Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 206.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie skończysz sam; nie chcę, abyś sam kończył...
— Idź, moje dziecko, będziesz kaszlał bardziej jeszcze.
— A pieniądze na jutro?
Na to słowo magiczne twarz Chaima drgnęła, jakby po wszystkich jej mięśniach przebiegł prąd elektryczny. Oderwał wzrok od twarzy syna i bezwiednie przesunął nim po rozłożonych na łóżku, ławie, podłodze i zapiecku innych członkach swej rodziny. Patrzył na nich chwil kilka i ciemna jakaś chmura zstępowała mu na czoło, posępnym cieniem powlekając twarz całą. Tysiące zmarszczek zdaje się wypełzły z ukrycia i drobną siecią rozłożyły się na czole i policzkach, długą i chudą twarz przeciągając niepomiernie. Niezdecydowany stał tak czas jakiś, a półsiwa głowa coraz niżej spuszczała mu się na piersi.
Tak, pieniądz jest magicznem słowem, czegóż żyd nie poświęci dla niego!
Wkrótce obaj, ojciec i syn, siedzieli już na zwykłych swych miejscach. Znowu mdły promyk lampki w krąg swój obejmował dwie pochylone głowy: starca o srebrnych włosach, przykrytych małą czapeczką, a w skroni wijących się w dwa długie pukle, o policzkach mizernych, porysowanych zmarszczkami dokoła ust i tego wyrostka o bladej, przeźroczystej niemal twarzy, w której drgała skupiona uwaga i ukrywane cierpienie. Długie jak lejce nitki znowu wyciągały się nad pochylonemi głowami; to jeden, to drugi przeciął ją niekiedy zębami i z pośpiechem brał się do szwu następnego. Lampka kopciła i monotonnie z cicha skwierczała, a z chorej piersi chłopaka wciąż rzężał skrzypiący, krótki, urywany oddech. Chaim szył i nie patrzył na syna. Czyżby nie słyszał tych kaszlnięć i tego oddechu? Czyżby niepokój nie zmusił go spojrzeć na te niknące, straszną bladością pokrywające się, a chwilami ogniem gorączki rozpłomienione rysy chłopaka? Czyżby nie czuł i nie rozumiał, on stary, że to dziecko zabija się? Oczy jego