Szósty pawilon/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szósty pawilon |
Pochodzenie | Nowele |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1905 |
Druk | Drukarnia »Czasu« |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Палата № 6 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Zmrok zapadał. Jan Dymitrycz leżał na swojem posłaniu z twarzą wetkniętą w poduszkę; paralityk siedział nieruchomie, płakał i poruszał wargami. Tłusty chłop i były poczmistrz spali. Było zupełnie cicho.
Andrzej Efimycz siedział na łóżku Jana Dymitrycza i czekał. Po upływie pół godziny zamiast Hobotowa wszedł do pawilonu Nikita, trzymając pod pachą kaftan, czyjąś bieliznę i pantofle.
— Proszę się ubierać, wielmożny panie — rzekł cicho. — Oto posłanie pana, tutaj — dodał, wskazując na puste, zapewne niedawno przyniesione łóżko.
— Nic to panie, da Bóg, wyzdrowieje pan.
Andrzej Efimycz zrozumiał wszystko. Nie mówiąc ani słowa, poszedł do łóżka, które mu wskazał Nikita, i usiadł na niem; widząc zaś, że Nikita stoi i czeka, rozebrał się do naga i zawstydził się. Włożył na siebie szpitalne ubranie; kalesony były za krótkie, koszula znów za długa, a od kaftana rozchodził się zapach wędzonej ryby.
— Wyzdrowieje pan, da Bóg — powtórzył Nikita.
Zabrał ubranie Andrzeja Efimycza, wyszedł i zamknął drzwi.
»Wszystko jedno«... — myślał Andrzej Efimycz, otulając się kaftanem, ale czuł, że w tem nowem przebraniu wygląda jak aresztant. — »Wszystko jedno... Wszystko jedno, czy to frak, czy mundur, czy kaftan«...
Ale gdzie jest zegarek? Gdzie książka z bocznej kieszeni? Gdzie papierosy? Gdzie zaniósł Nikita moje ubranie? Teraz, do śmierci już nie włożę spodni, tużurka i butów. To jest dziwne i niepojęte w pierwszej chwili. Andrzej Efimycz i teraz jeszcze wierzył w to, że między domem mieszczanki Biełowej i szóstem pawilonem niema najmniejszej różnicy, że wszystko głupstwo i marność nad marnościami, ale trzęsły mu się ręce, lodowaciały nogi i ciężko mu było na myśl, że niezadługo obudzi się Jan Dymitrycz i zobaczy go w kaftanie. Wstał, przeszedł się i znów usiadł.
Posiedział pół godziny, godzinę i dokuczało mu to aż do znudzenia; czyż istotnie można tu wyżyć jeden dzień, tydzień, a nawet całe lata, tak jak ci ludzie? Oto siedział, przeszedł się i znów usiadł; może podejść do okna i popatrzeć się na podwórze i znów przejść się z kąta w kąt. A potem co? Siedzieć tak ciągle jak posąg i myśleć? Nie, to chyba niemożebne.
Położył się, ale w tej samej chwili wstał, starł zimny pot z czoła i poczuł na twarzy zapach wędzonej ryby. Znów się przeszedł.
»To jakieś nieporozumienie... — rzekł, rozkładając ręce z pewnem wahaniem. — Trzeba to wyświetlić, to nieporozumienie«...
W tej chwili przebudził się Jan Dymitrycz. Usiadł i oparł głowę na ręku. Splunął. Potem leniwie podniósł wzrok na doktora i widocznie w pierwszej chwili nic nie zrozumiał; wkrótce jednak senna twarz jego stała się złą i szyderską.
— Aha i pana zamknęli tutaj! — rzekł zachrypniętym ze snu głosem, mrużąc jedno oko. — Bardzo się cieszę. Piłeś pan ludzką krew, teraz pańską pić będą. Doskonale!
— To nieporozumienie... — odpowiedział Andrzej Efimycz, przestraszony słowami Jana Dymitrycza, wzruszył ramionami i powtórzył: — nieporozumienie...
Jan Dymitrycz splunął powtórnie i położył się.
— Przeklęte życie! — burknął. — I to właśnie jest gorzkie i ubliżające, to, że życie takie nie kończy się nagrodą za cierpienia, apoteozą, jak w operze, ale śmiercią: przyjdą chłopi i zaciągną trupa za ręce i za nogi do dołu. Brr! No, to nic nie szkodzi, zato na tamtym świecie będziemy świętowali... Ja przyjdę tutaj z tamtego świata i będę straszył te gadziny...
Mosiek wrócił z miasta i ujrzawszy doktora, wyciągnął rękę.
— Daj grosik! rzekł.