Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 069.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale gdzie tam, możebym odrazu umarła ze strachu, albo bym prosiła, żeby mnie już prędzej zabito.
— To źle. Nigdy nie potrzeba odrazu dawać za wygranę; broniąc się, można chociaż zyskać na czasie, może ktoś nadejść z pomocą.
Esterka chwilę milczała, namyślając się.
— Zapewne — rzekła potem — zresztą, czy ja wiem, gdyby naprawdę było już źle — możeby się strachu nie czuło, możebym potrafiła się bronić jak kotka zaczepiona — pazurkami i zębami. Ale Bogu dzięki nikt mnie nie zaczepia, nikt nie patrzy nawet na mnie. Myślą — ot, stara jakaś baba z zawiązaną głową.
— Jednak przykro to robić z siebie zawsze coś, niby straszydło — wtrąciłem.
Roześmiała się wesoło.
— No, nie zawsze. W sobotę ubieram się trochę inaczej.
Jakoż, gdy wypadła mi którejś soboty potrzeba udania się na stacyę w N..., spotkałem tam Esterkę w jej świątecznem ubraniu.
Było to przed nadejściem pociągu, czyli w godzinie, kiedy oczekiwanie na przelotne wrażenia rozprasza chwilowo całodzienne nudy letników w N... Kto żyw ściąga wtedy ku stacyi.
Na peronie, pod werandą i w pobliskim lasku roili się czasowi mieszkańcy owych domków, tak mało okazujących wesela latem i zimą.
Przeważnie byli to współwyznawcy Esterki, liczny zbiór żydowskich typów drobnomieszczańskich. Mężczyzn niewielu, kobiet i dzieci dużo. Są to żony kupców mniej zamożnych, komisantów, subjektów — które, nie mogąc pozwolić sobie na droższe letniska, ściągnęły do N... dla taniości, w towarzystwie wszystkich swych sióstr, kuzynek, ciotek i dalszych krewnych, tak potrzebnych do wspólnego spędzania czasu, a może i dla rozłożenia kosztów mieszkania na większą ilość płatników.