Strona:Wybór nowel (Wazow) 073.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przybiega Kina i zawiadamia, że powrócili i inni wieśniacy.
Baba Cena zachmurzyła się. — Nie chcę, ażebyś mi więcej donosiła, raczej idź na spotkanie twojego brata, jak to inni robią, — mruknęła gniewnie.
— Mamo, i ja pójdę z siostrą — zawołał Radulczo.
I dwoje dzieci skierowało się śnieżną ulicą na szosę, weszły na wzgórek.
A baba Cena stanęła w furtce, aby powitać powracającego.
Zimny wiatr wieje od gór. Szczyty, wąwozy, równina, wszystko bieleje śniegiem. Niebo ołowiane. Czarne kruki i wrony przeciągają nad drogą, albo kraczą na gołych wierzchołkach drzew. Tu i owdzie na szosie, która się wznosi ku ichtymańskiemu wąwozowi, czernieją gromadki wyszłych na spotkanie dziewcząt, kobiet i dzieci. Albowiem żołnierze wracają jeszcze bądź sami, bądź po kilku. Kina i Radulczo minęli pierwszą gromadkę, drugą, trzecią, szli coraz dalej. Oni chcą być pierwszymi, aby zobaczyć i powitać Stojancza. Poznają go odrazu, pomimo, że śnieg, który zaczął prószyć, zasypuje im oczy.
Droga się wznosi i ginie po za wyniosłością. Nic nie widać. Kina i Radulczo wyszli na wierzchołek, tam wiatr silniejszy przenika ich. Dwóch żołnierzy, obsypanych śniegiem, pokazało się na zakręcie. To nie on!
— Hej tam, czy idzie wojsko z góry? — pyta Kina żołnierzy.
— Nie wiemy, dziewczę, a kogo czekacie?
— Naszego „batia” — odpowie Radulczo.
Znużeni podróżni przeszli.
Kina wciąż patrzy przed siebie. Zimno im — ona drży i Radulczo się trzęsie, ale brat wraca — będą go czekali, bo mama gniewałaby się, alboby płakała, gdyby go nie przyprowadzili.