Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 329.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— zniknęli, a na ich miejsce zjawił się kramarz wiejski, usłużny, żwawy, z biegającemi od twarzy do twarzy oczyma, z latającym w ustach językiem.
— Kamizelki męskie? a jakże! mam! czemu ja mam ich nie mieć? Panience może wstążeczki błękitnej? a paniczowi spinek do rękawów? Igły mam, szpilki, guziki, chustki różne, bardzo pięknych perkalów, złotne (złote) pierścionki, naparstki, nici, tasiemki... korunki... — Nawet drżenie nóg i chrypienie w piersi kędyś mu przepadły.
— Hej! Gdalku! — wpół seryo a wpół żartem zawołał Korejba — a cóż będzie z tym grochem, coś mi go zjadł? ha? może o tem pogadamy?
O! teraz już Gedali nie bał się wcale! Elastycznym krokiem i tylko dysząc głośno, przyskoczył do stołu, a kłaniając się przed gospodarzem domu, z filuternym uśmiechem zaczął:
— Przepraszam wielmożnego pana, u nas i na to przypowiastka jest.
— Król Salomon miał wielkie bogactwa — mówił dalej — a Joze, pastuch, był bardzo biedny. Raz ten Joze przyszedł w szabas do pałacu króla, obejrzał się, czy nikt nie widzi, i wziął ze stołu kawałek kugla. Ale jeden przyjaciel króla zobaczył jego, jak on kawałek kugla brał, i przyprowadził go do Salomona, a Salomon...
Tu Korejba, który patrząc na ruchliwą twarz żyda, aż za boki brał się ze śmiechu, zawołał:
— Ho, ho! Gdalku, tę przypowieść to już sam komponujesz; ja to z twojej miny widzę... to u was napisane nie stoi... Ale w twojej głowie tak stoi: Król Salomon Jozego za kawał kugla nie ćwiczył, ale dał mu jeszcze mąki na łokszynę, prawda, co?
— Prawda, wielmożny panie!
— No, to niech już sobie będę dziś królem Salomonem; niech