Stypa (Lange)/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Lange
Tytuł Stypa
Podtytuł powieść
Wydawca Władysław Okręt
Data wyd. 1911
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

— Moi panowie słucham ja a słucham waszych opowiadań i nie rozumiem jednej rzeczy. Kiedyśmy tu wrócili z pogrzebu Stefana — wszyscy, jeden przez drugiego, pomstowali na kobiety, opowiadali o ich zdradach, kłamstwie, przewrotności, zbrodni; o krzywdach, jakich każdy z was doznał od nich; o męczarniach, jakie wam zadały — i co tylko chcecie. — Tymczasem okazuje się cale przeciwnie: każdy to z was kobiety okpił, odrwił, oszwabił, wyzyskał, a potem plunął i poszedł. Kto tu więc jest ofiarą? Nie wy, ale one. — Co kobieta, to łup. — Tacy z was myśliwcy.
— Mylisz się, drogi panie Molten — my nie opowiadamy tych historyj, gdzie nas kobiety wywiodły w pole, bo niemiło jest przypominać sobie, że człowiek był gawronem. A nikt nie może o sobie tego powiedzieć, żeby za każdym razem mu się udało. Sam Casanova — pisze, jak go nieraz kobieta właśnie oszukała, choć on był mistrzem nad mistrze. To jest polowanie albo gra: ze stada kuropatw — trafisz jednę albo dwie, z dwunastu kart — jedna wyjdzie w twoim kolorze. Tak samo i tu: na dwadzieścia cztery twoje starania — raz lub dwa ci się uda. Po co wspominać o pudłach i przegranych?
— Ale w każdym razie próbujecie zawsze, kiedy się zdarzy — bez względu na to, czy wolno czy nie wolno. Jesteście do gruntu zepsuci — i powiem, jak mecenas, podrywacie samo fundamentum społeczeństwa. W każdym razie nie macie prawa urągać kobietom. Ja przeciwnie — ja sam byłem ofiarą. Mnie przyprawiły kobiety rogi — ot tak! Stałem się głupi, śmieszny, cocu, idyota — oszukany mąż... Żona odemnie uciekła — Helunia, moja lilijka, ananasik... Gdzie teraz jest — bardzo niewiem. Podobno uciekła do Paryża — z jednym rzeźbiarzem. Był to chłop waszego rodzaju. Zawsze i wszędzie, gdzie tylko widział spódniczkę, zaraz się umizgał — i próbował, a nuż się uda? — Dodam jeszcze, że po prawdzie mówiąc, jestem z tego bardzo zadowolony. Miałem już dosyć kaprysów mojej żony. Przewrócili jej w głowie rozmaici panowie, co u nas bywali — i Helunia doszła do wniosku, że jej psysza (tak nazywała swoją duszę, słowo daję!) — nie kwadruje z moją — i że nie może ze mną żyć, a psysza tego urwisa kamieniarza była w sympatyi z jej psyszą. Helunia była to osobliwa kobieta: bo sama, uczciwszy uszy, stale mię zdradzała, a wiecznie była zazdrosna — i wyprawiała mi scenę o tę lub owę ze swoich znajomych. Do wzorowych mężów zapewne ja się nie zaliczałem, miałem takie i owakie przygody, ale z boku, dyskretnie — i bądź jak bądź, na dzisiejsze czasy, byłem dosyć wierny. Zresztą, co wolno mnie, to przecież nie jest odpowiednie dla kobiety. Moja żona była długi czas — ze trzy lata — bardzo dobra i prostoduszna — i dopiero potem się zepsuła i zaczęła mnie wystawiać na pośmiewisko. Długo obserwowałem — i zaczynam rzecz rozumieć, zwłaszcza po waszych opowiadaniach. Bywają mężowie, którzy nic nie widzą i nie rozumieją; ja — nie byłem zazdrosny, ale doskonale wszystko widziałem. Bywało u nas wielu młodych ludzi: jeden, drugi nie miał powodzenia. Przyszedł piąty czy dziesiąty — niewiem, jak tam było, ale jedenasty na pewno zyskał wszystko, czego zapragnął. Był tam jeden, pan Ksawery, który mi raz tłumaczył teoryę uwodzenia kobiet. Jest to teorya o niewidzialnem bractwie uwodzicieli, societé cooperative anonyme. Jest to jedyny rodzaj kooperacyi, który się udał w naszem społeczeństwie. — Widzę, że i Fredzio i Okolicz — i każdy z was, ciche wody! należy do tego bractwa, bo i doktór opowiadał nam tu swoje czyny i Dantyszek i Nawara. — A ten pan Ksawery, to mi tak rzecz wyjaśniał: Nic to nie znaczy, że pani Laura czy Jadwiga mnie się opiera — niby jemu, panu Ksaweremu. Bractwo donżuanów — to bractwo wzajemnej pomocy. Ja może do tej świątyni nie wejdę, ale wiem i dumny z tego jestem, żem innemu grunt przygotował; podobnież jest gdzieś, w innym powiecie, jakiś pan Aleksander albo Jerzy, nieznany mi wcale, który szepcze różne słodkie słowa nieznanej mi kobiecie, aby ona w przyszłości zdradziła męża dla mnie. Na różnych krańcach świata ludzie ci wtajemniczają różne damy; nieuchwytni wspólnicy grzechu, rozsiani niewiadomo gdzie i niewiadomo, czem połączeni. Jest to zakon najbardziej mistyczny ze wszystkich zakonów.
Łamią oni jeden po drugim fort w sercu kobiety. Są to siewcy, którzy pracują dla przyszłego żniwiarza. Są to najwięksi, niedostrzegalni wrogowie rodziny — bo nigdy nie wiadomo, kto jest winowajcą. Zdradzony mąż przeklina Edwarda, a właściwie powinienby zastrzelić Henryka, który był u niego trzy lata temu i rozmawiał z jego żoną przez godzinę. Jeżeli pani Laura lub Jadwiga odrzuci moje zaloty, nie rozpaczam: widać, że tu mój czas nie nadszedł; że tu będzie zbierał owoce kto inny, nie wiedząc, że właśnie mnie to szczęście zawdzięcza. Również i ja zwrócę się do Maryi lub Celestyny, gdyż tam właśnie czas mój nadszedł; tam już mi przygotowali grunt: Jerzy, Michał, Seweryn...“
Tak prawił mi Ksawery i, gdy teraz badam, jakich to Helunia miała kolejno znajomych, rozumiem teraz, co jej plotły te baszybuzuki — i jak ją oni przygotowywali do grzechu. — A kto wie, może i Okolicz albo Fredzio — spotkał ją kiedy na ulicy albo w tramwaju i przez pięć minut gadał jej jakie szelmowstwa i także się przyczynił do uświadomienia jej psyszy.
— Nie zaprzeczam, rzekł Okolicz — rzecz możliwa.
— Więc tak to panie było u mnie: jeden drugiemu orał grunt niewiary, aż przyszedł ten rzeźbiarz, który mnie szczęśliwie uwolnił od tej czcigodnej damy! Ale też ten umiał bajać! Od niego to Helena wyuczyła się bajek o niewoli kobiet, o „pierwopotędze“ uczuć, o bezwzględności Erosa... Powiedziała mi raz Helena (a to już umiała od tego rzeźbiarza), że nie uznaje małżeństwa tak jak ono jest; że ślub nie powinien być początkiem małżeństwa, ale jego zakończeniem, uwieńczeniem — aha! sankcyą... A wszystko, co było przedtem, to się nie liczy... Bardzo dziękuję za takie śluby! Ja tam wolę po staremu, byle nie z Helunią. Oczywiście, żeby ogłosić paragrafy o takim ślubie, trzeba przedtem społeczeństwo wywrócić do góry nogami. Ponieważ zaś nie da się to zrobić z dnia na dzień, więc tymczasem pojechała do Paryża. Szczęśliwej drogi! — Takie to wyniki są pracy owego bractwa, które wielką siecią kłamstwa otaczają domy rodzinne. Uważam, że Turcy bardzo mądrze czynią, zamykając kobiety w haremach. Są też zresztą ludzie uczeni, niby to bezinteresowni, którzy się niemniej przyczyniają do grzechotwórstwa. Był jeden taki, bardzo zapracowany, zajęty różnemi sprawami, który dowodził, że niewierność kobiet — to bardzo dodatni (mówił dodatni) czynnik etnograficzny. Słowo daję! Był to etnograf, czy demograf — nie pamiętam. Spisywał sobie, jakie kto ma oczy, włosy, nos, kolor twarzy, mierzył kąty czołowe, oczne, formę czaszek i t. d. Znali go z tej niewinnej zabawy i nikt mu nie przeszkadzał. Aha, antropometrya... Tak się nazywa ta zabawa. — Powiadał naprzykład, że znał w księstwie Łowickiem jednego bardzo pięknego szlachcica, który miał dziewięciu synów, chłopców jak malowanie... Ci tedy panicze do współki z papą uprawiali szeroko kulturę niewierności kobiet pośród mieszkańców wsi i miasteczek okolicznych — i, jak zapewnia nasz uczony, ulepszyli rasę ludzką w całym powiecie. Twierdzi on również, że jedynie dzięki niewierności kobiet — utrzymuje się w stanie żywotnym arystokracya, że warstwa ta napewno by już dawno wymarła, jako wycieńczona, ale szczęściem nasze hrabiny romansują z furmanami i z lokajami, co daje nowym pokoleniom dopływ krwi świeżej. Tak plótł, a przytem tak uczenie, że nikt mu nie śmiał powiedzieć: nie prawda! Heluni bardzo się ta metoda podobała — i kto wie, czy gdybym chciał kogo zastrzelić, nie powinienbym był wybrać właśnie tego spokojnego etnografa!
— Proszę o głos! rzekł Fredzio. Obrona Don Juanów. Widzę, biedny panie Molten, że winę wszystką widzisz na zewnątrz siebie, nie w sobie.
— Jakto? więc ja winien? więc ja zdradzałem z nią samego siebie? więc ja z nią uciekłem od siebie?
— Nie o to idzie, ale o to, czy pan rzeczywiście był z nią w harmonii, czy pan kiedy trafił na właściwy klawisz jej duszy, czyście byli unisono, czy wasze serca drżały na jeden dyapazon.
— Mój panie, ja się muzyki nie uczyłem, a małżeństwo to nie fortepian.
— Otóż to właśnie całe nieszczęście. Życie należy traktować jak koncert: jeżeli pan nie uchwyci melodyi, jeżeli pan fałszuje tony, jeżeli pan do swego duetu wybrał głos nieodpowiedni, to bardzo naturalne, że wyszła kocia muzyka, od której Helena uciekła na lepszy koncert. — Czy pan pracował nad swoją żoną? czy pan rozszerzał, rozwidniał jej duszę? czy pan z nią wchodził w jakąś komunię duchową? czy — jednem słowem — wytworzył pan jakąś spójnię pomiędzy nią a sobą?
— Terefere kuku... To są wszystko romanse, a małżeństwo to nie romans, panie; to solidny interes, w którym ja urządzam mieszkanie, kupuję suknie, kapelusze, perfumy, podwiązki aż po pas, a ona mi prowadzi gospodarstwo, żebym miał zupę nieprzypaloną, mięso dobrze usmarzone — i coś słodkiego na deser. A kiedy są dzieci, to niech baba dzieci pilnuje — i to jest wszystko. Przecież całe życie nie będę z nią spacerował przy księżycu.
— Oskarżony przyznał się do winy. Żona jego tak się z nim znudziła, że musiała od niego uciec. To jedno. A teraz drugie. Towarzystwo współdzielcze uwodzicieli, tajemnicze i niewidzialne istnieje niewątpliwie. Jest to potężna koalicya duchów wolnych przeciwko nudnym i nieznośnym mężom. Ponieważ bardzo wiele jest małżeństw nieudanych i chybionych — oni to właśnie wprowadzają ład i porządek wyższy w tę dysharmonię; oni ożywiają znudzone kobiety: oni, słowem nadają tym małżeństwom racyę bytu.
— Ale co się stanie ze społeczeństwem?
— Społeczeństwo im pomniki postawi.
— Społeczeństwo powinno tak wychowywać kobiety, żeby nie grzeszyły. I ostatecznie są bardzo zacne — kobiety albo takie, co koniec końców — grzeszyć przestają.
— Kobieta nigdy nie przestaje grzeszyć. Właśnie to pewnego dnia grzech sam opuszcza kobietę.
— Moją Helunię kiedyż grzech opuści?...
— Kiedy będzie miała pięćdziesiąt lat — nie wcześniej. Co się tyczy pańskiej żony, to przecież pan sam jest zadowolony z jej ucieczki.
— Zapewne.
— A zatem całemu bractwu, a w szczególności rzeźbiarzowi — powinien pan wyrazić najgłębszą wdzięczność...
— Może to i prawda...
— Czy już dysputa wasza skończona? zapytał Janek. Mam głos po p. Moltenie, a chciałbym ważną sprawę poruszyć.
— Skończona — rzekł Fredzio, a Dantyszek oświadczył:
— Mówi Jan Podobłoczny.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.