozumiem? cicho powiedział Fursch, przystępując blizko do pochylonego i słuchającego żyda, i położył mu na ramionach ręce, z takiém dla szyi niebezpieczeństwem, iż żyd przeląkł się: ty chcesz na wpół groźnemi słowami wyrzutu skłonić do tego, abym cię przypuścił do większych korzyści! Stary, wyszlifowany szelmo, czy ci nie dałem tysiąca talarów z pocztowych pieniędzy?
— W kuponach i akcyach, z powodu których mogłem kark skręcić!
— Czy przed trzema laty, pamiętam to dobrze, za zegarki i pierścienie, które miały wartość całego majątku, dałeś mi choć szeląg więcéj jak dwieście talarów?
— Nic jeszcze na nich nie zarobiłem, wszystko leży, rdzewieje!
— Do Londynu wszystko odesłałeś, i niech zdrów ztąd nie wyjdę, jeżeliś nie dostał za to z jakie tysiąc funtów! Milcz, stary łajdaku! Otwieraj drzwi!
Kroki urzędników coraz bardziéj oddalały się.
— Szyję moją narażam! stęknął Schalles Hirsch.
Fursch, ten srogi nieprzyjaciel ludzkiego społeczeństwa, ten najsłynniejszy złoczyńca swojego czasu, sprawca od wielu lat wszystkich większych kradzieży, na którego rękach zakrzepło wiele krwi, po cichu otworzył drzwi i szybko spojrzał w obie strony — na ulicy było pusto — wymknął się z domu, i niesłyszany przez nikogo ruszył w najbliższą poprzeczną ulicę, a tymczasem Schalles Hirsch zamknął drzwi i wrócił do Czarnéj Estery, która pozostała w swoim pokoju sama z pomocnikiem Furscha;
Trzy te osoby układały daléj olbrzymi plan, który w razie gdy się uda, stanowić będzie niezrównane arcydzieło, a Schalles Hirsch nie sprzeciwiał się, bo jego szwagier Salomon raz w podobny sposób zrobił dobry zamorski interes, i zawsze utrzymywał, że tego rodzaju wielkie zamachy są najmniéj niebezpieczne.
Fursch dostał się wkrótce na plac Zamkowy, na którym jeszcze znajdowało się wiele ludzi — szedł więc bez najmniejszego śladu bojaźni ku królewskiéj bramie, otulony starannie płaszczem, którego mu poczciwy Hirsch pożyczył. Obok policyantów i straży przechodził tak spokojnie, że nikt się nie domyślał, kogo ten płaszcz okrywa.
Wypadało mu śpieszyć się, bo już było blizko pół do dwunastéj. Wielkiemi krokami zbliżył się nakoniec do zwierzyńca i wpadł w poprzeczną aleę, prowadzącą przez złowrogą gęstwinę, najbliższą drogą do cmentarnego muru.
Nagle stanął i słuchał — zdało mu się, że w nie — jakiém oddaleniu słyszy szybkie kroki i trwożliwe wołania — zdało mu się, że słyszy słowa: „moje dziecię — moje dziecię!“
Ale Fursch nie miał chwili do stracenia, inaczéj byłby niezawodnie poszedł za tym odgłosem — mimowolnie i nie zatrzymując się, poznał tylko, że przez odległe krzaki musiało przechodzić dwoje ludzi.
Wiemy kto oni byli.
Gdy się zbliżył do cmentarnego muru, leżącego w głębokim cieniu starych, rozwijających pączki drzew, znowu mu przyszło na myśl, że na niego nastawiono pułapkę. Ta obawa przejmowała go w każdém zdarzeniu, i ona to właśnie skłaniała go do tém śpieszniejszego ustąpienia z drogi wszystkim uciążliwym ograniczeniom; w Londynie, a témbardziéj w Rio, wszystko mu będzie wolno.
— Ta osoba koniecznie coś na tém skorzysta, mruczał, myśląc o liście i o przyrzeczeniach przedtem jeszcze otrzymanych, prócz tego musi mieć bardzo znakomite stosunki, bo jakżeby inaczéj mogła dostać potrzebne papiery? Wreszcie co to mnie ma obchodzić? Oto tam prze chadza się ona w cieniu tam i napowrót — więcéj nie widać żadnéj ludzkiéj istoty.
Mocno otulona mniszka odwróciła się i słuchała — wkrótce miała wybić dwunasta — nie mogła pojąć, że zaproszony na tę schadzkę tak długo na siebie czekać każę.
Wtém nagle odłączył się jakiś cień od drzew przy drodze stojących — wielka i na pozór pięknego wzrostu mniszka stanęła.
— Kto jesteście? spytała z cicha.
— Ten, na którego oczekujesz pobożna siostro!
— Czémże tego dowiedziecie?
— Tym listem, który pisaliście!
— Napisać kazaliście, chcecie zapewne powiedzieć — mniszce nie wolno pisywać do ludzi świeckich! Wybrałam tę nocną godzinę na schadzkę dla tego, aby się nikt o niéj nie dowiedział!
— Bądźcie spokojni, pobożna siostro! Skoro od was wszystko otrzymam i usłyszę, zaraz jutro będę w drodze...
— Do Monte Vero? niecierpliwie przerwała mniszka.
— Przedewszystkiém do Londynu — ale ztamtąd jak można będzie najprędzéj do odległego państwa, w ktérém leży wymieniona przez panią posiadłość.
— Monte Vero leży o trzy lub cztery dni jazdy od Rio de Janeiro, tam się wszystkiego dowiecie — oto papiery wam potrzebne! Tu dowód, że hrabia de Monte Vero umarł — oto pasporta dla was i waszych towarzyszy! Dosyć one trudów kosztowały! wyzywającym tonem powiedziała mniszka.
— Mocno dziękuję, pobożna siostro — chciałbym bardzo wiedzieć, komu to wszystko winienem?
— Tego się nigdy nie dowiecie — i nie starajcie się o to; jeżeli wykryjecie tajemnicę, nie mogę wam zapewnić żadnéj więcéj pomocy!
Fursch teraz jeszcze bardziéj zaciekawiony spojrzał najprzód na papiery, które mu mniszka wręczyła, a na których znajdowały się wszystkie podpisy i pieczęć urzędu spraw zagranicznych, a późniéj na nią — gęsty welon zasłaniał jéj twarz — miała przytém mocno na czoło nasunięty kaptur — napróżno rozmyślał Fursch, czy damy, którą przed sobą widzi, po głosie poznać nie zdoła.
— Ale papiery te są bez błędu i zarzutu? wahając się zapytał.
— Są tak w porządku i doskonałe jak wszystkich innych osób. które pasportów potrzebują! odpowiedziała przebrana mniszka. Możecie nawet być pewni, że do hrabiego de Monte Vero nie dojdzie żaden list, ani też ztąd nie dojdzie żaden do jego posiadłości!
— Jak się zdaje, pobożna siostra jesteś wszechwładną, usuwasz nawet i tę przeszkodę!
— Przesyłką listów z południowéj Ameryki i do liéj, w jedném z naszych miast portowych zajmuje się urzędnik — którego nie wymienię — ale którego przekupiono! Listów zatém nie bójcie się wcale! Tylko jeżeli hrabia de Monte Vero postanowi nakoniec sam pośpieszyć do Brazylii...
— Wtedy zginie pobożna siostro! mruknął Fursch przerywając wahającéj się...
— Czy mi to poprzysięgnięcie?
— Na Najświętszą Pannę! Skoro nogą stąpi na tamtejszy ląd, i zechce nas szukać, niezawodnie stanie się ofiarą śmierci!
— Jeżeli się to wam uda, zdobycz wasza będzie niezmierna, odpowiedziała zadowolona mniszka; ale jeżeli sztylet chybi, który dla hrabiego przygotowaliście, to czeka was na pewno szubienica, ciebie i twoich towarzyszy! Pamiętajcie o tém!
— Bardzo to łaskotliwa myśl, pobożna siostro; szubienica to najbardziéj przeważające narzędzie ze wszystkich mi znanych! Nie nadaremnie mi je siostra przypominasz!
— Jeszcze jedno! A pieniądze macie?
— Wprawdzie z waszéj łaski przed kilku dniami otrzymałem małe zaliczenie...
— Ale wypotrzebowałeś je na pierwsze przygotowania? Rozumiem!
— O, jesteś za nadto łaskawa, pobożna siostro!
— Weźcie te bilety, wystarczą one na opłacenie kosztów morskiéj podróży — miarkujcie z tego, że pokładam w was całe zaufanie!
Fursch elegancko ukłonił się; z dawniejszych jeszcze czasów, kiedy chciał, zapamiętał bardzo pochlebny, delikatny i ujmujący sposób postępowania, którego wybornie użyć umiał, skoro tego uważał potrzebę, a który teraz gdy rozpoczynał nowy zawód jako adwokat von Renard, miał mu przynieść znakomite korzyści.
— Zaufanie pani będzie usprawiedliwione, hrabia de Monte Vero już się liczy do umarłych!
— Życzę szczęśliwéj podróży panie von Renard, ostrym tonem poszępnęła mniszka; pożądaną byłoby dla mnie rzeczą, abyś ztąd nie przez alee zwierzyńca do stolicy wracał, ale tędy, drogą, którą widzieć mogę!
Fursch uśmiechnął się nieznacznie — zrozumiał to życzenie.
— Oby święci mieli cię w swojéj opiece, pobożna siostro! rzekł, kłaniając się mniszce i poufnie podając jéj rękę na pożegnanie.
Zbrodniarz i znakomita pobożna ksieni, po bratersku podali sobie ręce.
Fursch zbliżył swe usta do miękkich, delikatnych palców nieznanéj swojéj opiekunki, w nadziei, że ujrzy na niéj pierścień z cyfrą lub herbem — ale się zawiódł, bo ostrożna mniszka była w cienkich rękawiczkach.
Cofnęła się w cień klasztornego muru. Fursch zaś znowu otulił się płaszczem i opuścił ją, wracając stosownie do jéj życzenia szeroką, przez księżyc oświetloną drogą, tuż nad brzegiem zwierzyńca.
— Zabijesz go! poszepnęła, a ciemne jéj oczy ponuro świeciły i głos brzmiał groźnie i złowrogo, a potém dostaniesz się w ręce kata — głupcze! Moje będą niezmierzone skarby, moje! Za nie wybuduję świątynię rozkoszy i całą ludzkość w grzechach pogrążę!
Te słowa Leony wpośród nocy wyrzeczone, brzmiały pełne zgrozy i przerażenia jak przekleństwo złego ducha, jak groźny ryk nadchodzacéj burzy, nowy potop powiadaj zapowiadającéj.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.