Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom III/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom III
Rozdział III
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.

W oczach, w twarzy iego widać Jad zdradliwy,
Słodkim uśmiechem, czarną swą duszę pokrywa,
Zbrodnią swoią przeraża, i o zemstę wzywa.

Komedya Pogardzaiący

Nieprzytomność Cezara, chociaż nawet dwóch godzin nie trwała, zdawała się rokiem dla towarzystwa zebranego w salonie Pana Warthona. Welmer coraz bardziéy się niecierpliwił, i choć iuż miną nadrabiał, żadne iednak iego poruszenie, nie uszło przenikliwego weyrzenia Kapitana Lawton. Bożek milczenia zdawał się tam założyć swoię świątynię: nikt z obecnych odezwać się nie śmiał, i tylko ieden Sytgreaw, któryby wolał przechorować niż długo niemym pozostać, zasiadłszy obok Miss Peyton, pierwszy z nią rozmowę rozpoczął.
— Małżeństwo, rzekł do niéy, stan to iest bardzo chwalebny w oczach Boga i ludzi, gdyż się na świętych prawach natury opiera. Błądzili przodkowie nasi, upowszechniaiąc wielożeństwo, i tym sposobem człowieka do stanu bydlęcego poniżaiąc. Upłynęły przecież te barbarzyńskie wieki, a z postępem oświaty, postanowiono iż mężczyźnie wiecéy nad iednę żonę miéć nie wolno.
Welmer spoyrzał na doktora z oburzeniem i wzgardą.
— Rozumiałabym, rzekła Miss Peyton, iż dobrodzieystwo to, winni jesteśmy naypiérwéy religii naszéy, która iest naylepszą moralności nauką.
— Bez wątpienia: odpowiedział Sytgreaw. Oycowie kościoła postanowili, że mężczyzna i kobieta tak w sprawach duchowych iak cywilnych, zupełnie są sobie równi. Piérwsze w téy mierze ustawy, przepisał Święty Paweł, który będąc człowiekiem uczonym, musiał miewać częste narady, i zniesienia się ze Świętym Łukaszem, posiadającym iak całemu światu wiadomo, doktorską naukę.
Lawton nie chcąc się mieszać w zbyt uczoną dla siebie rozmowę, siedział sobie spokoynie oparty na rękoieści pałasza, i ciągle to na doktora, to na Pułkownika spoglądał.
— Z tém wszystkiém rzekł, są ieszcze takie kraie, w których ustawy te zachowywane nie są, chociaż w wielu innych podobne wykroczenie śmiercią bywa karane. — Pułkownik Wellmer, nie mógłby mi powiedzieć, czy téż iest iaka kara, w Anglii za dwużeństwo?
Wellmer spoyrzał kto go zapytał, lecz w momencie spuścił oczy, nie mogąc znieść przenikaiącego iego weyrzenia.
— Śmierć! drżącym odpowiedział głosem.
— I rozbiór następnie ciała, dodał doktór: prawodawcy nasi mądrze postanowili, że zbrodniarz taki, przynaymniéy po śmierci użytecznym się staie, gdyż co do mnie dwużeństwo, w równym stopniu z zabóystwem uważam.
— Czyż ma bydź gorsze od bezżeństwa? zapytał Lawton z uśmiechem.
— Bez naymnieyszéy wątpliwości, odpowiedział doktor. Bezżenny, chociaż niewchodząc w obowiązki rodzicielskie, nie zostawia wdzieciach godnych siebie następców, a tém samém na korzyść społeczeństwa nie wpływa, może mu iednak bydź bardzo użytecznym, ieżeli mu się światłem, orężem lub radą, wypłaca. Ale nikczemnik, zbrodniarz, który korzystaiąc z łatwowierności płci słabszéy od siebie, dwie nieszczęśliwe istoty ofiarami swoiego występku czyni, taki godzien iest powszechnéy wzgardy i kary, która ieżeli nie na tym, na tamtym dosięgnąć go musi świecie.
— Zapominasz się doktorze, iż kobiéty nie byłyby ci bardzo wdzięczne, że ie za słabsze, i łatwowierne stworzenia uważasz.
— Nie możesz zaprzeczyć, Kapitanie Lawton, iż równie u zwierząt, iak u ludzi, budowa płci męzkiéy iest bez porównania mocnieyszą. Nerwy iéy nie są tyle draźliwe, żyły twardsze, muszkuły silnieysze, kości grubsze i trwalsze. Nic zatém tak bardzo nie iest dziwnego, iż kobiéta daie się powodować niegodnym chuciom podłego zbrodniarza, który z wstydu i cnoty wyzuty, iéy niewinność i sławę wydziera.
Zniecierpliwiony Pułkownik Wellmer, prędkim zaczął się przechadzać krokiem po salonie, i nie zatrzymał się aż gdy Kapelan zapytał Pana Warthona, o jedną formę, do postanowienia iego córki potrzebną, i dopókąd rozmowa do innego nie zwróciła się przedmiotu. W kilka téż minut i Cezar powrócił. Obrączkę oddał doktorowi, i w krótkości przypadki mu swéy podróży opowiedział, maiąc zlecenie od Miss Peyton, iżby temu tylko zdał sprawę, ze swego poselstwa, kto go wysłał.
Doktor odbieraiąc obrączkę nie mógł się utrzymać, aby pewnego wzruszenia nie okazał po sobie: łzy mu w oczach stanęły, czoło ponure zmarszczki pokryły, i w rozczuleniu swém wznosząc się myślą do nieba, zawołał:
— Nieszczęśliwa siostro! pędziłaś ieszcze dni swobodne i wesołe, gdy ta obrączka zakładem twego szczęścia bydź miała, lecz podobało się Bogu, zabrać cię wprzódy, nim dzień ten zaiaśniał. Kilkanaście iuż lat od tego czasu upłynęło, nigdy cię iednak, towarzyszko dzieciństwa moiego! zapomniéć nie mogę. Zbliżywszy się potém do Sary, kładąc iéy obrączkę na palec, tymże samym rzekł do niéy tonem. Ta, dla któréy pierścień ten był przeznaczony, iuż od dawna nie żyie, iéy narzeczony poszedł równie za nią połączyć się, nigdy iuż nierozdzielnemi śluby. Przyimiy Miss Warthon ten dar miłości swoiéy, któren oby szczęśliwsze uiścił dla ciebie nadzieie.
To uczucie z przywiązania i żalu pochodzące, tak mocne na Sarze uczyniło wrażenie, iż krew uderzyła iéy do głowy, i gdy cóś przemówić chciała, Pułkownik zbliżył się ku niéy, podał rękę, i oboie przed czekaiącym na siebie Kapelanem stanęli. Minister religiyny otworzył właśnie księgę, i stosownie do zwyczaiów zaczął przemowę, kiedy przybycie niespodziewanego świadka, dalszą ceremonią przerwało.
Harwey Birch cały zadyszany wpadł do sali, a po zapłomienionéy iego twarzy, czole potem zalaném. oraz po wyprostowanéy iego postawie i śmiałém spoyrzeniu, można w nim było poznać, iż nadzwyczayne zdarzenie sprowadzać go musiało.
— Pułkowniku Wellmer, zawołał, przychodzę ci donieść, iż żona twoia wczoray wieczorem wylądowała. Noc piękna, xiężyc świeci, za kilka godzin będziesz mógł się z nią zobaczyć w New-Yorku.
Z początku Wellmer zadrżał, stanął iak trup blady, i całą przytomność umysłu utracił. Przerażona Sara spoyrzała na niego, i bardziéy ieszcze zmieszana padła bez zmysłów na ręce swéy ciotki. Miss Peyton z Franciszką odprowadziły ią do iéy pokoiu, gdy tymczasem Kramarz widząc wszystkich potrwożonych, sam niespostrzeżony od nikogo zniknął.
Przyszedłszy nakoniec Wellmer z piérwszego wrażenia, maiąc wszystkich oczy zwrócone na siebie:
— To fałsz! zawołał nogą uderzaiąc o ziemię, to fałsz piekielny! nigdy nie uznawałem tego związku, i prawa moiego kraiu, uznać mi go nie znaglaią.
— Ale prawa Boskie, i sumienie, czyż cię nie obowięzuie? zapytał Lawton surowym tonem.
Nim Wellmer miał mu czas odpowiedzieć, Syngleton wspieraiąc się na ramieniu usługuiącego sobie dragona, zbliżył się ku niemu, i pioruniącym mierząc go weyrzeniem:
— Otóż to honor Anglika! rzekł, ten honor, za który twóy naród krew ludzką przelewa! Lecz znay iż każda córka Amerykańska, ma prawo żądać od ziomków swoich opieki nad sobą, i że w każdym z nich, nowego znaydziesz mściciela.
— Bardzo dobrze, rzekł Wellmer, stan twoiego zdrowia naylepiéy opiekuie się tobą; lecz może przyidzie ten dzień, w którym zmuszonym będziesz dotrzymać swoiego słowa.
To mówiąc wykręcił się na iednéy nodze, i zmierzał ku drzwiom; gdy się uczuł lekko po ramieniu trąconym. Obrócił się i uyrzał Kapitana Lawton, który z szyderskim uśmiechem, zapraszaiąc go do towarzyszenia z sobą, wziął pod rękę, i udał się z nim do stayni, dokąd przyszedłszy zawołał na masztalerza:
— Tom! wyprowadź mi mego Roanoke, i bramę otwórz.
W momencie zadość się stało żądaniom Kapitana, który głaszcząc przytrzymanego sobie konia, z olstrów parę pistoletów wydobył.
— Powiedziałeś Pułkowniku! rzekł do Wellmera, iż Kapitan Syngleton nie iest teraz w stanie dotrzymać ci danego słowa: oto masz pistolety, które iuż nie iednemu się przysłużyły, a które zawsze znaydowały się w rękach ludzi honoru. Pułkowniku! należały one niegdyś do mego oyca, wiadomo zaś rodakom moim, iż z chlubą swoiego kraiu walczył w woynach przeciwko Francyi, i tych świadków swoiego męztwa, mnie zostawił. Wybieray sobie ieden; drugi mam nadzieię, przyda mi się na ukaranie nędznika, co chciał uwieść iednę z naygodnieyszych córek oyczyzny moiéy.
— Ukaranym ty sam zostaniesz za zuchwałość swoię, odpowiedział Pułkownik, porywaiąc ze złością podany sobie pistolet.
— Jeszcze moment! rzekł Lawton; iesteś wolnym, masz w kieszeni paszport Washingtona: pierwszy strzał tobie zostawiam. Jeżeli zginę, bierz moiego konia, i uciekay bez zwłoki, gdyż za taki postępek iakiegoś się dopuścił, sam Sytgreaw bić się z tobą będzie, aby twoim przykładem innych nauczył, iż krzywda iednego poczciwego domu, w stu Amerykanach zemstę obudzą.
— Jestżeś gotów? krzyknął Welmer, zębami z gniewu zgrzytaiąc.
— Tom! poday tu światło!
Obydwa o kilka kroków odstąpili od siebie.
— Strzelay! zawołał Lawton.
Pułkownik wymierzył, dał ognia, a kula tylko po prawéy szlifie trąciła Kapitana.
— Teraz moia rzecz, rzekł Lawton z nayzimnieyszą krwią, podnosząc rękę do strzału.
— Albo téż moia, odezwał się głos trzeci, i w téyże chwili pistolet z ręki Lawtona, wytrąconym mu został. To zapewne dla nas kazaliście bramę otworzyć, iżbyśmy przełazić przez mur nie mieli potrzeby! a niechże mnie też szatan porwie! to ten wściekły Wirgińczyk! więcéy szczęścia niżelim się spodziewał. Daléy bracia! daléy, zwiążcie go, żeby nam nie umknął, weźmiemy go z sobą żywcem, aby się z nim dłużéy zabawić, iak nam się podoba.
Wellmer z Masztalerzem, skoro tylko usłyszeli przybyłych napastników, natychmiast uciekli, pierwszy do stayni, drugi zaś pobiegł dać znać swoiemu panu, o nadzwyczayném zdarzeniu, iakie zaszło.
Po głosie poznał Lawton Skinnera, i chociaż wiedział, iż zostaiąc w rekach czychaiącego na siebie zbóycy, nic mógł się od niego żadnéy łaski, ani litości spodziewać, przytomności iednak umysłu nie stracił.
Czterech bandytów przybiegło w tym momencie na rozkaz swoiego wodza, który zdaleka patrzał tylko na tę całą scenę uradowany, i razem dumny ze swego tryumfu. Kapitan broniąc się przeciwko nierównie przewyższaiącéy sile, porwał wpół iednego, wzniósł nad ziemię, i tak silnie nim o mur rzucił, iż bez zmysłów został na mieyscu. Uchwyciwszy dwóch innych za kark, mocował się z niemi, gdy czwarty zaszedł mu z tyłu, i ciągnąc go za nogi, na ziemię przewrócił; lecz Kapitan upadaiąc, pociągnął za sobą obydwóch swych nieprzyiaciół, i ich ciężarem swoim przytłoczył; a tym sposobem wszyscy cztérech, walcząc w ciemnościach, i ustawnie ieden na drugim się przewracaiąc, składali razem godną pędzla Kassanowy gruppę.
W tym momencie ieden z walczących, iakby zadawiony krztuszyć się zaczął, gdy drugi podniósł się, wsiadł na konia stoiącego o dwa kroki, i w naywiększym popędził galopie.
Iskry pod kopytami bystrego rumaka wydane, dały poznać po mundurze Kapitana dragonów.
— To on! tam do wszystkich czartów! krzyknął Skinner: ognia! daléyże za nim! ognia! chwytaycie albo go zabiycie! Z cztérech ludzi, będących przy Skinnerze, dwóch tylko mogło wypełnić iego rozkazy. Ten, którego Lawton siłą Samsona o mur rzucił: drugi, którego za gardło ścisnął, zwolna przychodzić zaczęli do siebie — lecz za to ośmiu innych współtowarzyszów, czekali przy bramie; i dopiero za umówionym znakiem, w pomoc przybydź mieli.
Kapitan z szybkością błyskawicy, przebiegając pomiędzy niemi, dwóch z koni obalił, a drudzy nie wiedząc coby się to znaczyć miało, pomagali im do podniesienia się z ziemi, i wołaiac na siebie, iakotéż na wydzieraiące się im konie, nieprędko głos swego wodza usłyszeli.
Lawton korzystaiąc téź z momentalnego zamieszania, ieszcze prędzéy konia swego wypuścił, lecz wkrótce ścigaiący go rabusie dognali, i dawszy kilka razy ognia, stanęli przysłuchuiąc się, czyliby ich ofiara trupem nie padła.
— Oh! zawołał ieden z nich, Wirgińczyka nigdy zabić nie można, bo iak mówią każden z nich ma czarta w ciele. Mnie samemu zdarzało się widzieć dragona, który chociaż trzy kule miał w sobie, siedział ieszcze na koniu.
— Czyż go iadącego nie słyszycie? rzekł drugi. Ich konie zwykle się zatrzymuią kiedy ieździec zleci.
— Otóż i uciekł! krzyknął Skinner pieniąc się ze złości. Idźmyż i zwiiaymy się, a za trzy kwadranse sierżanta, i iego żołnierzy schwytać musiemy. Daléy żywo! ze wszystkich czterech stron dom ten podpalić, bo inaczéy rabować nie będziemy mogli.
— I co nam z tego przyidzie? zapytał ieden z bandytów popychaiąc nogą ciało iednego z swych towarzyszów, z którym Lawton w chwili swoich zapasów niclitościwie się obszedł.
— Co przyidzie? powtórzył Skinner, wszystko co zechcemy. Dla iednego człowieka, opuszczać dobrego połowu nie można. Nie bóycie się, będziem mieli czém się podzielić, bo pewien iestem, że ten stary skąpiec Warthon siedzi na pieniądzach.
Zapewnienie tego rodzaiu, odpowiadaiące duchowi i skłonności téy nieszczęśliwéy w kraiu szarańczy, podwoiło ich zapał, iż niezważaiąc na swego kollegę, który nawet znaki życia zaczął dawać po sobie, pędem burzliwego wiatru, ku domowi się udali.
Wysłuchawszy Wellmer o co szła rzecz cała, zaraz po ich oddaleniu się, wyszedł ze stayni, wyprowadził sobie konia, i bez trudności wyiechawszy za bramę, chwilę się namyślał gdzieby się miał obrócić, czy do Cztero-Kątów, dla uwiadomienia stoiąccgo oddziału o tym gwałtownym napadzie, czyli téż korzystaiąc z udzielonego sobie paszportu, do New-Yorku powrócić. Wstyd i boiaźń spotkania się z Lawtonem, powodowała go, iż sobie mieysce dawnieyszéy konsystencyi obrał za cel swéy podróży, lecz i tam nie spodziewał się znaleźć spokoyności dla siebie; wewnętrzny robak zgryzoty, toczył iego duszę, i im bardziéy się w owe strony zbliżał, tém mocniéy stawał mu na myśli widok nieszczęśliwéy żony, którą poiąwszy w Anglii, lekkomyślnie w krótkim czasie opuścił, bez żadnéy innéy przyczyny, iak tylko z własnego nierządu, i złego się z nią obeyścia.
Dotknięci poniżeniem i smutkiem, wszyscy składaiący familię Warthona, nie uważali kiedy się Lawton z Welmercm oddalił. Krewni i słudzy, zebrali się przy mdleiącéy, i coraz bardziéy obłąkańcy Sarze. — Pan Warthon płakał nad losem swéy córki, a Kapitan Syngleton, równie swoim niewczasem, iak uniesieniem się osłabiony, stał się przedmiotem ciągłych starań doktora i Kapelana, z których pierwszy pomoc swéy sztuki, drugi mu pociechę religiyną udzielał.
Przybycie Masztalerza, i odgłos kilku wystrzałów, oznaymiło dopiero o grożącém niebezpieczeństwie, i nim się naradzono iakieby środki obrony przedsięwziąść wypadało, iuż banda łotrów wpadła do domu.
— Poddaycie się, słudzy Króla Jerzego albo zginiecie! krzyknął Skinner wchodząc do sali, w któréy się Pan Warthon, Doktor, Kapelan i Kapitan Syngleton znaydował. I w tych słowach przyłożył naypierwéy swą strzelbę do piersi doktora.
— Zwolna! zwolna! móy przyiacielu! zawołał Sytgreaw, nie wątpię, iż lepiéy umiész zabiiać, niż ia leczyć ludzi; iednak cóżem ci winien, abyś mnie życia pozbawiał.
— Podday się, albo téż........
— Czegóż się mam poddawać? widzisz że nie iestem żołnierzem, tylko spokoynym chirurgiem, opatruiącym słabego. Gdyby tu był Kapitan Lawton, mógłbyś żądać od niego, aby ci się poddał, chociaż niewiem, czybyś go ztąd żywego wziąść potrafił.
Skinner tymczasem rozpoznawszy, iż nie miał się czego lękać będących osób w pokoiu, wziął się wraz z swemi ludźmi do plondrowania kufrów i szafek, zabieraiąc wszystko, co mu tylko kosztownieyszém się zdawało.
Mnóstwo zagrabionych sprzętów, w ogromnych worach, kazał znieść pod strażą do sieni, aby łatwiéy można zdobycz swą uprowadzić, a dom złupiony oddać na pastwę płomieni.
Znayduiące się w tymże domu osoby, godny litości przedstawiały widok. Sara bez przytomności na łonie opłakujących ią ciotki i siostry, w iednym z tylnych pokoi, gdzie łotr żaden ieszcze się nie pokazał, nie czyniła wiele nadziei, aby swóy cios okropny przeżyć mogła. Pan Warthon uciśniony całą srogością losu swoiego, upadł na krzesło, pozbawiony wszelkiéy władzy umysłu i ciała. Kapelan wzywał niebios na pomoc, i ciągle modły swe odmawiał, a Kapitan Synglcton wyciągniony na sofie ięczał tylko z bólów, i nie wiedział co się wkoło niego działo. Doktor stanem iego zdrowia iedynie zaięty, pilnował go nieodstępnie, i zdawał się śmierć z iego powiek usuwać, nie zważaiąc na krzyki i gwałty rozhukanéy tłuszczy. Stary Cezar z żoną i z dzieckiem uciekł do lasu. Dragon zaś będący na służbie u Kapitana Syngleton, żadnéy broni z sobą nie maiąc, wraz z Masztalerzem do stayni się schronił. Katy Haynes nakoniec chowała w skrzynkę wszystkie swe rzeczy, przestrzegaiąc sumiennie, iżby się do nich nie wcisnęły te, które prawną iéy własnością nie były.
Podczas gdy tak smutne w Szarańczach dzieią się wypadki, nieuchronną iest rzeczą, iżbyśmy się na moment do Cztero-Kątów przenieśli.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.