Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 055.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niema najmniejszej wątpliwości, że to się zakończy małżeństwem — ponowiła z powagą pani Gabin. — Ja pani przysięgam na mój honor, nie zauważyłam między nimi nic podejrzanego. Ta mała opłakiwała bezustannie swego nieboszczyka, a młody człowiek zachowywał się jak najprzyzwoiciej... Wczoraj odjechali. Skoro żałoba się skończy, zrobią, jak sami zechcą.
W tej chwili drzwi restauracyi od ulicy otwarły się i wbiegła Dédé.
— Mamo!... czemu nie przychodzisz na górę?!... Czekam i czekam!... Chodźże!
— Zaraz. Nie nudź mnie — ofuknęła ją matka.
Dziewczynka została i usiadłszy, poczęła się przysłuchiwać rozmowie dwu kobiet z przebiegłą minką małego łobuza, rozwijającego się na paryskim bruku.
— A potem, co tu gadać — dorzuciła pani Gabin; — nieboszczyk przecie nie był wart pana Simoneau... Nie podobał mi się od pierwszej chwili ten chudziaszek... To jego ciągłe postękiwanie... A przytem w kieszeni płótno!... Nie! nie!... taki mąż to czyste nieszczęście dla kobiety, co ma w żyłach krew... Tymczasem pan Simoneau i bogaty i mocny jak Turek...
— Och! Mamo! — wtrąciła się żywo Dédé — ja go raz widziałam, jak się golił... Ma całkiem obrośnięte ręce!...