Szósty oddział jedzie w świat/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szósty oddział jedzie w świat |
Podtytuł | Powieść dla dzieci od lat 11–13 |
Pochodzenie | Odcinek powieściowy II tomu „Płomyka” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Nowoczesna Spółka Wydawn. S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
To była poniekąd prawda, nowe miejsce okazało się niepodobne do niczego znanego. Do Wąbrzeźna przyjechali autobusem. Autobus zjeżdżał zgóry wdół i już zdaleka ukazało się miasteczko, czyste, murowane, położone nad pięknem jeziorem.
Nowe mieszkanie było w parterowym domku przy wąskiej uliczce Mestwina. (Odrazu okazało się, że nikt, zupełnie nikt nie wie, kto był Mestwin).
Wszystko było lśniące, świeżo malowane, ale o wiele mniejsze niż w Łodzi.
Wandzia ani chwili nie mogła się utrzymać w mieszkaniu. To była dopiero przyjemność, żadnej sieni, żadnych stopni, odrazu z dwóch schodków prosto na ulicę, przed dom.
Naprzeciwko, bliziutko jeden obok drugiego sklepy z najdziwniejszemi szyldami: „Rzeźnictwo” i „Piekarnia chleba i ciast”, a dalej „Mistrz siodlarski” z wielkim koniem w uprzęży na wystawie.
Nad jednym sklepem siedział mały złoty lew, nad innym stał anioł w niebieskiej szacie z rozpuszczonemi włosami. To były drogerje „pod Lwem” i „pod Aniołem”. W Łodzi nazywało się to zawsze zwyczajnie: skład apteczny.
Wanda, zapominając o pilnowaniu Jasia, gapiła się wciąż na te niezwykłości, a Jasio podniecony zmianami, spaniem, które się przygotowywało na zwykłych siennikach, bo jeszcze łóżka nie były gotowe, wrzeszczał w niebogłosy.
Wtedy mama wychylała się przez okno (strasznie to zabawna rzecz takie parterowe okno, spojrzeć, a już widać całe mieszkanie) i wołała:
— Wandziu, uspokój Jasia.
Ach, ile rzeczy się wydarzyło już pierwszego dnia. Najpierw przyszła do pomocy w gospodarstwie młoda dziewczyna z niebieskiemi, wesołemi oczami. Nazywała się Marta. Mówiła „wielmożma pani”, albo „łaskawa pani”, a mamusia zaraz na to, że nie potrzeba, żeby tylko „pani”.
Podziwiali siebie nawzajem. Marta oglądała wszystkie przedmioty i naczynia, jakie przywieźli.
— Ale to piękne… — wzdychała wciąż i wypytywała:
— To nie jedwabne? A to z czego?
Wanda też kręciła się koło niej z ciekawością. Zapytałaby ją chętnie o coś, ale nie wiedziała jak zacząć. Tymczasem Marta sama przystąpiła do niej i z uśmiechem na rumianej twarzy zapytała:
— Nie wie to gdzie śruber?
Wandzia okrągłemi ze zdumienia oczami i z otwartemi ustami patrzała na nią bezradnie. Niby to było po polsku, a przecież nic się nie rozumiało. Ani słowa.
Nawet mama przywołana na pomoc nie wiedziała. Zaczęto pokazywać, domyślać się.
— Może śruba?
— Nie, nie skąd.
Okazało się, że to zwyczajna szczotka.
Dopiero tatuś, który tu już był od miesiąca zaczął opowiadać i uczyć nowych słów. Jak „zakluczyć” znaczyło zamknąć, a „jaczka” — bluzka.
Za domkiem był mały, śliczny ogródek. Wiele domków miało tutaj takie. Wandzia po obiedzie poszła tam z Jasiem. Niecierpliwie czekała na mamę, żeby pójść razem i zobaczyć miasteczko.
Tymczasem jednak miasteczko przychodziło do niej. Przez płot ciekawie zaglądali ludzie, którzy poznawali nowe twarze. Szły tam kobiety z koszykami, małe, ciekawe dziewczynki w haftowanych białych fartuszkach i chłopcy w trepach i welwetowych kurtkach.
Zaglądali i rozmawiali głośno między sobą:
— Co to za jedne?
— To te, co wczoraj wciągnęli. Jeich ojciec u pana Szczuki w browarze robi.
Wandzia poczuła nagle ze smutkiem jaka jest tutaj samotna. Wszyscy odchodzili sobie czystą, pełną ogródków uliczką, szeptali z sobą, śmieli się, a ona nie miała nikogo. Kiedy tylko mama otworzyła furtkę i westchnęła:
— Jak tu ładnie.
Wandzia podbiegła do niej i zwierzyła się:
— Mamo, jabym chciała do szkoły. Czy tu tylko jest jakaś?
— Naturalnie — pocieszyła ją matka. — Zaraz po drodze zobaczymy, trzeba będzie postarać się naprawdę, żebyś się jeszcze mogła do szkoły dostać w tym roku.
— Ja też chciem do szkoły — wrzasnął Jasio.
— Janek, chodź tu — zawołała Wandzia.
Za płotem ktoś roześmiał się głośno: — Janek zbił dzbanek… — zawołały dziecinne głosy.
Wandzia ucieszyła się. Całe szczęście, że wszędzie można było znaleźć urwisów.