Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
POŻEGNANIE.

Dzięki staraniom parni George, Marja zmieniła się do niepoznania. Rudolf nie powiedział jej, jak pięknie wygląda w nowym stroju; czuł całą uroczystość tej chwili w życiu Marji.
— Moja córka przychodzi dziękować panu, — rzekła pani George, przedstawiając Marję Rudolfowi.
— Dziękuję pani w jej imieniu; godna jest tkliwych pani względów i zawsze będzie na nie zasługiwać.
— Panie Rudolfie, — odrzekła Marja drżącym głosem, — pojmujesz dobrze, że nie umiem ci wyrazić, co czuję...
— Twoje wzruszenie dosyć mi powiada...
— Wie ona dobrze, że jej teraźniejsze szczęście pochodzi od Boga, — rzekła pani George. — Skoro weszła do mego pokoju, padła na kolana przed krzyżem.
— Bo teraz, dzięki panu Rudolfowi, będę mogła modlić się, — odpowiedziała Marja, spojrzawszy na swojego dobroczyńcę.
Murf odwrócił się; jako prawdziwy Anglik, nie chciał dać poznać, jak głęboko rozrzewniły go te proste słowa Marji.
— Mój przyjaciel Murf oprowadzi cię po folwarku. Za chwilę i my przyjdziemy do was. Murf! Cóż to, nie słyszysz? — rzekł Rudolf.
Poczciwy anglik stał obrócony do ściany i niby z hałasem nos ucierał. Oddalił się tak szybko, że Marja prawie biec za mim musiała.
— Cóż pani myślisz o Marji? — zapytał Rudolf.
— Bardzo mi się podobała i już ją serdecznie polubiłam. Kiedy zapytałam, czy nie chciałby wiedzieć, kim jest jej tajemniczy opiekun, odpowiedziała mi z cudną prostotą: Wiem; mój dobroczyńca!
— Będziesz ją więc pani kochać?
— O! będę, tak się nią zajmę, jakbym się nim zajmowała, — odpowiedziała pani George rozdzierającym głosem.
Rudolf wziął ją za rękę i rzekł:
— Dotąd niceśmy nie odkryli, ale miejmy nadzieję...
Pani George smutnie wstrząsnęła głową.
— Mój syn miałby dziś dwadzieścia lat.
— Chodziłem wczoraj szukać człowieka, zwanego Czerwonym Jankiem! on ma mieć wiadomość o synu pani, nie zastałem go w domu. Wychodząc od niego, spotkałem nieszczęśliwą Marję. Oddawna już wybierałem się w tamtę stronę miasta, pewny że potrafię wyrwać kilka dusz ze szponów szatana... lubię wydzierać mu smaczne kąski. A nie miałaś pani żadnej wiadomości z Tulonu?
— Żadnej.
— Tem lepiej!... zapewne utonął w czasie ucieczki. Bo inaczej... zbyt jest znany, żeby zdołał się ukrywać od sześciu miesięcy, jak uszedł z gal... Nie mógł domówić; lecz pani George z obłąkaniem prawie zawołała:
— Dokończ pan: „z galer!...“ Ojciec mego syna! Ach! jeżeli syn mój żyje i nie zmienił nazwiska, co za hańba! Czasem strach mnie zdejmie. Wyobrażam sobie, że udało się memu mężowi zbiec z Rochefort, że mnie szuka, że mnie chce zabić, jak zabił może naszego syna.
— Nie pojmuję, na co brał z sobą syna, kiedy przed piętnastu laty zamierzał uciec zagranicę. Dziecię mogło mu tylko być przeszkodą.
— Alboż nie powiedział mi w więzieniu, po przytrzymaniu na granicy: „Wziąłem syna, bo go kochasz, bo będziesz mi dla niego przysyłać pieniądze, a ode mnie zależeć będzie dać mu je, lub nie. Jest w dobrem ręku; na ciebie spadnie hańba syna, jak już spadła hańba męża“.
W miesiąc potem skazano go na dożywotnie więzienie na galerach. I darmo błagałam, nie chciał mi wskazać, gdzie jest mój syn.
— Czy nie miał żadnych szczególnych znaków, po którychby go można poznać?
— Włożyłam mu na szyję niebieski krzyżyk, na srebrnym łańcuszku; matka moja nosiła go i kazała mi nie rozstawać się z nim nigdy...
— Co to za szkoda, żem wcześniej nie poznał pani może potrafiłbym oszczędzić ci wielu cierpień.
— Czy i tak nie obsypałeś mnie dobrodziejstwami?
— Jakiemi? Kupiłem ten folwark i dzięki twoim staraniom i skrzętności przynosi mi rocznie...
— Przynosi panu? — przerwała pani George — przecież dzierżawę oddaję księdzu Laporte, a on ją podług pańskiej woli rozdaje na jałmużny.
— Wszakże i to piękny dochód... Czy uwiadomiłaś pani księdza Laporte o mojem przybyciu? Wszak odebrał mój list?
W tej chwili służący oznajmił, że ksiądz proboszcz Laporte czeka w sali.
Przy samym domu Rudolf i pani George spotkali się z powracającymi Murfem i Marją. Poczciwy Anglik prawie z wstydem zbliżył się do Rudolfa i szepnął mu:
— Ta dziewczyna mnie oczarowała...
Rudolf uśmiechnął się. Murf odszedł dla przyśpieszenia przygotowań do wyjazdu, a Rudolf, Marja i pani George weszli do małej salki. Podłoga zasłana była dywanem, suty ogień palił się na kominku.
Ksiądz Laporte, osiemdziesięcioletni starzec, siedział przy kominku. Na twarzy szanownego starca, od czterdziestu lat proboszcza tej ubogiej parafji, wyryte były cierpienia. Ręce mu drżały ze starości. Kiedy je podniósł, zdawało się, że błogosławi.
— Księże proboszczu, — rzekł Rudolf z uszanowaniem, — pani George podjęła się opiekować tą młodą dziewczyną, a ja polecam ją łasce pańskiej.
— Ma do niej zupełne prawo! Zasługuj dobrem postępowaniem na łaskę dobroczyńcy; ja cię będę zachęcał na dobrej drodze... — mówił, trzymając Marję za rękę. — W pani George znajdziesz przykład... we mnie doradcę, a Bóg dokończy wszystkiego...
Marja mimowolnie rzuciła się na kolana przed starcem. Zbyt głęboko była wzruszona; łkania nie dały jej mówić.
— Wstań, moje dziecię, zasłużysz na odpuszczenie błędów, których byłaś raczej ofiarą, niżeli sprawczynią.
— Bądź zdrowa, Marjo! — rzekł Rudolf, — przyjmij ten złoty krzyżyk. Schowaj go na pamiątkę. Kazałem na nim wyryć datę twego wybawienia...
Marja podniosła krzyżyk do ust. W tej chwili Murf otworzył drzwi salonu.
— Już konie gotowe, — powiedział.
— Do widzenia, księże proboszczu... żegnam cię, pani George... Jeszcze raz bądź zdrowa, Marjo!...
Szanowny starzec, oparty na pani George i Marji, wyszedł za Rudolfem. Ostatnie promienie zachodzącego słońca rzucały blask na tę zajmującą grupę. Starzec, ksiądz, symbol miłosierdzia; kobieta, która przebyła wszystkie bóle nieszczęśliwej małżonki i matki, młoda dziewczyna, ledwie z dzieciństwa wychodząca, którą nędza i podstęp strąciły w przepaść występku.
Rudolf wsiadł do pojazdu z Murfem, i konie puściły się galopem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.