Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Drzwi Morgi już zamykano, kiedy pani Aime Joubert przybyła z trzema towarzyszami celem obejrzenia jeszcze tam znajdujących się obu trupów.
Reszta publiczności wychodziła.
Noc zapadła.
Zapalono gaz.
Stróż przyniósł świecę od dozorcy i pani Rosier mogła się przyjrzeć tymże.
Trup mężczyzny najprzód zwrócił jej uwagę.
Długo przypatrywała się ranie i chociaż czas zmienił jej formę, bardzo dokładnie zdała sobie sprawę agentka, jak wyglądała pierwotnie.
— Protokół nie omylił mnie — rzekła — tu uderzył sztylet trójkątny, a broń tego rodzaju rzadka i kosztowna. Zwykli zabójcy tego używają. Niezawodnie to amatora... Ażeby poznać tego amatora, trzeba przedewszystkiem dowiedzieć się, kto był ten człowiek, którego ciało tu leży.
Aime Joubert ujęła prawą ręką trupa.
Uważnie przyjrzała się jej kształtowi i obmacała dłoń tuż przy palcach.
— Żadnego stwardnienia — szepnęła — ten człowiek nie trudnił się żadną robotą, ale pochodził z gminu, czego dowodzi kształt jego palców, i jeżeli nie robił teraz rękoma, to robił dawniej, blizna na prawej ręce o tem świadczy.
Pani Rosier wzięła lewą rękę i przyglądała się jej również uważnie, jak prawej.
W tejże prawie chwili krzyknęła.
— Co takiego? — zapytał Paweł de Gibray.
— Ważna wskazówka.
— Jaka.
— Na ręce tatuowanie. Dzięki temu bardzo łatwo poznać tego człowieka.
— Jednakowoż dotąd go nie poznano.
— Nie wiemy jeszcze. Przytem jeżeli go nie poznano jeszcze, to z pewnością poznają.
— Ten nieszczęśliwy — dodała — był żołnierzem, albo aresztantem. Koszary i więzienie były to jedyne miejsca, gdzie bawią się w tatuowanie, nakłuwanie skóry. Trupy są bez wątpienia fotografowane...
— Tak.
— Potrzebuję kilka sztuk z tych fotografii, i to z najlepszych. Teraz — dodała agentka, podchodząc do drugiego trupa — zobaczymy drugą ofiarę.
Prędko obejrzawszy ciało, mówiła dalej:
— To cudzoziemka, dość spojrzeć na twarz. A zapewne musi to być Angielka. Włosy rude, kształt szczęk, zęby długie, nogi szerokie wskazują to widocznie. Tak samo jak mężczyzna, nie należy ona do klasy wyższej, ręce ma robotnicy, niezawodnie służąca.
Agentka mówiła głosem urywanym, prędko, nie wahając się.
Czuć było, że jest pewna tego, co mówi, a pewność jej udzielała się słuchaczom.
Ciągnęła jeszcze:
— Gotowa jestem twierdzić, że ta Angielka znajdowała się w służbie w Paryżu. Człowieka tego widziano w Calais, zatem według wszelkiego prawdopodobieństwa przyjechał z Anglii i wiózł ważne papiery, które miał...
Nie dokończyła zdania i pogrążyła się w głęboką zadumę, która trwała chwil kilką.
Potem szepnęła, jakby mówiąc sama do siebie:
— Był niewątpliwie drugi pośrednik i prawdopodobnie on spełnił morderstwo. Miał wziąć papiery, złożone w grobowcu Kurawiewów, tam, gdzie pan sędzia śledczy znalazł ślady palców na kurzu, a papiery te wskazywały, o której godzinie przybędzie podróżny koleją północną z Anglji... tak, tak... tak być musi.. Jeszcze dokoła mnie ciemności, ale wszystko pomału się wyjaśni, czuję to i rozumiem.
— O! nie wątpimy o tem — odpowiedział Gibray — wysnułaś pani cały dramat, który musi być bardzo blisko prawdy, jeżeli samą prawdą nie jest.
Czytelnicy już wiedzą, że sędzia śledczy się nie mylił.
Aime Joubert usprawiedliwiała przydomek swój: „Kocie oko“.
Rozglądała się swobodnie wśród ciemności.
— Pani zatem sądzi, że trzeci pośrednik jest zabójcą? — spytał naczelnik policji śledczej.
— Tak.
— Wszyscy świadkowie zeznają, że miał akcent podobny do rosyjskiego.
Aime Joubert wzruszyła ramionami i powiedziała:
— E! co tam mówią świadkowie! oni mówili także, że ów mło — dzieniec jest blondynem. Oszukani zostali i akcentem i kolorem włosów. Zabójca przewidział wszystko. Jedyną niezręcznością z jego strony było, o ile wiemy dotychczas, zamordowanie ofiar jedną bronią. Nie wiem, czy bardzo jeszcze młody ale zdaje się, że w pełni życia. Ażeby obmyśleć w ten sposób zbrodnię, mając lat dwadzieścia pięć, potrzeba być jednym z tych potworów, z tych wyrzutków społecznych, jacy, chwała Bogu, zdarzają się bardzo wyjątkowo.
Mówiąc w ten sposób, pani Joubert zajęła się dwiema ranami, które spuchnięte i zsiniałe widziała na trupie kobiety.
To pewna, że ta sama broń zabiła obie ofiary i podwójne morderstwo musiało mieć jeden i ten sam cel. Jeżeli się nie mylę, mamy do czynienia ze zbrodnią, dawno przygotowaną. Do czego zmierzała ona? Co było celem dla złoczyńcy? Tego jeszcze nie wiem. O! gdybym posiadała choć najmniejszą wskazówkę. Gdyby znaleziono przy którym z trupów choć drobny świstek, wiersz jeden, słowo... ale nie znaleziono nic, nieprawda?
— Nic — odpowiedział Paweł de Gibray.
— Panie sędzio — wmieszał się dozorca, a ten papierek, złożony w ośmioro, który znaleźliśmy w kieszonce kamizelki u zabitego, czy pan sędzia nie mówił pani o tem?
— Na tym świstku nie ma nic napisanego, jest więc zupełnie bez znaczenia — odpowiedział sędzia śledczy.
Aime Joubert nadstawiła uszy.
— Kto wie? — zawołała.
— Czy pan sędzia ma papier, o którym wspomina pan dozorca?
— Mam w sądzie, w moim gabinecie.
— Teraz nie mamy nic do roboty, wrócę więc z panem sędzią do sądu i poproszę o ten papierek, chciałabym się koniecznie mu przypatrzeć...
— Służę pani — odrzekł Paweł de Gibray.
— Czy mogę jutro zrana pochować trupy? — spytał dozorca Morgi.
Sędzią śledczy spojrzał pytająco na Aime Joubert.
— Ani o tem myśleć — odezwała się — potrzebuję ich jeszcze.
— Trup kobiety nie może pozostać tak długo, jak trup mężczyzny. Obawiam się, aby nie uległ zupełnemu rozkładowi.
— To każ pan pochować kobietę, ją panom oddaję. Ale z trupem mężczyzny inna sprawa. Musi on tu pozostać przynajmniej 5 dni.
— To zostanie.
— W ciągu pięciu dni, jeżeli informacje agentów będą dokładne człowiek ten będzie poznany.
— Co pani zamierza przedsięwziąć?
— Dowie się pan wkrótce.
Cztery nasze działające osoby opuściły Morgę i udały się do sądu.
Pani Rosier, pogrążona w zadumie, nie myślała o Maurycym, a była już godzina piąta.
Agentka, która w ciągu lat ośmnastu trzymała w ręku przeszło sto spraw, w większej części ważnych, odzyskała teraz cały swój zapał.
Przechodząc od wiadomego do niewiadomego, roztrząsała wszystko, namyślała się, szukała, łamała sobie głowę.
Umysł jej w bezczynności nie stępiał.
Bystry był i pomysłowy tak, jak dawniej i byłej agentce mogło się zdawać, iż nigdy nie rozstawała się ze swemi czynnościami.
Jednakowoż między brwiami jej zjawiła się głęboka zmarszczka.
— Czy panią co kłopocze? — zapytał de Gibray.
— O! i bardzo! — odpowiedziała.
— Cóż takiego?
— Szukam nasamprzód związku, jaki może łączyć hrabiego Kurawiewa ze sprawą, którą się teraz zajmujemy.
— Więc pani tak samo jak ja, utrzymuje, że jest w tem pewien związek.
— Wydaje mi się to niewątpliwem. Gdyby inaczej nie było, to dlaczegoby grobowiec Kurawiewów wybrano na skład tajemniczej korespondencji?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.