Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział LI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LI.
NADZIEJA.

Początek wiosny zbliżał się, słońce zaczynało nieco przygrzewać, niebo było czyste, pogodne. Marja, oparta na ręku Wilczycy, doświadczała sił swoich, przechadzając się po ogródku przy domu doktora Griffon.
Ożywcze ciepło słońca i ruch, wywołały lekki rumieniec na bladych licach Gualezy; niedługo chodziła a już uczuła się bardzo znużoną, i usiadła na ławeczce.
— Gdyby tylko hrabia Saint-Remy prędzej wrócił — rzekła do towarzyszki — i przyniósł mi pozwolenie od doktora, żebym napisała do pani George. Jak ona musi być niespokojna, a może i pan Rudolf. Zapewne myślą, że już nie żyję.
— Tak zapewne myślą i ci, co cię kazali utopić.
— Więc tobie zawsze się zdaje, że to nie przypadkiem się wydarzyło, Wilczyco?
— Przypadkiem? Tak, Marcjalowie nazywają to przypadkiem... mówiąc Marcjalowie, wyłączam mojego.
— Czekajcie póki o was powiem panu Rudolfowi, muszę dotrzymać obietnicy, inaczej jakże ci się wywdzięczę? ocaliłaś mi życie, podczas choroby miałaś o mnie steranie...
— Czy słyszysz? — przerwała Wilczyca, wstając — słychać pojazd, zbliża się, stanął u furtki.
— Ach, Boże! — zawołała Marja — zdaje mi się, że poznaję młodą i piękną damę, którą widziałam u św. Łazarza, która była bardzo łaskawa dla mnie.
W tejże samej prawie chwili nadszedł hrabia SaintRemy z markizą. Pani d‘Harville przybiegła i czule uścisnęła Gualezę, wołając:
— Droga, kochana Marjo! Ach, uratowana, cudownie uratowana od strasznej śmierci. Jakżem szczęśliwa, że cię znajduję. Wszyscy twoi przyjaciele już gorzko opłakali twoją śmierć.
— Ja szczęśliwa jestem, że panią widzę; nie zapomniałam, ile mi pani okazałaś dobroci i łaski — rzekła Marja z tkliwą skromnością.
— Nie mamy ani chwili do stracenia — rzekła znowu markiza — zabieram cię ze sobą, Marjo; przywiozłam szal, ciepły płaszcz; chodź, chodź ze mną, dziecię moje. Pan zaś, panie hrabio, bądź tak dobry dać Wilczycy mój adres, aby mogła przyjść jutro pożegnać się z Marją. Tym sposobem będziesz musiała nas odwiedzić — dodała markiza, zwracając się do Wilczycy.
W kilka minut potem pani d’Harville z Gualezą odjechały do Paryża.
Rudolf, po zgonie Jakóba Ferrand, tak strasznie ukaranego za zbrodnie, wrócił do siebie; niepodobna wyrazić, co się działo w jego duszy. Po nocy bezsennej przyzwał do siebie sir Waltera Murfa, aby staremu, doświadczonemu przyjacielowi udzielić okropnej wieści, dotyczącej Gualezy. Poczciwy Murf stanął jak piorunem rażony; lepiej niż ktokolwiek inny był w stanie ocenić ogrom żalu księcia.
— Odwagi — rzekł nakoniec Murf, ocierając oczy, bo i on od łez wstrzymać się nie mógł. — Tak, męstwa trzeba, wiele męstwa! Tu niema pociechy. Żal ten musi pozostać niewyleczonym...
— Słusznie mówisz. Co wczoraj czułem, nie jest niczem w porównaniu z tem, co czuję dziś...
— Wczoraj cios był świeży. Skutki jego codzień będą dotkliwsze. Uzbrój się książę w odwagę, smutna przyszłość nas czeka.
— Dłużej tu nie zostanę, nienawidzę Paryża, wkrótce wyjadę...
— Dobrze, mości książę.
— Jutro wstąpimy do Bouqueval. Zamknę się na kilka godzin w pokoju, gdzie córka moja przepędziła jedyne szczęśliwe dni życia, zabiorę wszystko, co po niej zostało, książki, które czytała, jej suknie, sprzęty. A w Gerolstein, przy grobowcu ojca mego, każę postawić domek i w nim taki sam urządzić pokoik. Tam będę opłakiwał córkę.
— Książę, zapominasz — wtrącił Murf — że jutro w Bouqueval odbędzie się ślub Rigoletty z synem pani George. Książę, zapewniłeś los Germaina, dałeś Rigolecie posag, ale oprócz tego, obiecałeś być ma ich weselu.
— Nie, nie, smutek lubi samotność, ty pojedziesz zamiast mnie. Poproś panią George, żeby zebrała wszystko, co było własnością mojej córki, żeby kazała odrysować dla mnie jej pokój.
— Czyliż książę pojedziesz, nie zobaczywszy się nawet z markizą d’Harville?
Słysząc to imię, Rudolf zadrżał. Pałał ku niej głęboką miłością, czuł, że tylko jej przywiązanie może słodzić jego cierpienia, lecz wyrzucał sobie tę myśl, juko niegodną uczuć ojca.
— Wyjadę — odpowiedział — nie zobaczywszy się z markizą. Pisałem do niej, ona wie, jakim ciosem była dla mnie śmierć Marji. Gdy się dowie, że Marja była moją córką, sama pojmie, że tak wielkie nieszczęście trzeba znosić samotnie.
Wtem zastukano do drzwi i wywołano Murfa. Wrócił po chwili, tak blady, tak zmieszany, że Rudolf zapytał?
— Cóż się stało?
— Markiza d’Harville...
— O Boże, czy znowu jakie nieszczęście?
— Nie wiem.
— Poproś ją, choćbym miał umrzeć na miejscu! — rzekł Rudolf, opierając się o krzesło, bo nagi pod nim drżały.
Niespodziewana, niezwykła wizyta markizy, obudziła w Murfie i Rudolfie też same niepewne i nieprawdopodobne nadzieje, ale jednemu i drugiemu zdawały się do tego stopnia bezzasadnem, że ani Rudolf, ani Murf nie śmiał się z niemi odezwać.
Murf wprowadził markizę do gabinetu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.