Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział LVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LVII.
HRABINA MAC-GREGOR.

Sara weszła do pokoju notarjusza ze zwykłą zimną krwią i pewnością siebie; Jakób Ferrand nie znał jej i nie wiedział, co ją sprowadza; jeszcze bardziej więc miał się na ostrożności, niż zwykle, w nadziei, że znowu wpada w jego sidła nowa ofiara. Wstał, podał krzesło hrabinie.
— Chciałam się z panem widzieć w nadzwyczaj ważnym interesie. Sława pańskiej uczciwości, dobroci i uczynności każe mi mieć nadzieję, że nie odmówisz żądaniu.
Notarjusz lekko się ukłonił.
— Wiem, że umie pan dochować tajemnicy.
— To mój obowiązek.
— Jesteś mężem surowym, prawym.
Notarjusz skłonił się znowu.
— Gdyby jednak panu powiedziano, że od pana zależy wrócić życie, więcej niż życie nieszczęśliwej matce, czy potrafiłbyś odmówić?
— Niech wiem o co idzie, wtedy odpowiem.
— Przed czternastu laty, w grudniu 1824-go roku, człowiek młody jeszcze, w żałobie, oddał panu sto pięćdziesiąt tysięcy franków dla trzyletniego dziecięcia, którego rodzice nie chcieli być znanymi. Suma ta miała być umieszczona, zrzekając się prawa do kapitału, z zastrzeżeniem dożywotniego procentu.
— Cóż więcej? — rzekł notarjusz, nie chcąc zaraz odpowiedzieć.
— Pan zająłeś się umieszczeniem tej sumy i zobowiązałeś się należycie zabezpieczyć dziecięciu dożywotni dochód po osiem tysięcy rocznie; połowa miała być dla niego składana na kapitał aż do dojścia do pełnoletności; druga połowa miała być złożona na jego wychowanie.
— Cóż dalej?
— Po dwóch latach, — rzekła Sara nie mogąc przezwyciężyć lekkiego wzruszenia — w 1826-ym roku dziecię to umarło.
— Przedewszystkiem niech mi wolno będzie zapytać, dlaczego pani tak się zajmujesz tem dziecięciem?
— Matka jego jest moją siostrą. Na dowód tego, com powiedziała, mam tu akt zejścia tej córeczki, listy osoby, która się zajmowała jej wychowaniem, rewers jednego z pańskich klientów, u którego ulokowałeś owe sto pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Zobaczymy te papiery.
Sara zdziwiona, że jej nie wierzą na słowo, wyjęła z pularesu papiery, które notarjusz troskliwie przejrzawszy, rzekł:
— Czego więc pani żądasz? Akt zejścia jest legalny; sto pięćdziesiąt tysięcy franków po śmierci dziecięcia przeszły na własność pana Petit-Jean, mego klienta, bo tak chce prawo w tego rodzaju lokatach. Uprzedziłem o tem osobę, która mi powierzyła tę sumę. Co się tyczy procentów, z wszelką akuratnością sam je wypłacałem aż śmierci dziecięcia.
— Pańskie postępowanie w tem wszystkiem zupełnie jest prawe, chętnie to wyznaję. Wiem także, że kobieta, której dziecię powierzono, starannie się zajmowała moją biedną siostrzenicą.
— Prawda, pani. Byłem nawet tak kontent z jej postępowania, że gdy po śmierci dziecięcia została bez miejsca, wziąłem ją do moich usług i od owego czasu jeszcze ją mam u siebie.
— Pani Seraphin u pana służy?
— Od czternastu lat, za gospodynię.
— Jeżeli tak, może nam być bardzo pomocną, gdybyś pan chciał łaskawie przystać na moje żądanie, które panu zdawać się będzie dziwnem, może nawet napozór występnem.
Śmierć małej dziewczynki przywiodła matkę do takiej rozpaczy, że dziś jeszcze smutek jej jest równie wielki jak przed czternastu laty i że dawniej obawialiśmy się o jej życie, a dziś lękamy się o jej rozum.
— Biedna matka! — rzekł Ferrand z westchnieniem.
— Na nieszczęście niema na to rady.
— Gdyby maprzykład powiedziano nieszczęśliwej matce: Twoja córka nie umarła, kobieta, która się nią w dzieciństwie zajmowała, może ci to zaświadczyć.
— Chyba cudem? bo akt zejścia jest formalny.
— Wiem dobrze, dziecię umarło; a jednak, gdyby pan chciał, możnaby to nieszczęście nagrodzić.
— Nie rozumiem pani.
— Będę więc mówiła otwarcie. Jeżeli moja siostra odzyska córkę, nietylko wyzdrowieje, ale nadto pewna jest, że wyjdzie za jej ojca, którego ręka jest dziś wolna. Córka ta umarła mając lat sześć, a ponieważ rodzice od najpierwszej młodości jej nie widzieli, pamiętać jej nie mogą. Gdyby więc znaleźć siedemnastoletnią dziewczynę, (tyle właśnie miałaby teraz moja siostrzenica), opuszczoną przez rodziców, jakich jest tak wiele i gdyby powiedzieć mojej siostrze: „To twoja córka, żyje, lecz ważne okoliczności kazały dotąd podawać ją za umarłą, kobieta, co ją wychowała i szanowny notarjusz zaświadczą, że to ona sama“.
Jakób Ferrand dotąd nie przerywał hrabinie, lecz teraz zerwał się gwałtownie i zawołał z oburzeniem:
— Dość, dość, pani! Zuchwałość niepojęta! przychodzisz do mnie z żądaniem podstawienia dziecięcia, zniszczenia aktu zejścia, z żądaniem popełnienia zbrodni! Pierwszy raz w życiu spotyka mnie taka obelga, nie zasłużyłem jednak na nią.
— Lecz to wszystko stanie się bez niczyjej krzywdy. Moja siostra i mężczyzna, którego chce zaślubić, owdowieli bezdzietnie, oboje opłakują stratę córki. Oszukując ich, wrócimy im szczęście, życie, zapewnimy świetny los jakiej biednej, opuszczonej dziewczynie. Więc to szlachetny czyn, nie zaś zbrodnia.
— Przestańmy, bo nie jestem grzecznisiem i mogłabyś pani ode mnie usłyszeć prawdę aż nazbyt przykrą.
Sara rzuciła na notarjusza, głębokie, ostre spojrzenie i rzekła ozięble:
— Więc pan odmawia?
— Nie obrażaj mnie pani powtarzaniem swoich obelg.
— Strzeż się!
— Pani mi grozi?
— Grożę. I, żeby dowieść, że nie napróżno, wiedz naprzód, że nie mam siostry.
— Jakto?
— Jestem matką tego dziecięcia.
— Pani?
— Ja! Nieprostą drogą szłam do celu. Zmyliłam bajkę, żeby pana do litości pobudzić. Lecz jesteś bez serca, zrzucam maskę. Chcesz wojny, dobrze, będzie wojna!
— Wojna? dlatego, że nie chcę brać udziału w zbrodniczym podstępie? Co za śmiałość!
— Od początku naszej rozmowy, sama nie wiem dlaczego, przychodzą mi wątpliwości, czy zasługujesz pan na powszechny szacunek i poważanie, lubo je pozyskałeś.
— Skończmy tę rozmowę.
— Wprzód dowiedz się pan o mojem postanowieniu. Zgóry i otwarcie powiadam, że jestem przekonaną o śmierci mojej córki, ale to nic nie znaczy, powiem, że nie umarła: sprawy mniej podobne do wiary wytaczają przed sądy. Pan, w dzisiejszem położeniu swojem, musisz mieć wielu zazdrosnych; szczęściem będzie dla nich sposobność, żeby ci szkodzić, a ja im ją podam. — Prawda, że trudno znaleźć przyczynę, lecz od czegóż są adwokaci? Naprzykład możnaby dać taką: pozbyłeś się dziewczynki, iżby się z owym klijentem podzielić sumą umieszczoną na dożywocie dla dziecięcia.
Notarjusz obojętnie ruszył ramionami.
— Gdybym się chciał dopuścić takiego występku, wolałbym dziecię zabić, niż zmyślić akt zejścia.
Sara zdziwiona zadrżała, potem po chwili milczenia rzekła:
— Namyśl się pan dobrze, jutro trzeba mi stanowczej odpowiedzi. Możesz zrobić to, czego żądam. Ojciec mojej córki w radości nie będzie się zastanawiał nad niepodobieństwem jej zmartwychwstania, bylebyśmy dobrze ułożyli kłamstwo, które i tak go uszczęśliwi.
Jakób Ferrand zachował zimną krew, mimo tak dziwnego i niebezpiecznego położenia.
Hrabina, przekonana o śmierci córki, przyszła do niego z żądaniem podania jej za żywą, a on ją właściwie zrobił umarłą przed czternastu laty.
Zbyt był przebiegły; zbyt dobrze znał niebezpieczeństwo jego położenia, żeby miał nie czuć ważności gróźb Sary.
Ferrand, chcąc zyskać na czasie dla wynalezienia środków do odparcia groźnego niebezpieczeństwa, rzekł zimno:
— Dajesz mi pani czas do jutra; ja zaś pani dwa dni daję czasu do namysłu nad krokiem, którego całej ważności pani nie pojmujesz. Jeżeli wtedy nie odbiorę od pani listu, że się zrzekasz szalonych i występnych swoich zamiarów, dowiesz się własnym kosztem, że prawo umie zasłonić uczciwego człowieka, nie chcącego należeć do zbrodni i że potrafi dosięgnąć rozsiewaczy niegodziwych fałszów.
— To ma znaczyć — odpowiedziała Sara, — że żądasz o jeden dzień więcej dla lepszego zastanowienia się nad mojeim żądaniem? Uważam to za dobry znak. Pojutrze o tej samej godzinie tu wrócę i wtedy wojna albo pokój, ale powtarzam, wojna zacięta, bez względu i litości.
I Sara wyszła.
— Wszystko idzie dobrze — powiedziała do siebie. — Nędzna dziewczyna, którą Rudolf umieścił na folwarku w Bouqueval i w której się zapewne kocha, już mi nie jest straszną, uwolniła mnie od niej baba jednooka. Rudolf ocalił panią d‘Harville od przygotowanej przeze mnie zguby, ale ona nie uniknie nowych sideł, jakie na nią zastawiłam i Rudolf straci ją na zawsze. Wtedy smutny, pozbawiony wszystkiego, do czego się przywiązywał, osamotniony, z rozkoszą uwierzy kłamstwu, któremu, za pomocą notarjusza, mogę nadać wszelkie pozory prawdy.
A notarjiusz mi pomoże, bo się mnie boi. Tak, dla dania imienia mniemanej córce, dotąd nieszczęśliwej, opuszczonej, połączy się ze mną nowym nierozerwalnym związkiem. Sprawdzą się przepowiednie mojej mamki, dosięgnę celu mego życia.
Zaladwie wyszła z domu notarjusza, pan Karol Robert wysiadł przed nim zkabrjoletu i, jako domowy, poszedł prosto do gabinetu Jakóba Ferrand.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.