Strona:Z ziemi chełmskiej (Reymont) 028.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i z jednem westchnieniem i uczuciem jednem tysiące padły na kolana.
Ołtarz wznosił się, jakby świetlane widzenie, zawieszone gdzieś w mrokach.
Rozpoczęło się nabożeństwo.
Niekiedy zabrzęczały dzwonki, niekiedy rozlegał się śpiewny głos księdza, i padały krótkie odpowiedzi ministrantów, niekiedy z rozkołysanej kadzielnicy rozpływały się pachnące dymy, i złocista monstrancya unosiła się nad pochylonemi głowami, a niekiedy zapadało głębokie milczenie, i było tylko słychać jakby szmer łez, nieustannie spływających po twarzach, gorące westchnienia, przesuwanie różańców i krótkie, urywane słowa pacierzy.
Modrawy świt roztrzęsał się nad uroczyskiem, niebo stawało się coraz jeśniejsze[1], z moczarów odzywały się kwilenia czajek i krzyki dzikiego ptactwa, bór się zakolebał, rozgędził na chwilę i przycichnął i pochylony jakby się wsłuchiwał w rozdrgane szmery modlitw, w rozełkaną pieśń powstrzymywanych płaczów, skarg i jęków...
Szare mgły, wypełzłe z bagnisk, zaczęły pokrywać klęczących niby szronem, że całe to znieruchomiałe morze ludzkie widniało jakby pole, zorane w twarde i niezliczone skiby głów, ponad którem wynosiły się tylko światła ołtarza i Chrystus, wyciągający litościwe ramiona.
Tuż za mną posypały się ciche prędkie i trwożne szepty:
— Podobno wojsko idzie na nas z Białej, kozacy i piechota!

— Jezus, Marya! Święty Józefacie!

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – jaśniejsze.