Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 049.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trudności; obrywające się bryły gliny zawadzały deskom, któremi nie mogłem ruszyć. Nie!... nigdy nie wydostanę się na powierzchnię... Już zwały gromadzącej się ziemi poczęły przygniatać mi krzyż i osypały twarz. Znowu mnie strach począł ogarniać, gdy wtem, wyciągając się jak długi, aby dla stóp znaleźć punkt oparcia, uczułem, jak mi się zdało, że deska, zamykająca w nogach trumnę, ustąpiła pod naciskiem. Uderzyłem w nią w tejże chwili piętami z całej mocy, sądząc, że po za nią znajdować się może świeżo wykopany grób...
I nagle nogi moje znalazły się w próżni!... Przypuszczenie me okazało się trafnem. W nogach moich znajdował się istotnie świeżo wybrany dół. Potrzebowałem przebić tylko cienką warstwę ziemi, rozdzielającej mnie od niego, aby się zsunąć do sąsiedniego grobu. Boże Wielki!... Byłem uratowany!...
Przez chwilę leżałem na wznak z oczyma utkwionemi w głębi otworu. Była noc. Na niebie gwiazdy iskrzyły się wśród aksamitnego tła ciemnego błękitu. Chwilami zrywał się lekki wiatr i przynosił mi ciepłe powiewy wiosny, przejęte wonią drzew. Wszechmocny Boże!... więc jestem ocalony!... oddycham!... żyję!... Uderzyło we mnie gorąco. Z wybuchem płaczu, z wyciągniętemi w przestrzeń rękoma bełkotałem nabożnie: — O! jakaż to rozkosz: żyć!...