Strona:Wykolejony (Gruszecki) 71.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku sobie, nęcił, przyrzekał to, czego pragnął w ostatnich latach — spokój!
Kto nigdy nie przebywał burzy życia, gruchocącej najmilsze nadzieje i marzenia, kto nie trawił całych lat w gorączkowem oczekiwaniu, komu nie zajrzało w oczy wychudłe widmo nędzy, ten nie pojmie, nie zrozumie, ile uroku leży w tem słowie: „spokój!“
Stanisław długie lata tak przeżył, dziś stał na ruinach własnego szczęścia, już nic nie pragnął, niczego nie oczekiwał od życia — to też śmierć, ten niemy i zimny spokój, to unicestwienie, posiadało dla niego nieprzeparty urok.
Postanowił umrzeć — uśmiechał się do tej myśli. Gorączkowo porządkował papiery, książki, palił listy i pamiątki — i tak przepędził całą noc, a gdy nad ranem usnął na sofie, marzył o spokoju, o kwiatach, o wiośnie i uśmiechał się przez sen.
Tak go ujrzała żona i szelestem wejścia obudziła śpiącego.
Z dzieckiem na ręku weszła i stanęła nad nim, uśmiechnięta, wesoła, pokazywała wyrastający dziecku ząbek.
Gdy ich oboje ujrzał, wszelka myśl śmierci odbiegła od niego, miał-że zostawić tę kobietę i dziecko na pastwę losowi, miał-że uciekać przed obowiązkami życia, ulęknąć się pracy?