Sztuka czytania/Parafianie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Bereza
Tytuł Sztuka czytania
Wydawca Czytelnik
Data wyd. 1966
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

PARAFIANIE

Miałem okazję czytać przed laty w redakcji „Orki“ całe partie autobiograficznej książki Henryka Worcella. Worcell opowiadał w niej o swoim życiu powojennym na śląskiej wsi w okolicach Kłodzka. Był to jedyny w swoim rodzaju dokument socjologiczny i dokument literacki: pisarz i rolnik, pisarz i sprzedawca w wiejskim sklepie spółdzielczym, pisarz i autentyczny działacz społeczny zapisywał perypetie swojego życia i komentował je w jakiś przedziwny chłopsko-intelektualny sposób.
Sytuacja życiowa Worcella nie była sztucznie wymyślona, aczkolwiek wszystko zakrawało w niej na wymysł jak najbardziej sztuczny, na jakąś zdumiewającą i tragiczną parodię pewnego teoretycznego konceptu socjologiczno-literackiego. Naturalne koleje losu ukształtowały w sposób doskonały wyjątkową sytuację życiową i pisarską Worcella.
Nie omieszkałem wówczas przekazać Worcellowi swojego zachwytu, co zostało skwitowane — o ile dobrze pamiętam — wyrozumiałą uprzejmością, która mi jeszcze bardziej zaimponowała. Worcell to ktoś, kto wie, że jest prawdziwy, i ceni sobie swoją prawdziwość. Mój zachwyt był czysto literacki, a dotyczył przecież nie tylko literatury, a przede wszystkim tego, co było w niej dokumentem cudzego życia. Nie wypada literacko patrzeć na cudze życie, któremu nie byłoby się w stanie sprostać.
„Parafianie“ (1960) usprawiedliwiają czysto literacki stosunek, ponieważ nie jest to dokument w nagim kształcie. Widzę to tym wyraźniej dlatego, że znam ów stary autobiograficzny tekst Worcella. „Parafianie“ są swobodną literacką parafrazą tamtego tekstu. Jest to coś w rodzaju powieści czy raczej powiązanej kompozycji pół-nowel pół-reportaży. Występuje w nich literacki narrator, nie występuje człowiek, dla którego nazwisko Henryk Worcell jest tylko literackim pseudonimem.
„Parafianie“ to książka, która straciła na walorach dokumentu i zyskała na walorach natury estetycznej. Stwierdzam fakt, nie zamierzając się ustosunkowywać do tej przemiany. Domyślam się, że złożyło się na nią sporo ważnych przyczyn. Po prostu jest tak, a nie inaczej, i trzeba powiedzieć, że jest znakomicie. „Parafianie“ to wyborna literatura, wyborna proza. Dla najbardziej wyrafinowanego smaku. I chyba przede wszystkim dla niego. Od dawna jestem przekonany, że autentyczna chłopskość czy szeroko rozumiana autentyczna ludowość jest najbliższa prawdziwemu intelektualizmowi i literackiemu rewelatorstwu. Przepaść oddziela jedynie wszystko, co pośrednie. W pośredniości wyraża się banalność myśli i banalność słów, kołtuństwo myślowe i kołtuństwo literackie. Człowiek prosty jest prawdziwy, człowiek wyrafinowany chce być prawdziwy. Prawdziwi intelektualiści komentują życie ludzi prawdziwie prostych. Największe rewelacje myślowe na temat człowieka dadzą się wyrazić w pojęciach i języku ludzi prostych. Sartre nie wymyślił nic takiego, czego by nie wypowiedział Faulkner językiem swoich ludowych bohaterów.
Worcell na miarę swego talentu wyraża człowieka językiem prostych ludzi. Narrator w „Parafianach“ jest taki sam jak wszyscy inni mieszkańcy wsi Zdarzyce. On zapisuje to, czego oni nie robią. Jedynym wyrazem ich myślenia są działania życiowe. Narrator Worcella jest chłopskim filozofem, który w dodatku jest człowiekiem piszącym. Piszącym tak, jakby pisali oni, gdyby mogli czy chcieli. Piszącym o tym, czym oni żyją.
Ich życie to manifestacja elementarnych dążeń, elementarnych namiętności, elementarnych zabiegów biologicznych i społecznych. Ponieważ chodzi w tym wszystkim o warunki pierwsze egzystencji, o samą możliwość życia, wszyscy są w sposób absolutny bezwzględni i jako ludzie prości nie kryją się ze swą bezwzględnością. Wszyscy wiedzą o wszystkich, kim kto był i co robił, kim kto jest i co robi.
Kryteria moralne istnieją tu jedynie jako możliwość, która realizuje się z rzadka w szczególnie sprzyjających okolicznościach, naprawdę liczy się natomiast jedynie realna siła, biologiczna czy społeczna. Wszystkie anse moralne wobec potentata w Zdarzycach Bogusiaka są niczym, ponieważ nikt nie dysponuje realną siłą, żeby go pokonać. Narrator tak jak wszyscy godzi się z takim stanem rzeczy, wie bowiem, że o wynikach walki decyduje siła, a nie cokolwiek innego. Przykład dziesięcioletniego Jurka, który toczył walkę z krową, nie doceniając jej siły, i musiał w tej walce zginąć, zawiera w sobie wymowną naukę, podkreśloną nawet w tytule tej wspaniałej noweli o młodocianym pastuszku: „Bójcie się krowy“. Ambicji Jurka nie zaaprobowała nawet matka: „Niedobry to był chłopak, nie. A miał z niego wyróść jakiś bandyta albo wielki grzesznik, to lepiej, że go Pan Bóg zawczasu zabrał do siebie“ (str. 28). Dziesięcioletni Jurek chciał jedynie panować nad namiętnością Krasuli do koniczyny i nawet to mu się nie udało, ponieważ nie był dość silny.
Narrator w „Parafianach“ zna swoją bezsilność jak przystało na prawdziwego filozofa godzi się z takim stanem rzeczy. Walczy wtedy, kiedy można i tylko tyle, ile można. Podejrzewam, że wytrwał swoje dwanaście lat w warunkach nie złagodzonych praw życia tylko dla wcale nie poetyckich uroków natury, która kryje możliwości azylu. Myślę, że jego refleksje w czasie grzybobrania wiele tłumaczą: „Jakże daleko stąd do wsi, wprost wierzyć się nie chce, że gdzieś tam w dolinie pionowo stoją domy, ludzie i fabryki. I pomyśleć, że gdzieś tam w miastach żyją istoty, które cały dzień muszą chodzić w wyprasowanych spodniach i którym nie wolno tarzać się po ziemi“ (str. 114). Tę swobodę kontempluje narrator nie w Zdarzycach, ale dopiero w młodziutkim lasku, do którego nikt nie zagląda.
„Parafianie“ Worcella to książka prosta, mądra i w sposób ujmujący piękna. Wypada, żeby została zauważona przynajmniej przez czytelników.

Henryk Worcell: „Parafianie“ Wrocław 1960, Ossolineum.