Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
PRZYGOTOWANIA.

Puhaczka wróciła z cygarami.
— Deszcz już ustał, — rzekł Rudolf, zapalając cygaro — chodźmy wziąć fiakra.
— Nie ustał, — odpowiedział Bakałarz, — nie pozwolę, żeby Finetta namoczyła nogi. Jak służąca przyjdzie po zapłatę, każemy jej zawołać fiakra.
Służąca weszła, Rudolf dał jej pięć franków.
— O! panie... płacić za wszystko nie pozwolę... — zawołał Bakałarz.
— Innym razem ty za mnie zapłacisz.
— Chyba że pozwolisz, iż ugoszczę cię na Polach Elizejskich...
Przez grzeczność Rudolf chciał wyjść ostatni, ale Bakałarz puścił go przed sobą i bacznie śledził jego ruchy.
Kiedy weszli do głównej sali, przy bufecie właśnie płacił za wino wysoki węglarz z uczernioną twarzą i w kapeluszu na oczy nasuniętym. Rudolf stanął przy otwartych drzwiczkach fiakra z mocnem postanowieniem wsiąść na ostatku. Węglarz, gwiżdżąc, wyszedł aż na próg.
— Dokąd mam jechać? — zapytał woźnica.
Rudolf odpowiedział głośno: — Do Alei...
— Do Bulońskiego lasku, — przerwał Bakałarz; — jedź żwawo, dostaniesz na piwo. — Gdy pojazd ruszył z miejsca, Bakałarz zawołał: — Jak mogłeś głośno mówić dokąd jedziemy? podobna poszlaka mogłaby nas zgubić. Młodzieńcze, jesteś nierozważny.
— Prawda, nie myślałam o tem. Ale ja tu was uwędzę w tym dymie. — Z temi słowy Rudolf spuścił szybę i wyrzucili zwinięty bilecik, który pod bluzą napisał.
Bakałarz, mimo obojętnej fizjognomji Rudollfa, dostrzegł bezwątpienia przenikliwym wzrokiem wyraz triumfu na jego twarzy, bo, wyjrzawszy przez okno, zawołał na furmana:
— Biczem go, biczem!... tam ktoś jest ztyłu powozu.
Furman zatrzymał konie.
Bakałarz wyskoczył z powozu. Lecz nic nie spostrzegł, bo od wyrzucenia bileciku ujechali już kilka kroków.
— Będziecie się ze mnie śmieli, — rzekł, — ale nie wiem dlaczego zdawało mi się, że nas ktoś tropi.
Fiakr ruszył dalej. Póki nie zniknął, Murf nie spuszczał go z oka; widząc, co Rudolf zrobił, pobiegł i podniósł kartkę, leżącą na bruku.
Po kwadransie jazdy, Bakałarz zawołał na furmana:
— Słuchajno zmieniliśmy zamiar; jedź na plac Ś. Magdaleny.
Rudolf spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Przyznasz, kawalerze, że stamtąd można obrócić się w różne strony. Gdyby wpadli na nasz ślad, zeznanie woźnicy nic nam nie zaszkodzi.
Kiedy fiakr zbliżył się do rogatek, jakiś wysoki człowiek w jasnym surducie, w kapeluszu na oczy nasuniętym, szybko przemknął na pięknym angielskim koniu.
Rudolf zdołał ukryć swą radość. Murf znać odczytał hieroglificzną kartkę. Bakałarz, pewny już, że nikogo niema za fiakrem i widząc, że Puhaczka drzemie, albo przynajmniej udaje, chciał udać śpiącego. Rudolf domyślił się podstępu i powiedział:
— Rano dziś wstałam i mnie także spać się chce.
I, zamknął oczy. Wkrótce głośne chrapania Bakałarza i Puhaczki tak go zwiodły, że myślał, iż śpią istotnie i otworzył oczy. Bakałarz z Puhaczką mimo chrapania mieli oczy otwarte i rozmawiali znakami za pomocą palców. Nagle symboliczna ta rozmowa ustała. Bandyta dostrzegł, że Rudolf nie śpi i, śmiejąc się, zawołał:
— Aha! kochanku!... próbowałeś nas? — To nie powinno dziwić ciebie, co śpisz z otwartemu oczami.
Fiakr zatrzymał się na placu Św. Magdaleny. Deszcz ustał, ale czarne chmury tak okryły niebo, że było prawie ciemno.
— Chciałbym przekonać się, — rzekł Bakałarz, — czy wszystko prawda, coś nam mówił o tym domu...
— Toby obudziło podejrzenie. Przecież dopiero czwarta godzina.
Puhaczka dumnie podniosła głowę.
— Mam jedno oko, — rzekła, — ale dobre. Za pół godziny wrócę i zobaczysz, jak gracko się uwinę.
— Zaraz, zaraz, wprzód wejdziemy pod Zakrwawione Serce... Jeżeli tam zastaniemy Kulasa, weźmiesz go i postawisz na czatach przed domem.
— Masz rację... Kulas przebiegły, jak lis, choć jeszcze nie ma dziesięciu lat.
— Co to za miejsce, Zakrwawione Serce? Także szczególny znak, — rzekł Rudolf.
— Powiedz to szynkarzowi Nazywaj go jak chcesz: Piotr, Tomasz, Krzysztof, Barnaba, na każde się odezwie. Lecz otóż jesteśmy...
— Ja tu żadnego domu nie widzę.
— Nie zobaczysz, jeżeli będziesz szukał wokoło.
— A gdzież mam szukać?
— Pod nogami.
— Gdzie?
— Ot tu... Czy widzisz dach?
Istotnie Rudolf nie dostrzegł podziemnego szynku, jakich przed kilku laty wiele było na polach Elizejskich. Schody, wykopane w ziemi mokrej i wilgotnej, prowadziły do obszernego dołu; dach z cegieł, mchem zarosły, ledwie wznosił się nad ziemię.
Na zardzewiałych zawiasach blacha; na niej znać jeszcze było czerwone serce, przebite strzałą...
— Muszę wprzód zobaczyć, czy gospodarz jest w domu, — rzekł Bakałarz i, przyciskając język do podniebienia, krzyknął szczególnym sposobem. Podobny krzyk ozwał się zdołu.
— Jest... Uszanowanie dla dam.. wprzód Puhaczka... a potem pan... Uważaj, bo ślisko; mógłbyś upaść.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.