Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 180.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ukazując ją i jej bukiet. Ale Chaimek zabiegał jej wciąż drogę i wyciągając obie ręce ku kwiatom, błagalne oczy podnosił. Ona nie zważała zrazu ani na dziecko, ani na ruchy jego w pół nieśmiałe, w pół gwałtowne, gdy nagle Chaimek pochwycił suknię jej i z lekka ją ku sobie pociągnął. Stanęła wtedy i z uśmiechem na dziecko spojrzała. Źrenice jej łagodne spotkały się z roziskrzonemi jak czarne brylanty, oczyma dziecka. Schylona nieco, zapytała:
— Czego chcesz, mały?
Chaimek nieśmiałym ruchem, dotknął końcem palca jej kwiatów. Zaśmiała się, dłoń jej spoczęła na gęstych dziecka kędziorach.
— Poproś ładnie — rzekła.
Chaimek stał nieruchomy i patrzał jej w oczy zalęknionem trochę spojrzeniem, zarazem wargi jego drgać zaczynały, jak gdyby wnet miał się rozpłakać. Nie dziw. Języka, którym przemawiała do niego, nie rozumiał.
— Powiedz mały: daj kwiatek!
Chaimek domyślił się, że kobieta uczy go wymawiania nieznanych jakichś wyrazów. Pojętność i uwaga odbiły się mu w oczach, które rozwarły się szerzej.
Wyjąkał i bełkotał zrazu coś niezrozumiałego, lecz po chwili z wybuchem radości i po dziecinnemu przeinaczając trudny wyraz, zawołał wyraźnie i głośno:
— Daj kwiatek!
Wtedy kobieta w białej sukni wesoło i razem głęboko popatrzyła mu w oczy, odłączyła od bukietu swego sporą część kwiatów i podała je dziecku.
Chaimek zawiesił się u jej ręki i okrył ją namiętnemi pocałunkami.
W minutę potem biegł ulicą, wiodącą ku żydowskiej dzielnicy. Trzymał kwiaty w wysoko podniesionem ręku, biegł szybko, nie słyszał wołań goniących go towarzyszy, a od tych, którzy go